Oklejacze swoje...
5 października 2007
Plakaty i ulotki z przystanków można wywozić ciężarówkami! Zarząd Transportu Miejskiego wypowiedział wojnę oklejaczom. Kto zajmie się tymi, których domeną są inne części miasta?
- Przystanek komunikacji miejskiej to nie słup ogłoszeniowy - mówi Leszek Ru-ta, dyrektor Zarządu Transportu Miejskiego. - Ma on służyć przede wszystkim pasażerom oczekującym na autobus czy tramwaj. Ma ich chronić przed wiatrem, deszczem, śniegiem. Ma dostarczać informacji o rozkładzie jazdy. Niestety, często takie informacje są zasłonięte przez naklejane nielegalnie plakaty.
- