REKLAMA

Białołęka

500-lecie kościoła św. Jakuba

 

Oryginalny gotyk, najstarsze organy, srebrny koń i tajemnica krypty

  31 sierpnia 2018

alt='Oryginalny gotyk, najstarsze organy, srebrny koń i tajemnica krypty'

W 1890 roku w "Gazecie Świątecznej" opublikowano list mieszkańca wsi Tarchomin, oddalonej 10 wiorst od Warszawy. Tak pisał: "Tarchomin nasz leży w bardzo pięknéj miejscowości nad samą Wisłą. Jadąc ku wsi Jabłonnie szosą kowieńską dojeżdża się do wsi Świdrów, a przejechawszy ją, zjeżdżamy na lewo z szosy i jeszcze mamy 2 wiorsty drogi piaszczystéj. W Tarchominie jest dość dawna świątynia Pańska, pobudowana w roku 1516-tym przez biskupa płockiego i przerobiona przez właścicieli Tarchomina, hrabiów Ossolińskich. Patronem naszéj świątyni i parafji jest święty Jakób apostoł, którego uroczystość obchodzimy w dniu 25 lipca. Kościół nasz nie jest bardzo wielki, może jednak pomieścić przeszło dwa tysiące ludzi. Jest on murowany, z jedną niewysoką wieżyczką, w której się mieści sygnaturka" (pisownia oryginalna - przyp. BW).

REKLAMA

Datę powstania kościoła "terenowy korespondent" pomylił o dwa lata, pomieszczenie w nim dwóch tysięcy ludzi również wydaje się mocno dyskusyjne, ale świadomość wyjątkowości tutejszej świątyni była już wówczas powszechna. Ślady tego znajdujemy w wielu XIX-wiecznych przewodnikach turystycznych, które - jak Oskar Flatt, autor "Brzegów Wisły od Warszawy do Ciechocinka" z 1854 roku - zawsze wspominały skromny wiejski kościółek z wieżyczką otoczony wieńcem lip.

Z kolei w "Kurierze Warszawskim" z 1934 roku drukowano dramatyczne apele o pomoc w ratowaniu "starożytnego kościoła, jednego z nielicznych zabytków podwarszawskich, który stoi od lat pięciuset, a którego wiekowa przeszłość, a zwłaszcza liczne powodzie silnie nadwyrężyły, spękały mury i powstaje niebezpieczeństwo jego upadku". Proboszcz: nasza okolica to zjawiskowe miejsce Proboszcz: nasza okolica to zjawiskowe miejsce
"Więcej czasu na ludzkie sprawy" - rozmowa z księdzem Andrzejem Kowalskim, proboszczem parafii św. Jakuba Apostoła na Tarchominie, przy ul. Mehoffera 4.

Cieszmy się urodzinami naszego kościoła Cieszmy się urodzinami naszego kościoła
Rozmowa z Piotrem Oraczem, radnym Białołołęki, aktywnie zaangażowanym w obchody jubileuszu 500-lecia kościoła św. Jakuba na Tarchominie przy ul. Mehoffera 4.

Pielgrzymi na Tarchominie. "Szlak naprawdę istnieje" Pielgrzymi na Tarchominie. "Szlak naprawdę istnieje"
Z warszawskiego Tarchomina do Santiago de Compostela w Hiszpanii jest około 3 tys. km. Dlaczego piszę o Tarchominie i jego związkach z hiszpańskim miastem?
Pojawiały się również zaproszenia na wycieczki do Tarchomina statkiem z przystani "Vistula" na koncert i loterię fantową, z której dochód "przeznaczony jest na ratowanie zagrożonej powodzią pięćsetletniej świątyni parafjalnej w Tarchominie".

