Zakaz handlu nieudanym eksperymentem? "Trafia mnie szlag"
19 marca 2019
Przymusowe zamknięcie sklepów w niedziele miał pomóc małym, lokalnym sklepom. Tymczasem zyskują głównie dwie sieci, niemiecka i portugalska, a najbardziej tracą klienci.
Za nami pierwszy w tym roku naprawdę ładny, prawie wiosenny weekend w Warszawie. Silny wiatr nie zniechęcił mieszkańców, którzy tłumnie stawili się w parkach, wsiedli na rowery, ruszyli nad Wisłę. I stanęli w kolejkach w nielicznych czynnych w niedzielę sklepach, dla zmylenia przeciwnika - tj. urzędu skarbowego - przemianowanych na placówki pocztowe.
Co nie jest zakazane, jest dozwolone
Niedzielne popołudnie, Żabka w nowym wieżowcu osiedla Stella przy Człuchowskiej. Wewnątrz kolejka przywodząca na myśl schyłkowy komunizm. Kolejne osoby albo ciężko wzdychają i ustawiają się w ogonku, albo rezygnują z zakupów. Pracownicy nie mają ani chwili przerwy, bo klienci idą jeden za drugim, od rana do wieczora. To samo w Żabce na niemal bezludnym parterze Galerii Północnej i na Żelaznej przy Krochmalnej - słowem: w każdym sklepie z uśmiechniętym płazem.
- Już trafia mnie szlag przez ten zakaz handlu - mówi mieszkanka Tarchomina, z którą rozmawiamy w kolejce. - Wczoraj tłumy i kolejki, dzisiaj to samo, tylko w innym sklepie. Aż się odechciewa wychodzić z domu. Żeby kupić na spacerze głupią butelkę wody, trzeba zmarnować pół godziny.
Należąca do luksemburskiego funduszu inwestycyjnego Żabka może działać w każdą niedzielę, bo udowodniła przed sądem, że prowadzi działalność pocztową. Urząd skarbowy przegrał z franczyzobiorcami sieci prawie 150 procesów.
- Cieszy ta decyzja sądów, które stoją na straży prawa - komentuje na portalu społecznościowym znany prawnik dr hab. Robert Gwiazdowski (Polska Fair Play). - Smuci jednocześnie fakt, że inspekcja pracy mimo wyraźnego wyjątku zawartego w ustawie, zezwalającego placówkom pocztowym na handel w niedziele, karała przedsiębiorców mandatami łamiąc tym samym elementarną zasadę "konstytucji biznesu": co nie jest zakazane, jest dozwolone.
"Jak sobota, to tylko..."
Gdy w marcu ubiegłego roku wszedł w życie zakaz handlu w niedziele, politycy mówili o wsparciu małych sklepów. Wbrew jakiemukolwiek rachunkowi ekonomicznemu założono, że drobni przedsiębiorcy, których zakaz nie objął, będą mogli się "odkuć", zaś pracownicy marketów odpoczną i spędzą czas z rodziną.
Stało się inaczej. Państwowa ingerencja przyczyniła się do tego, że wzrosły obroty niemieckiego Lidla i portugalskiej Biedronki. Spośród polskich sieci coraz lepiej radzi sobie tylko jedna, która dynamicznie rozwijała się już wcześniej - to nieznane w Warszawie sklepy Dino. Najbardziej cieszą się stacje benzynowe, na czele z państwowymi koncernami Orlen i Lotos.
Eksperyment trwa
Jak wynika z sondażu Maison & Partners, wykonanego na zlecenie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zakaz handlu w niedziele popiera 28% Polaków i odsetek ten spada. Przypomnijmy: w tym roku sklepy mogą być czynne już tylko w ostatnią niedzielę w miesiącu, zaś w przyszłym - tylko w siedem wskazanych w ciągu całego roku. Wiele wskazuje jednak na to, że Sejm wycofa się z tego projektu i zmieni przepisy.
Jak ujawnił branżowy portal Wiadomości Handlowe, Biuro Analiz Sejmowych sugeruje powrót do zakazu w dwie niedziele miesięcznie, który obowiązywał w ubiegłym roku, i pozostawienie go na stałe jako "kompromisu". Zwolennicy zamkniętych sklepów często posługują się argumentami, że zakaz handlu w niedziele obowiązuje "wszędzie w Unii" i "nie wpływa to na gospodarkę". W rzeczywistości w większości krajów decydują o tym nie parlamenty, ale samorządy, a największe europejskie kraje nie rozwijają się (Niemcy mają wzrost +1,1% PKB, Francja i Wielka Brytania po +1,3%), więc trudno uznawać je za wzorzec.
(dg)