Eksperyment społeczny, czyli absolutnie wyjątkowa Kolonia Wawelberga
30 marca 2016
Kolonia Wawelberga przy Górczewskiej 15 to miejsce na mapie Woli absolutnie wyjątkowe. Zresztą nie tylko Woli, bo Kolonia to ewenement na skalę znacznie większą. W wędrówce po miejscach ważnych dla wolskiej tożsamości nie można tam nie zajrzeć.
Utopista czy marzyciel?
Co Wawelbergowi strzeliło do głowy? Wymyślił sobie, że stworzy mieszkania dla robotników, którzy wynajmą je za niewielkie pieniądze i wreszcie będą mogli godnie żyć. Pomysł podsunęła mu podróż do Anglii. A że był człowiekiem czynu, wziął się po prostu do realizacji projektu. Wawelberg już w przeszłości dał się poznać z działalności filantropijnej. Po ojcu, który przeszedł drogę od tragarza do milionera, przejął świetnie prosperujący bank. Hipolit Wawelberg zmarł rok po ostatecznym zasiedleniu kolonii w 1901 roku. Ale jego eksperyment społeczny trwał. Kolonia wciąż żyła wedle jego zasad, a mieszkanie tu było marzeniem wielu. Także w międzywojniu. Ale zamiast wieść żywot bankiera, walczył w powstaniu styczniowym i musiał wyjechać za granicę. Z woli ojca został bankierem, objął dyrekcję oddziału rodzinnego banku w Petersburgu. Tam już mieszkał na stałe aż do śmierci, ale zasłynął działalnością dobroczynną w kraju. Fundował stypendia dla studentów, organizował ochronki dla sierot i stołówki dla biedoty, wydawał książki i czasopisma, spłacił długi Henryka Sienkiewicza, za niemałe łapówki zbudował pomnik Mickiewicza. Trochę jak Wokulski szansę na wyzwolenie kraju widział w jego cywilizacyjnym rozwoju. I stąd wzięła się właśnie Kolonia Wawelberga.
Koszary dla robotników
Razem z żoną - Ludwiką założył Towarzystwo Tanich Mieszkań i zlecił projekt znanemu architektowi Edwardowi Goldbergowi wyposażając go jednak w szczegółowe wytyczne co do metrażu mieszkań i funkcjonalności całego przedsięwzięcia. I stało się. W sąsiedztwie dominujących w okolicy drewnianych chałup wzniósł trzy murowane domy mieszkalne i trzy budynki socjalne utrzymane w stylistyce zabudowy koszarowej. Mieszkania były widne, wysokie, miały bieżącą wodę, kanalizację, na piętrach mieściły się toalety oraz pierwsze w stolicy zsypy na śmieci.
W sumie do dyspozycji lokatorów było tu 335 jedno- i dwupokojowych mieszkań. Na terenie osiedla była szkoła, ochronka, sklepy, sala zabaw, pralnia, skład węgla, boisko piłkarskie oraz łaźnia. Była też przychodnia, w której urzędował lekarz. Nie tylko leczył, ale i np. bezpłatnie szczepił wszystkich mieszkańców przeciwko ospie.
Dla robotniczej ludności był to prawdziwy luksus. Nic dziwnego, że chcieli tu mieszkać wszyscy robotnicy z pobliskich zakładów i fabryk. Miejsca wystarczyło dla 1200 osób. Później ta liczba rosła. Lokatorzy płacili bardzo niskie czynsze, z których pokrywano koszty napraw i zaplecza socjalnego. Mieszkańcy Kolonii musieli przestrzegać regulaminu. Nie wolno było hodować zwierząt, poza psami ani pić alkoholu.
Kolonia trwa
Hipolit Wawelberg zmarł rok po ostatecznym zasiedleniu kolonii w 1901 roku. Ale jego eksperyment społeczny trwał. Kolonia wciąż żyła wedle jego zasad, a mieszkanie tu było marzeniem wielu. Także w międzywojniu.
Niewielu lokatorów Kolonii przeżyło wojnę. W piątym dniu powstania warszawskiego Niemcy weszli na teren osiedla i wymordowali mieszkańców. Po wojnie mieszkania w Kolonii wciąż były prestiżowe. W większości rozdzielono je zatem miedzy partyjnych dygnitarzy. Mieszkał tu między innymi Hilary Minc. Z czasem znaleźli lepsze mieszkania, a na ich miejsce przychodzili coraz mniej znaczący. Kolonia niszczała. I trwała pozostawiona sama sobie. I tak trwa właściwie do dzisiaj. Praktycznie od lat 50. nie została wyremontowana. Tyle tylko, że historyczny bruk zastąpiono kostką. Wcześniej, w 2003 roku wyburzony został też dawny budynek, w którym mieściła się łaźnia, pralnia i kaplica katolicka. Miejmy nadzieję, że na tym straty się skończą, bo warto to oryginalne miejsce zachować, choćby w otoczeniu szklanych i chromowych domów, co w kontekście marzeń Wawelberga też ma jakoś symboliczne znaczenie.
(wk)