Prezydenta wybierzemy listownie? PiS prze do wyborów
2 kwietnia 2020
Głosowanie w wyborach prezydenckich 10 maja tylko korespondencyjne - wszystkie lokale wyborcze będą zamknięte. Już jutro - 3 kwietnia, podczas sejmowego głosowania - to przypuszczenie może stać się faktem. Jak miałyby wyglądać takie wybory?
Jak ustalili dziennikarze RMF FM, dostarczaniem pakietów wyborczych ma zająć się Poczta Polska. Ze wstępnych szacunków rządu wynika, że 26 tysięcy listonoszy będzie musiało dotrzeć do co najmniej 14 milionów skrzynek pocztowych wszystkich Polaków uprawnionych do głosowania. Po tym, jak wyborca odbierze ze swojej skrzynki kartę do głosowania z nazwiskami kandydatów na prezydenta, skreśli głos, po czym będzie musiał spakować zestaw do koperty i wrzucić całość do specjalnie zorganizowanej skrzynki pocztowej. W tej chwili nie wiadomo, gdzie - jeśli pomysł wejdzie w życie - takie skrzynki będą ustawiane, ale już teraz - wedle doniesień RMF FM - rząd chce, by były one pilnowane przez służby mundurowe. Kolejną kwestią do rozwiązania jest, jak karty do głosowania zostaną nam przesłane - na adres zameldowania czy zamieszkania? A jest to zasadnicza różnica, zwłaszcza dla tych, którzy na co dzień mieszkają w Warszawie a zameldowani są np. na Podkarpaciu. Zresztą pytań wobec szykowanej "na kolenie" ustawy jest znacznie więcej.
Wybory powszechne, równe i tajne?
Jak listonosze dostarczą pakiety - listem poleconym czy zwykłym? Jeśli poleconym, to czy w tak krótkim czasie jest to wykonalne a przede wszystkim bezpieczne sanitarnie? Jeśli zwykłym, to jak zagwarantować to, że listonosz naprawdę je dostarczy a nie np. zachowa dla siebie 50 pakietów, a w dniach głosowania powrzuca je do wielu skrzynek? Jak udowodnić, że nie dostało się pakietu. I na odwrót - skąd pewność, że wyborcy nie będą chcieli wyłudzić ich więcej? Skąd pewność, że na dostarczonych do seniorów kartach będą naprawdę ich głosy, a nie np. ich wnuków lub dzieci?
Pytań jest tak dużo, że sam fakt takiego pomysłu wydaje się absurdem. Tak przeprowadzone wybory będą może miały wartość źle przeprowadzonych badań opinii publicznej, ale na pewno nie demokratycznych wyborów. Ich uczciwość jest nie do obronienia.
Wybory za wszelką cenę
Jeśli Sejm to przegłosuje, Senat zapewne zablokuje na 30 dni. Wówczas PKW i Poczcie Polskiej na zorganizowanie wyborów 10 maja zostanie kilka dni. Intencje rządzących są jasne - doprowadzić do wyborów za wszelką cenę, mimo panującej pandemii.
"Nadrzędnym obowiązkiem państwa jest umożliwienie uprawnionym obywatelom udziału w wyborach powszechnych, niezbędne jest stworzenie odpowiedniego mechanizmu uwzględniającego panujące warunki pandemii. Tym samym proponuje się upowszechnienie stosowanego już w wybranych kategoriach wyborców - trybu głosowania korespondencyjnego. Każdy z wyborców, przy zachowaniu odpowiednich wymogów formalnych, będzie mógł zagłosować nie będąc zmuszonym do osobistego stawiennictwa przy urnie wyborczej. Projektowane przepisy znajdą zastosowanie jednorazowo, tj. wyłącznie do wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych na 2020 r." - czytamy w uzasadnieniu projektu ustawy.
Co zrobi Porozumienie?
2 kwietnia radio RMF FM podało nieoficjalną informację, że PiS zamierza zerwać koalicję z partią Porozumienie. Powód? Jej lider Jarosław Gowin nie popiera pomysłu na "zdalne" wybory prezydenckie. Porozumienie ma 18 posłów i jeśli wszyscy zachowają dyscyplinę partyjną, rząd Mateusza Morawieckiego straci poparcie sejmowej większości. Wówczas możliwe będzie kontynuowanie jego pracy jako rządu mniejszościowego lub wcześniejsze wybory do Sejmu i Senatu.
Warto przypomnieć, że podczas poprzednich rządów z udziałem PiS doszło do zerwania koalicji. W sierpniu 2007 roku ówczesny premier Jarosław Kaczyński wyrzucił z rządu ministrów Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin, po czym doprowadził do przyspieszonych wyborów. Skutkiem było osiem lat rządów koalicji PO-PSL.
(db/dg)