Odpusty jak w Czerniakowie

Apele kierowane do mieszkańców Warszawy w sprawie prowincjonalnego kościoła nie dziwią, wszak tutejsza świątynia słynęła od zawsze z odpustów. Mniejszy, obchodzono w III niedzielę po Wielkanocy, na pamiątkę konsekracji, główny - 25 lipca w dniu liturgicznego wspomnienia patrona. "Przed laty odpust ten w Tarchominie należał do rzędu podobnie świetnych, jak w Czerniakowie" - pisał dziennikarz "Kurjera Warszawskiego" w 1869 roku i podkreślał, że "dawniej na odpust rzeczony mnóstwo zjeżdżało się osób z Warszawy". Wśród nich - elita: panie i panowie z towarzystwa oraz liczni artyści muzycy, którzy dawali popisy podczas nabożeństwa. A po mszy - jak wspominają z błyskiem w oku najstarsi mieszkańcy Białołęki, także ci z odległych od Tarchomina dawnych wsi, jak Szamocin czy Utuczek - była okazja do tańców, kąpieli w Wiśle, opalania się na plażach, udziału w rozmaitych konkursach, a w XVIII wieku także do kosztowania piwa z tutejszego browaru, ulokowanego nieopodal kościoła. Szkoda, że rodzinne opowieści milczą na temat smaku tego trunku...

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Najstarsza parafia

Tarchomin to również jedna z najstarszych parafii na terenie dzisiejszej prawobrzeżnej Warszawy. Co prawda nie znamy dokładnej daty jej erygowania (pierwsza wzmianka o miejscowym plebanie pochodzi z 1427 roku), ale historycy zgodnie twierdzą, że drewniany kościół w tym miejscu zbudowano tuż po 1223 roku. Wówczas rycerz Krystyn "de Chrosna" przekazał włości tarchomińskie na cele misyjne biskupowi pruskiemu Chrystianowi, a mocne przesłanki wskazują, że niedługo później przez pewien czas osada należała do zakonu templariuszy! Oznacza to, że funkcjonujące tutaj miejsce kultu jest co najmniej rówieśnikiem (jeśli nie starszym bratem) najstarszego praskiego kościoła na dzisiejszym grochowskim Kamionku, datowanego na przełom XIII i XIV wieku!

Parafia tarchomińska, należąca do 1800 roku do diecezji płockiej, a później warszawskiej, obejmowała swoim zasięgiem potężny obszar między Chotomowem, Radzyminem i Annopolem. Przez pewien czas należał do niej nawet Buraków, usytuowany na lewym brzegu Wisły.

REKLAMA

Oryginalny gotyk i tajemnica Adriana

Budowę jednonawowego ceglanego kościółka, który w niezmienionym kształcie dotrwał do naszych czasów i stanowi dziś kapitalny kontrapunkt dla otaczających go PRL-owskich blokowisk i późniejszych grodzonych osiedli, rozpoczęto w 1518 roku. Taką datę wyryto razem z nazwiskiem ówczesnego proboszcza X. Wita Dyosińskiego na jednej z cegieł prezbiterium. Nie wiemy, jak długo trwało wznoszenie budowli - konsekracja nastąpiła dopiero w 1582 roku - ale pewne jest, że XVI-wieczny święty Jakub, usytuowany nieopodal przeprawy przez rzekę, na sztucznie usypanym wzgórzu, mającym chronić przed powodziami wiślanymi, "jest jedyną gotycką świątynią w Warszawie, która dotrwała do naszych czasów w niemal nienaruszonym stanie" - jak wskazuje w "Kronice Warszawy" prof. Małgorzata Omilanowska. "Czytelne są do dziś średniowieczne detale architektoniczne".

Tajemnicą pozostanie, jak to się stało, że jakubowa świątynia nie została zburzona albo spalona podczas licznych wojen i powstań, a zwłaszcza trzydniowej Bitwy pod Warszawą z czasów potopu szwedzkiego, kiedy na polach Białołęki zmierzyło się 40 tysięcy żołnierzy. Co prawda w 1656 roku ograbiono ją doszczętnie, a przechodzący w 1944 roku front nadwyrężył dach i stropy, to jednak bryła kościoła, cegły ułożone w wątku polskim, wzory z zendrówki (czyli cegły wypalonej), blendy, dekoracyjny fryz pod gzymsem - to wszystko oryginalne, autentyk z XVI stulecia!!! Nawet pierwotne wejście, znajdujące się na bocznej ścianie, po którym został widoczny do dziś portal z wnękami.

