Skromny bar mleczny przy Kondratowicza nie daje się konkurencji. Choć trąci myszką, nadal ma rzesze klientów, którzy wychodzą stąd z pełnymi brzuchami.
Bary mleczne przez lata nie miały dobrej prasy. Kojarzyły się z socjalistyczną "bidą". Oliwy do ognia dolał Stanisław Bareja, który w "Misiu" pokazał bar mleczny z chamską klientelą, prostacką obsługą i słynną niedogotowaną kaszą. Dziś wnętrze Kefirka oraz zachowanie obsługi też czasami trąci myszką (nieraz trzeba poczekać, żeby pani kasjerka w swej łaskawości usiadła za kasą), ale warto przemęczyć się dla dobrego, domowego jedzenia. Łasuchy znają tu coś dla siebie. Od pierogów i naleśników po schaboszczaka i stek. Mięso jest smaczne, ziemniaki okraszone skwarkami a surówki świeże. Do popicia naturalnie kompot owocowy, choć dostępne są także napoje gazowane. Nie powalają natomiast zupy. Pomidorówka o bladoczerwonym kolorze smaku nie ma prawie w ogóle. Naturalnie, malkontenci zawsze zamiast do "Kefirka" na żurek mogą pojechać do Hotelu Polonia na zupę rakową. Jedno jest pewne - "Kefirek" żyje i ma się dobrze. Przychodzą tu nie tylko emeryci czy studenci ale całe rodziny. Stary, poczciwy bar mleczny nie ugiął się pod zatrzęsieniem kebabowni, które zdominowały ulicę Kondratowicza.
Przemysław Burkiewicz