Zmarł wybitny przewodnik. "Panie Andrzeju, do zobaczenia!"
14 marca 2019
6 lutego zmarł Andrzej Kochanowski, legenda warszawskiego przewodnictwa. Wychowawca wielu pokoleń warszawskich przewodników. Mój mistrz, nasz guru, nasz szef, prowadzący naszą grupę przewodnicką.
30 lat temu ukończyłam kurs przewodników po Warszawie. Andrzej Kochanowski był jednym z dwóch prowadzących nasz kurs. Zdałam egzamin i wyjechałam z Warszawy na kilka lat. Spotkałam się z panem Andrzejem jakiś czas potem. Nie pamiętam już, kto mi powiedział o tych spontanicznych spacerach po Warszawie, które prowadził Andrzej Kochanowski. Były to nieformalne spotkania, chyba co dwa tygodnie, za każdym razem w innym miejscu. Przychodzili przewodnicy, starsi i młodsi, czasami z rodzinami lub znajomymi. Miejsce spotkania zawsze wyznaczał pan Andrzej, ale dokąd dojdziemy i co zobaczymy po drodze, tego nie wiedział nikt.
Największą popularnością cieszyły się spacery prowadzone przez Andrzeja Kochanowskiego. Jego zawsze otaczał tłum. Był wspaniałym gawędziarzem! Znał mnóstwo anegdot, ciekawostek, żartów, którymi sypał jak z rękawa. Porywał publiczność swoim humorem i autentycznością. Poznawaliśmy Warszawę, tę Warszawę, której wtedy nie pokazywano turystom. Ulice, domy, kościoły poza utartymi szlakami turystycznymi. Od Tarchomina po Saską Kępę, od Ursynowa po Bielany, od Mokotowa po Wolę. Zaczęło nas to wciągać, czekaliśmy na te spotkania i spacery z niecierpliwością. Pan Andrzej przekonał nas i nauczył, że Warszawa to nie tylko Stare Miasto i Łazienki, ale także cmentarz na Tarchominie, wille na Żoliborzu, zakłady przemysłowe na Pradze, albo budujące się osiedle i metro na Ursynowie. Któregoś dnia padła propozycja, aby taką Warszawę pokazywać warszawiakom i razem z nimi wędrować po mieście. Andrzej Kochanowski wraz z nami stworzył nowy model przewodnictwa.
Początkowo nie mieliśmy wielu słuchaczy, czasami w wycieczce uczestniczył przewodnik i jedna, dwie osoby. Ale bardzo szybko poczta pantoflowa (terminów "marketing" i "PR" jeszcze nie znaliśmy, telefonów też nie było) sprawiła, że na wycieczki przychodziło coraz więcej osób. Największą popularnością cieszyły się spacery prowadzone przez Andrzeja Kochanowskiego. Jego zawsze otaczał tłum. Był wspaniałym gawędziarzem! Znał mnóstwo anegdot, ciekawostek, żartów, którymi sypał jak z rękawa. Porywał publiczność swoim humorem i autentycznością. Doskonale znał Warszawę. Był urodzonym warszawiakiem, pamiętał miasto przedwojenne, opowiadał o przeżyciach okupacyjnych swoich i swojej rodziny. Te wspólne spacery bardzo nas, przewodników, zbliżyły.
Niezastąpiony
Mijały lata i jak to często bywa powoli rozchodziły się nasze drogi. Grupa Kochanowskiego zmieniała swój skład. Jedni odeszli, przyszli inni. Wielu z grupy kontynuowało już w innych grupach takie przewodnictwo dla warszawiaków. Teraz kiedy na Facebooku lub w innym medium widzimy zaproszenia na te warszawskie spacery, niewielu z czytających wie, że ich pomysłodawcą, prekursorem był Andrzej Kochanowski. A my po latach zaczęliśmy się ponownie spotykać, już nie na spacerach, ale w kawiarniach lub w domach. Potem pan Andrzej zachorował, śledziliśmy jego rekonwalescencję, odwiedzaliśmy go w domu. Zawsze był bardzo ciekawy, co się w Warszawie i u warszawskich przewodników dzieje. W ubiegłym roku odeszła jego żona - pani Wacia. A teraz nie ma już i pana Andrzeja. Należał do tych ludzi, o których się mówi, że są niezastąpieni.
Jest coś metafizycznego, symbolicznego, a jednocześnie naturalnego w tym, że pan Andrzej spoczął na Powązkach. Bardzo lubił ten cmentarz. Znał go doskonale, przedreptał po nim chyba setki kilometrów. Mówił, że miał obsesję Powązek, że jak odbierał numerek w szatni, to natychmiast przypisywał go do numeru kwatery, w której byli pochowani słynni warszawiacy. Pan Andrzej przewodnictwo miał we krwi i w duszy. I myślę, że tam, gdzie teraz jest, też już zwiedza wszystkie zakamarki, przygotowuje trasy i organizuje grupę na wycieczkę. I kiedy my kiedyś do niego dołączymy, z pewnością też nas oprowadzi, opowie ze swadą nieznane nam historie i razem będziemy patrzyli na Warszawę i wspominali nasze miasto. Panie Andrzeju, do zobaczenia!
Maryla Puternicka