Drugą tajemnicą pozostaje imię fundatora, a niektórzy twierdzą, że nawet nazwisko. W XVI stuleciu Tarchomin należał bowiem do dwóch możnych rodzin Gołyńskich i Wesslów. Ale to ci pierwsi władali tu już od połowy XV wieku. W internecie w wielu miejscach powtarzana jest informacja, że kościół zbudował Jakub Gołyński, wojewoda mazowiecki, kojarzący się z patronem świątyni. Tymczasem wiele wskazuje, że w 1518 roku już nie żył, a dzieło rozpoczął Adrian Gołyński, kasztelan ciechanowski, czerski i wyszogrodzki, który przejął posiadłość w 1509 roku. A dedykacja kościoła oczywiście może mieć związek z kimś z tego rodu, wszak Jakubów u nich nie brakowało, ale bardziej zasadne wydaje się odwołanie do bardzo popularnego w XVI-wiecznej Polsce szlaku pielgrzymkowego do grobu apostoła w Santiago de Compostela. Wiele ówczesnych świątyń, zwłaszcza usytuowanych przy ważnych szlakach handlowych, a tak było w przypadku Tarchomina, poświęcano Jakubowi Większemu, "synowi gromu".

REKLAMA

Remont dla szpanu?

Mieszkańcy Białołęki sprzed 400 lat nie byli ludźmi zamożnymi. Nękani powodziami, huraganami, morowym powietrzem i wspomnianymi wojnami, nie mieli pieniędzy na wspieranie remontów kościoła. Dlatego ważnym momentem jest pojawienie się w Tarchominie na początku XVIII wieku zamożnej rodziny Ossolińskich. Hrabia Franciszek Maksymilian, a później jego syn Józef Kanty energicznie przystąpili w 1720 roku do restauracji podupadającej już wtedy świątyni.

Nie tylko ją odnowili, pokryli nową dachówką, otynkowali z zewnątrz zgodnie z ówczesną modą(!), wzmocnili szkarpami, ozdobili wieżyczką z sygnaturką, ale również powiększyli, dobudowując barokowy przedsionek, dzwonnicę oraz przylegające do prezbiterium - skarbiec i zakrystię. Wnętrze wyposażyli w chór muzyczny, ambonę, gipsowy strop, nadnaturalnej wielkości rzeźby świętych Piotra i Pawła oraz chrzcielnicę z czarnego marmuru, a przede wszystkim barokowe ołtarze, Co ciekawe, wszystkie fundacje, które zresztą dotrwały do naszych czasów, jako żywo stylem i formą przypominają XVII-wieczne, a przecież rzecz się dzieje w połowie kolejnego stulecia!

Jak zauważa dr Andrzej Sołtan w "Historii Białołęki i jej dniu dzisiejszym", Maksymilian Ossoliński, choć niezwykle zamożny i ustosunkowany, pochodził z bocznej linii rodu, "robił więc wiele, by utwierdzić współczesnych sobie w przekonaniu, że i on legitymuje się bogatymi tradycjami". Chciał więc dodać tarchomińskiemu kościołowi patyny czasu i jednocześnie wywołać wrażenie, że związki jego rodziny z tym miejscem są znacznie dłuższe.

Tę teorię potwierdza fakt, że do górnej części ołtarza głównego sprowadzono wówczas obraz patrona kościoła, namalowany właśnie w XVII wieku. Jest to zresztą najstarszy element wyposażenia świątyni. Pozostałe obrazy - zostały wymienione. Ukrzyżowanie Pana Jezusa w ołtarzu głównym zastąpiono nowym płótnem w latach 50. XX wieku, a obrazy św. Józefa i NMP Różańcowej z ołtarzy bocznych przemalował Ignacy Stelmaski w końcu XIX stulecia.

Szkielety

Wyrazem poważnego i "przyszłościowego" myślenia Ossolińskich o Tarchominie był również fakt stworzenia pod prezbiterium "sklepu", czyli wedle dzisiejszej nomenklatury krypty. Prowadziła do niej żeliwna płyta ozdobiona herbem rodowym - toporem oraz łacińską sentencją. Do ubiegłego roku sądzono, że pochowano w niej zaledwie jedną osobę - 5-latka Ignacego Ossolińskiego, zmarłego 9 lipca 1755 roku syna Józefa Kantego i Teresy. Świadczyła o tym odnaleziona w latach 70. XX wieku podczas przebudowy podziemi, trumienka i tabliczka z inskrypcją. Rodzice chłopca spoczęli ostatecznie w innych świątyniach: ojciec w Rymanowie, matka w Zagórzu.

