Pies w urzędzie? Chyba zabrakło refleksji [LIST]
2 lipca 2019
Pod koniec czerwca kolejny urząd w dzielnicy w Warszawie zdjął zakaz wstępu dla czworonogów. Na stronie facebookowej posypały się serduszka, ale w rzeczywistości zdania są podzielone. Oto jeden z głosów.
"Kilka dni temu urząd mojej dzielnicy (Bemowa) ogłosił, że ratusz likwiduje zakaz wstępu dla psów. Teraz do budynku można wejść ze zwierzęciem, na szczęście warunkiem jest smycz i kaganiec. Były lajki, hasztag #urzadprzyjaznypieskom i słodkie komentarze.
Przychodzi pies do urzędu... Nowe zasady na Woli
Psy można spotkać już w centrach handlowych, kinach czy restauracjach. Teraz będą mile widziane także w wolskim ratuszu.
A czy była jakaś refleksja? Niestety odnoszę wrażenie, że najważniejszym zadaniem osoby zarządzającej dzielnicą jest zbieranie lajków i serduszek na Facebooku.
Urząd dzielnicy jest dla ludzi, nie dla psów. Psy nie załatwiają tam, mam nadzieję, swoich spraw, ludzie - tak. Nie rozumiem, dlaczego bardziej dba się o interesy zwierząt, niż mieszkańców. Przykładowo mój brat ma taką alergię, że w pobliżu psa natychmiast zaczyna kichać (wiele osób ma znacznie groźniejsze reakcje układu oddechowego - przyp. red.), a moja 4-letnia córka nie jest z nimi obeznana i zwyczajnie się boi. Do urzędu zostały przecież zaproszone nie tylko "pieski", ale i duże, czasem niebezpieczne psy. Wszystkie. I będą stały w urzędowej kolejce wśród ludzi, którzy mają prawo się ich obawiać lub nie życzyć sobie obwąchiwania, skakania na ubrania i brudzenia.
Kiedyś próbowałam użyć tego argumentu na grupie facebookowej i miłośnicy czterech łap prawie mnie "zagryźli". Dowiedziałam się, że MUSZĘ swoje dziecko oswajać z psami, a poza tym pewnie nienawidzę zwierząt. A może po prostu są pewne granice "przyjazności" i "wyluzowania"? Uważam, że pewne rzeczy robić wypada, innych - nie. Kiedyś nie wypadało wchodzić z psem do budynku - nie z nienawiści do psów, tylko z szacunku dla ludzi. Tylko tyle i aż tyle."
Karolina
.