Pożegnaliśmy Danutę Szmit-Zawieruchę
7 stycznia 2015
Znana varsavianistka, autorka niezliczonych felietonów o Warszawie, laureatka kilku nagród, zmarła przed Bożym Narodzeniem. Spoczęła na Wólce Węglowej.
Była mistrzynią felietonu historycznego. Potrafiła zainteresować nawet z pozoru bardzo nudnymi postaciami. Jej opowiadania zostały wydane w kilku książkach o Warszawie. Miała niezwykle lekkie pióro, a jej teksty pełne były anegdot. Podobnie było w życiu. Każde spotkanie z nią wiązało się z obowiązkowym wysłuchaniem najnowszych kawałów bądź historycznych ciekawostek. Mówiła dużo i potrafiła zainteresować, ale też bardzo uważnie słuchała. Była osobą mądrą i przyjazną.
Kiedy ponad dwie dekady temu zaczynaliśmy przygodę z wydawaniem prasy lokalnej w Warszawie, redakcja pełna była dwudziestoparolatków, głównie studentów dziennikarstwa. Większość z nas była w szoku, kiedy dobiegająca sześćdziesiątki pani prosiła, żeby mówić jej po imieniu.
Danka towarzyszyła czytelnikom "Echa" (wówczas "Nadwiślańskiego"), a potem także "Pulsu Warszawy" co najmniej dekadę. Była niezwykłą postacią w redakcji. Ciepła, serdeczna i pomocna. Na redakcyjne wigilie przynosiła nie tylko przygotowane przez siebie potrawy, ale też drobne prezenty dla wszystkich. I oczywiście specjalną, świąteczną porcję nowych kawałów.
Gdy w 1992 roku los "Kuriera Praskiego", wydawanego wówczas przez urząd dzielnicy, był przesądzony, wiadomo było, że "musi" w jego miejsce pojawić się nowa gazeta. Tytuł "Echo Nadwiślańskie" wymyśliła właśnie Danka.
- Kiedy Taisa Katner postanowiła wydawać lokalny tygodnik, odbyło się spotkanie w gronie znajomych. Zaproponowano kilka tytułów. Okazało się, że moja propozycja została zaakceptowana - wspominała po latach. Jej historyczny felieton wypełniał łamy niemal każdego wydania "Echa" przez wiele lat. Była mistrzynią w swojej formie literackiej a każdy jej tekst zdobiły zawsze fantastyczne zdjęcia starej Warszawy - jej Warszawy, tej którą kochała, a której dawno już nie ma. Miała własne ogromne archiwum fotograficzne. Gdy trzy lata temu reaktywowała "Skarpę Warszawską" - wielu kupowało ją właśnie dla tych zdjęć.
Oto co mówiła o sobie i swojej twórczości publicystycznej w 2001 roku, kiedy ukazała się jej druga książka - "Wędrowki po Warszawie".
- Pierwsze teksty publikowałam w latach 70-tych w "Życiu Warszawy" oraz w "Kronice Warszawy". Wówczas jednak cenzura decydowała o tym, co mogło, a co nie mogło wydarzyć się w Warszawie. Historia miasta była przez długi czas związana z historią Rosji, a to drażliwy temat. Tak naprawdę zawsze interesowało mnie pokazanie losów miasta poprzez losy ludzi. Przy czym chciałam pokazywać ich bez pomnikowej otoczki.
Może to się wydawać dziwne, ale frapują mnie osoby, które z całą pewnością negatywnie zapisały się w naszej historii - na przykład Teodor Berg, który tłumił Powstanie Styczniowe czy też Michaił Gorczakow, będący w Warszawie carskim namiestnikiem. Były jednak w ich życiorysach momenty wskazujące na to, że nie można tych postaci do końca źle oceniać. Wiek XIX to bardzo pasjonujący czas przełamywania się romantycznych wizji wolności w pozytywistyczne pogodzenie się z sytuacją.
Nie lubię nowej Warszawy. Ta powojenna jeszcze nie ma swojej legendy. Ze starej pozostawiono po wojnie tylko Trakt Królewski. Resztę z tego, czego nie zabrała wojna, rozebrano na mocy zarządzeń Biura Odbudowy Stolicy. Na przykład południowa część Alej Jerozolimskich nie była zniszczona. Oczywiście nie wynikało to z elegancji okupanta tylko z tego, że w Hotelu "Polonia" mieścił się sztab dowodzenia akcją zagłady Warszawy. Wojnę przetrwały również w dość dobrym stanie pojedyncze budynki, jak np. willa Marconiego. Wszystko to rozebrano do połowy lat 50-tych.
Najbardziej podobają mi się małe uliczki Żoliborza oraz niektóre zakątki Mokotowa i Ochoty, ale od 1966 roku mieszkam na ul. Brechta. Bardzo lubię Pragę. Stara Praga ma duszę. W rejonie pl. Hallera czuję się także najbardziej bezpieczna. Bywa, że zaczepiają mnie smakosze tanich win prosząc o 50 groszy. Pewnego razu w takiej sytuacji, a szłam właśnie po gazetę, stwierdziłam, że nie mam drobnych. Pan ochoczo zaproponował, że rozmieni pieniądze i kupi mi gazetę. Sądziłam, że już nie wróci, gdyż długo go nie było. Pojawił się jednak po kilkunastu minutach z przeprosinami. Pani w kiosku przyjmowała właśnie prasę. Zwrócił mi pieniądze, zatrzymując sobie jedynie 50 groszy, na które byliśmy umówieni.
Bartek Wołek