Tymczasem podczas ubiegłorocznych prac konserwatorskich, Piotr Gałecki odkrył, oprócz wspomnianej trumienki ze szczątkami Ignasia, również kilka innych szkieletów. Część z nich umieszczona była pod podłogą. To prawdziwa sensacja! Co więcej, na jednej z kości zabezpieczono też fragment ubrania. To ważne znalezisko, ponieważ na jego podstawie będzie można odtworzyć wygląd stroju, w którym pochowano Ignacego. Jesienią tego roku w krypcie, do której wejście od 40 lat znajduje się na zewnątrz świątyni, urządzona zostanie ekspozycja, ukazująca XVIII-wieczne tradycje funeralne.

Niecodzienny gość i srebrny koń

Proboszcz Bonifacy Janisławski w księdze ochrzczonych z 1789 roku zanotował, że 2 sierpnia do Tarchomina przyjechał sam król Stanisław August Poniatowski w asyście Prymasa Polski księcia Michała Poniatowskiego! Nie wiemy, jak ta niecodzienna wizyta przebiegała w szczegółach, ale pewne jest, że monarcha modlił się przed siedmioma ołtarzami! Tak, siedmioma! Słynęły cudami i łaskami, o czym świadczyły liczne wota. Na przykład ołtarz NMP Różańcowej szczycił się 32 wotami (w tym podwójnym szczerozłotym sercem), sukienką i koronami srebrnymi, a św. Antoniego Padewskiego "koniem srebrnym!

Do naszych czasów dotrwały jedynie trzy ołtarze fundacji Ossolińskich. Pozostałe jako mocno zniszczone usunięto pod koniec XIX wieku. Wtedy też ruszyły kolejne remonty i inwestycje, trwające do lat 30. XX wieku. Między innymi ufundowano ławki, stalle i malowidła na ścianach prezbiterium, założono lastrykową posadzkę, a wreszcie przeprowadzono regotyzację świątyni, odsłaniając spod tynku oryginalne cegły.

A wszystko to było możliwe, ponieważ pojawił się znowu hojny kolator - Teodor Władysław Kisiel-Kiślański, od 1881 roku właściciel Tarchomina, przemysłowiec, inżynier, tajny szambelan papieża Piusa IX i autentyczny społecznik. On też przed swoją śmiercią w 1926 roku przekazał tarchomińską posiadłość Kościołowi na rzecz fundacji dla inwalidów wojennych.

Najstarsze organy

Jeszcze w sierpniu 1878 roku ówczesny proboszcz Piotr Berger podpisał umowę z organmistrzem Józefem Szymańskim, autorem pierwszych w Polsce organów z wiatrownicą stożkową, na budowę w Tarchominie 7-głosowego instrumentu za cenę 1170 rubli srebrnych. Premiera miała miejsce 1 listopada, 231 lat temu i od tego czasu, szczęśliwie przetrwawszy obydwie wojny, muzyka z XIX-wiecznych piszczałek osadzonych w stylowym prospekcie, towarzyszy liturgii.

Co ciekawe, organy, rozbudowane w latach 70. XX wieku o pedał, kolejne głosy i drugi manuał, pozostają najstarszym instrumentem kościelnym na terenie prawobrzeżnej Warszawy! Drugie w kolejności - z drewnianego kościoła na cmentarzu Bródnowskim - są młodsze o 17 lat! Warto więc pomyśleć w najbliższym czasie o gruntowym remoncie tego zabytku (wpisu do rejestru dokonano w 1982 roku), który sprawi, że organy znów zabrzmią paletą dźwięków w pełnej krasie. A tarchomińskie koncerty organowe będą nie tylko kolejną atrakcją, ale również nawiązaniem do tradycji muzycznych tego miejsca.

