Szklarnie, drewniaki i... dom publiczny. Takie cuda na Brzezinach!
10 listopada 2015
Miasto, a jakby wieś. Zza drewnianych stodół widać kominy Elektrociepłowni Żerań, zaś nad szklarniami i inspektami górują bloki osiedla Bródno. Choć nie ma tu już krów, to na Brzezinach wciąż można poczuć się jak na prowincji. Na prowincji warszawskiej, rzecz jasna, o czym świadczą resztki zdewastowanych przedwojennych drewnianych domów.
Od tramwaju do stodoły
Świętego Wincentego, prastara polna droga. Istniała już w czasach, gdy żydowski bankier Szmul Jakubowicz Zbytkower wybudował dla starozakonnych nekropolię. Był koniec XVIII wieku, a ku wsi Białołęka trakt wiódł przez pola, łąki i piaszczyste wydmy. To właśnie m.in. one wymusiły na administracji cmentarza Bródnowskiego budowę ceglanego muru - niesiony przez wiatr piasek po prostu zasypywał nagrobki. Z czasem ulica stała się częścią Warszawy, otrzymała za patrona św. Wincentego i na miejskim odcinku została wybrukowana. W 1933 roku pojechał nią tramwaj. Arteria wiodła między drewnianymi domami, kamieniczkami mniej lub bardziej zamożnych właścicieli, w sklepach pojawiały się nawet towary kolonialne. Wieczorem rozświetlał ją dyskretny blask gazowych latarń. Dalej, za główną bramą, zaczynał się inny świat. Droga prowadziła przez pola (do dziś zachowało się pole PGR, które jest powoli zabudowywane) Agencji Gospodarki Rolniczej i Leśnej. Przy skrzyżowaniu z Kondratowicza stało kilka domów, a przy Malborskiej stał - i stoi do dziś - nagrobek rodziny Walembergerów z 1708 roku, którzy zmarli na dżumę. Wincentego biegła sobie aż na Białołękę, jednak w latach 70. XX wieku jej odcinek między Kondratowicza a Toruńską został skasowany pod budowę osiedla, a zachowany fragment po stronie białołęckiej otrzymał w 2005 roku imię ojca Aniceta - zakonnika, który przed wojną niósł pomoc biednym rodzinom z Annopola.
Stodoły i stogi siana
Jak wyglądała ulica św. Wincentego na Bródnie, wciąż można zobaczyć na białołęckim jej odcinku noszącym nowe imię. Nie wszystkie pola zostały zabudowane nowymi willami. Wciąż ulicą jeżdżą traktory i chłopi na rowerach, ubrani w walonki i kufajki. Tu wciąż stoją drewniane stodoły i inspekty z kwiatami. O tym, że to Warszawa, zdradzają tylko błękitno-czerwone tablice z nazwami ulic poprzecznych: Kopijników, Kuszników, Toporczyków, Wielkiego Dębu. W jesiennej aurze okolica wygląda jak w filmie Jakuba Kolskiego "Kogel-mogel", którego akcja działa się na mazowieckiej wsi. Przecież obok nowoczesnych domów, na podwórkach których stoją zaparkowane nowe auta, wciąż można natknąć się na stóg siana.
Białołęcka z Bródna na Białołękę
Białołęcka. Ta nazwa wciąż budzi żywe wspomnienia wśród mieszkańców dawnego Bródna. Zaczynała swój bieg od ulicy Budowlanej przy cmentarzu Bródnowskim. Była to główna arteria dzielnicy kolejarzy, brukowana kocimi łbami, z oświetleniem latarniami gazowymi. To tu koncentrowało się życie kulturalno-gospodarcze dzielnicy. Sklepy wszelkiej maści prowadzili tu Polacy, Niemcy, Rosjanie i Żydzi. Niektórzy mieszkańcy pamiętają, że w mocno zapyziałym, szarym domu z szyldem "Drink-bar" mieścił się kiedyś przybytek rozkoszy. Było to zaraz po przemianach ustrojowych a budynek miał białą elewację, stąd jego potoczna nazwa - "Biały domek". Białołęcka biegła do Bartniczej i przy kościele Matki Bożej Różańcowej odbijała na północny wschód, by zgodnie ze swoją nazwą prowadzić do Białołęki. Im bardziej na północ, tym zabudowa była rzadsza. Za skrzyżowaniem z Kondratowicza dookoła znajdowały się głównie pola i skromne domy ludzi na nich gospodarujących. Do dziś zachowało się tu kilka reliktów przeszłości, które ukryte są skrzętnie za zdziczałymi krzakami. To rozpadający się drewniak Antoniego Kubickiego (dawny adres: Gmina Bródno, wieś Białołęka, numer policyjny 1), rozłożysta drewniana budowla - jakich dziesiątki było na Bródnie! - pod numerem 203/205 (zachowała się nawet tabliczka z numerem komisariatu MO oraz nazwiskiem właściciela), drewniak ukryty w krzakach przy majaczącej przez zapomniane łąki uliczce Zasieki. Jest też dom przy Białołęckiej 138 (róg Gryfitów), którego bliźniacze kopie widać na starych zdjęciach Bródna: stoją przy zbiegu Białołęckiej z Liwską, Krakusa, Baryczków, Żytomierską... Szkoda, że budynek jest opuszczony, ale może nie spotka go rozbiórka?
Czerwona latarnia na Kopijników
Ulica Kopijników ma dwa fragmenty. Jeden - wiejski - odchodzi od ojca Aniceta i prowadzi przez pole. Drugi - miejski - łączy Łabiszyńską z Białołęcką i jest naprawdę ważną arterią. Samochodów mnóstwo, autobusy, ciężarówki. Słowem - bez Kopijników ani rusz. Niektórzy mieszkańcy pamiętają, że w mocno zapyziałym, szarym domu z szyldem "Drink-bar" mieścił się kiedyś przybytek rozkoszy. Było to zaraz po przemianach ustrojowych a budynek miał białą elewację, stąd jego potoczna nazwa - "Biały domek". - Panie, co tu się działo! - mówi mi pan po sześćdziesiątce, który pyta mnie dlaczego fotografuję ten budynek. - Dziewuchy z gołymi piersiami w ogrodzie siedziały, na oknach, w drzwiach - łapie się za głowę i mówi, że machały do potencjalnych klientów jadących ulicą Kopijników. - Ładne, młode, a głupie! Sąsiada córka postanowiła zasmakować takiego życia. Wiesz pan, pieniądz łatwy. Jak się stary X (nazwisko do wiadomości redakcji) dowiedział, to wyciągnął ją z tego burdelu przy wszystkich i na środku drogi pasem tyłek złoił! - opowiada przez śmiech. Czy lokal należał do mafii, która wtedy stawiała pierwsze kroki? - Jakiej tam mafii. Mafia nie jeździła polonezami i dużymi fiatami. Zresztą, kto ich tam wie - mówi mój rozmówca. Zatem na Białołęce dla każdego coś miłego.
Przemysław Burkiewicz