Budżet partycypacyjny - obywateli czy władzy?
21 lutego 2015
Na początek muszę powiedzieć, że nie znoszę terminu "budżet partycypacyjny". Nie w sensie pojęciowym, lecz czysto językowym. Kto wymyślił to słowo - "partycypacyjny"? Powiedziano mi, że było to konsultowane z tęgimi głowami, językoznawcami. I oto z tych konsultacji urodził się językowy potworek, który trudno nawet wymówić.
Ale do rzeczy, bo nie o warstwę językową tu chodzi. Władza daje obywatelom - mieszkańcom, realne ponoć prawo współtworzenia i współdecydowania o wydatkach ze wspólnej kasy tworu, który nazywa się gmina czy miasto. Piękny zamysł - dać obywatelom pieniądze, na co tylko chcą. Stąd właśnie powstało pojęcie budżetu "obywatelskiego", i pod taką właśnie nazwą funkcjonuje w wielu miastach, od początku gdy wprowadzono w czyn tę ideę.
Władze Warszawy długo się opierały, ale w końcu i one "pękły", przyznając do rozdysponowania przez mieszkańców od pół do nieco ponad 1 procenta budżetowych pieniędzy. Szalonym sukcesem zakończyła się ta akcja, zaczęto już nawet realizować wybrane, czyli zwycięskie projekty (choć, jak czytaliśmy, w niektórych dzielnicach stwierdza się teraz, że są nierealne...). Skoro radni mają tak wspaniałe pomysły, niech je zrealizują na forum rady, a nam, szarym mieszkańcom, pozostawią choć tę odrobinę wolności budżetowej, tę namiastkę współdecydowania o losach Białołęki. A jeśli pieniędzy zbyt mało, to trzeba uderzyć do "stolycy" po kasę.
Idąc za ciosem, władza w tej edycji, czyli budżetu na 2016 rok, podwoiła stawkę i kwoty sięgają 1-2% budżetów dzielnic. Dla Białołęki to 3 mln złotych. Niech nie zmylą te liczby czytelników, nie są to żadne dodatkowe pieniądze, ale po prostu wykrojony z całego budżetowego tortu jeden kęs, całkiem nieduży zresztą. Władza powiedziała "podwajam", więc my powiedzmy "sprawdzam".
Nie, absolutnie nie jestem przeciwnikiem budżetu obywatelskiego. Zwłaszcza, że w zeszłym roku napisałem projekt i nawet wygrał on w ostrej konkurencji z dwoma innymi. Ale obecna edycja jest nieco inna. Otóż zachęcam gorąco do zapoznawania się z projektami zgłoszonymi na Białołęce i w całej Warszawie, można to zrobić tutaj.
Zaiste, arcyciekawa to lektura. Projektów na Białołęce są dziesiątki, co cieszy. Ale zasmuca, chyba nie tylko mnie, inny fakt. Otóż, wśród autorów zgłoszonych projektów nie brak dzielnicowych władz, radnych, członków organów stanowiących i wykonawczych naszego samorządu. Są także przewodniczący komisji rady, nawet samej rady. Nie odmawiam im naturalnie prawa do współdecydowania o naszym wspólnym domu, jakim jest dzielnica, ale czy, panie i panowie radni, aby dobre to miejsce i, jak się mówiło, "okoliczności przyrody"? Wszak to miał być program obywatelski, budżet do decydowania przez tych, którzy na co dzień o niczym decydować nie mogą! A może wydawanie pozostałych 98% dzielnicowego budżetu to zbyt mało? Skoro radni mają tak wspaniałe pomysły, niech je zrealizują na forum rady, a nam, szarym mieszkańcom, pozostawią choć tę odrobinę wolności budżetowej, tę namiastkę współdecydowania o losach Białołęki. A jeśli pieniędzy zbyt mało, to trzeba uderzyć do "stolycy" po kasę. Trzeba umieć, mieć odwagę i możliwości, aby o pieniądze zabiegać. A jeśli się nie daje rady, to chyba trochę głupio zabierać szaraczkom te parę groszy, które im dano...? W konkurencji z radnymi, mającymi przecież ogromną siłę głosu, znane nazwiska, przełożenie, propagandę, listy adresowe etc., zwykły obywatel ma nikłe szanse na przebicie się ze swoim pomysłem.
I chyba w tym właśnie tkwi tajemnica nazwy tego programu, czyli budżetu "partycypacyjnego". Bo partycypacja zakłada uczestniczenie, ale niekoniecznie decydowanie. Czyli możemy współuczestniczyć w wydawaniu pieniędzy, które z naszych podatków władza w skromnym zakresie oddaje nam do dyspozycji, ale w wydawaniu na takie sprawy, jakie władza uznaje za potrzebne. Trochę to przewrotne, nie sądzą Państwo? Bo gdyby budżet był "obywatelski", to sami obywatele by o nim decydowali. I zapewne tu jest przysłowiowy "pies pogrzebany".
Na przyszłość może jednak warto zastanowić się, czy członkowie władz miasta na wszystkich szczeblach powinni uczestniczyć w takich happeningach, jak ten budżet. Wszak oni już na co dzień bawią się w wydawanie naszych pieniędzy. I jeszcze za to są wynagradzani. Oby robili to jak najlepiej z pozostałymi 98% wspólnej, miejskiej i dzielnicowej kasy.
W tym roku także, niezrażony a nawet zachęcony, złożyłem kolejny projekt. Ale ponieważ nie jestem radnym, ciemno to widzę... Ale nie załamywać się!
Robert Kamionowski
Autor jest prawnikiem Peter Nielsen & Partners, członkiem rady rodziców w Szkole Podstawowej nr 31 w Kobiałce, społecznikiem, członkiem lokalnych stowarzyszeń
Autor ma rację? Przedstawiciele władz i radni nie powinni składać wniosków do budżetu partycypacyjnego? Zapraszamy do dyskusji.