O mały włos

Mało kto wie, że niewiele brakowało, aby tarchomiński kościół wyglądał zupełnie inaczej. W 1914 roku znany architekt Stefan Szyller, kierujący pracami związanymi z regotyzacją świątyni, opracował również plan jej rozbudowy o sporą kaplicę i wysoką wieżę. 20 lat później, kiedy obiekt figurował już w rejestrze zabytków (od 1927 roku), kolejny projekt modernizacji i powiększenia kościoła przygotował niezwykle zdolny 30-latek, architekt i późniejszy profesor Politechniki Warszawskiej, Stanisław Marzyński. Po wojnie pracował on przy restauracji zespołu pałacowego w Tarchominie.

Pijaństwo i... orkiestra

Nie wiemy, czemu projekty Szyllera i Marzyńskiego nie doszły do skutku. Być może zdecydowały o tym finanse. W parafii tarchomińskiej problemów bowiem nie brakowało. W dalszym ciągu przytoczonego na początku listu czytelnika, podpisującego się jako "Oświata znad Wisły" czytamy: "Przy sposobności muszę nadmienić zarazem, że trapią naszą parafję dwie choroby, a mianowicie: pijaństwo, przebywanie po karczmach i wynikające z tego powodu częste bijatyki; a po drugie - nieposzanowanie cudzéj własności. Szkoły w Tarchominie nie mamy; dzieci nasze rosną w ciemnocie i wyrastają na nieoświeconych ludzi. To też mieszkańcy naszéj wioski przy niedzieli i w święta, zamiast coby się mieli zejść na czytanie jakich książek lub gazet, jedyną przyjemność i zabawę znajdują w karczmie. Na domiar złego prowadzą tam ze sobą małoletnie dzieci, które uczą się wszelkiego złego, bluźnierstw, pijaństwa i palenia papierosów. Niezmiernie też psuje dzieci wiejskie puszczanie ich samopas, do pasienia bydła. Przez całe lato całemi dniami pozostają one bez dozoru i nieraz gorszą jedne drugich. Jeżeli nie mogą rodzicom kraść pieniędzy, to kopią w polu kartofle ludziom i sprzedają je żydom sklepikarzom, których w naszéj parafji jest kilkanaście rodzin. Za otrzymane pieniądze przynoszą sobie wódkę, piwo, kiełbasę, chléb i papierosy na pole - i tam wspólnie wyprawiają uczty. A co mam mówić o niszczeniu gniazd ptasich? Rzadko gdzie chociaż jedno pisklę uchowa się od tych drapieżników i niszczycieli ptasiego rodu. Smutno pisać takie rzeczy... Ale któż temu winien, jeżeli nie rodzice, którym brak przede wszystkim oświaty".

Co ciekawe, ta smutna diagnoza kontrastuje z tradycjami miejsca, w którym już w XV wieku funkcjonowała znana szkoła parafialna, ciesząca się tak dużym zainteresowaniem i renomą, że rektor w 1511 roku zatrudniał pomocnika, a jej absolwentów znajdujemy wśród studentów Akademii Krakowskiej!

Jak widać historia kołem się toczy. 22 lata po ukazaniu się listu w "Gazecie Świątecznej" proboszczem Tarchomina został niezwykle aktywny i wrażliwy ksiądz Stanisław Bańkowski, założyciel 15 organizacji społecznych, w tym Straży Obywatelskiej, Rady Miejscowej Opiekuńczej, Koła Opieki Nad Dziećmi Parafian czy orkiestry parafialnej! Prasa warszawska donosiła, że występował na rozmaitych zjazdach i konferencjach i zabiegał o utworzenie sieci szkół na Białołęce, aby dzieci nie musiały tracić czasu na dojazdy wąskotorówką do Warszawy. A przy tym energicznie remontował "starożytny" kościół.

Patrząc na to, co dzieje się dziś wokół tarchomińskiej świątyni, w tym na trwające renowacje oraz bogaty program jubileuszowych wydarzeń, mam wrażenie, że znów dla tego miejsca nastał dobry czas. A kulturotwórcza i integracyjna energia zaklęta w kamieniu będzie ożywiać kolejne pokolenia białołęczan.

Bartłomiej Włodkowski

.
 

REKLAMA

Komentarze

Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Twój może być pierwszy...

REKLAMA

Najnowsze informacje na TuBiałołęka

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Najchętniej czytane na TuBiałołęka

Misz@masz

Artykuły sponsorowane

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

Wstąp do księgarni

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024