Ciężarna prosiła o pomoc w przychodni. Poroniła
12 grudnia 2014
Rejestratorki z przychodni przy Książkowej zadecydowały, że pomimo krwawienia ciężarna kobieta sama powinna jechać do szpitala. Nikt nie wezwał do niej karetki, nie poproszono lekarza, aby ocenił stan zdrowia pacjentki. Finał tej historii okazał się tragiczny. W trzynastym tygodniu ciąży mieszkanka Nowodworów straciła dziecko.
- Bardzo się bałam. Przychodnię mam na szczęście w moim bloku. Weszłam tam ze łzami w oczach i ogromnym bólem w podbrzuszu. Poinformowałam panie w rejestracji, że jestem w trzynastym tygodniu ciąży i zaczęłam krwawić - opowiada.
Osoby pracujące w rejestracji... odprawiły ją jednak z kwitkiem.
- Powiedziały mi, że nie są w stanie nic zrobić i żebym pojechała na izbę przyjęć do najbliższego szpitala z oddziałem ginekologicznym. Byłam sama w domu, jak miałam jechać?! Poza tym - kto w takiej sytuacji jest w stanie przeanalizować, który najbliższy szpital ma ginekologię - opowiada wzburzona kobieta. - Wyszłam zszokowana na zewnątrz i zadzwoniłam po pogotowie. Dyżurująca wysłała karetkę podkreślając, że nie potrafi powiedzieć, kiedy ta przyjedzie, bo wszystkie są zajęte. W międzyczasie, oczekując na pomoc, zadzwoniłam po jednego z członków rodziny. Obserwując zaangażowanie służby zdrowia stwierdziłam, że tak szybciej dotrę do szpitala - opowiada pani Magda.
Kiedy przyjechał po nią wujek, odwołała karetkę. Do Szpitala Bielańskiego trafiła już jednak za późno. Poroniła.
Rzecznik praw pacjenta: niedopuszczalne
Rzecznik praw pacjenta, którego zapytaliśmy o ocenę zachowania pracowników przychodni przy Książkowej podkreśla, że rejestratorki zachowały się skandalicznie.
- W sytuacji, w której znalazła się mieszkanka Białołęki, informując o swoich dolegliwościach oraz krwawieniu, osoby w rejestracji nie powinny decydować o jej odesłaniu do innej placówki medycznej! Pacjentkę powinien zbadać lekarz i w sposób niezależny zadecydować o trybie, formie oraz metodzie leczenia, gdyż to on z mocy ustawy ponosi odpowiedzialność za skutki leczenia - mówi Krystyna Pawłowska. Dodaje też, że w przypadku osób będących w stanie nagłego zagrożenia życia lub zdrowia, obowiązek udzielenia pomocy spoczywa na wszystkich podmiotach leczniczych i nie ma znaczenia, czy jest on publiczny czy prywatny. - Pacjentka z pewnością nie powinna zostać odesłana z poleceniem samodzielnego szukania pomocy. Personel medyczny miał obowiązek sam wezwać karetkę - mówi rzecznik.
NFZ: konieczna skarga
Rzecznik Narodowego Funduszu Zdrowia radzi pani Magdzie złożenie skargi.
- Sprawa jest bulwersująca i absolutnie wymaga wyjaśnienia wszystkich jej okoliczności i wyciągnięcia wniosków. Z całą pewnością to nie panie rejestratorki powinny podejmować decyzje w odniesieniu do problemów zdrowotnych pacjentek. Świadczy to o złej organizacji udzielania świadczeń w placówce - podkreśla rzecznik mazowieckiego NFZ, Andrzej Troszyński
Przychodnia: inna wersja zdarzeń
- Po przeprowadzeniu rozmów z personelem rejestracji oraz dokładnej analizie materiału zarejestrowanego przez kamery zamontowane na terenie naszej placówki informuję, że jednoznacznie zidentyfikowaliśmy sytuację. Muszę jednak stwierdzić, że jej przebieg znacząco różni się od przedstawionej wersji. Obecność pacjentki (osoby rzekomo pokrzywdzonej przez naszą przychodnię) trwała, licząc od wejścia do momentu opuszczenia przychodni, piętnaście sekund. Zadała pytanie, co powinna zrobić kobieta w trzynastym tygodniu ciąży, gdy dostała krwawienia. Otrzymała odpowiedź, że natychmiast powinna znaleźć się na oddziale położniczym. Po otrzymaniu tej odpowiedzi pacjentka podziękowawszy opuściła placówkę - informuje dyrektor NZOZ Centrum Medyczne Białołęka Maciej Święs. Podkreśla też, że pacjentka nie mówiła, że chodzi konkretnie o nią. Nie prosiła o jakąkolwiek pomoc, nie prosiła o kontakt z lekarzem, ani nie podawała żadnych szczegółów, po prostu zadała pytanie i uzyskawszy na nie odpowiedź wyszła. Według niego nagranie pokazuje osobę spokojną, nie sprawiającą wrażenia potrzebującej jakiejkolwiek pomocy medycznej.
Czytelniczka potwierdza, że jej wizyta w przychodni była bardzo krótka, jednak kategorycznie nie zgadza się z wersją przedstawioną przez dyrektora.
- Faktycznie byłam tam pewnie jakieś 15 sekund, jednak wyraźnie zapytałam, czy mogą mi pomóc bo jestem w trzynastym tygodniu ciąży i krwawię. Rejestratorki nawet na mnie nie spojrzały, tylko kazały jechać do szpitala. Skoro mają tam tak dobry monitoring, to powinni też wiedzieć, że stałam pomiędzy drzwiami zastanawiając się, co mam dalej zrobić - kwituje oburzona mieszkanka Nowodworów.
AS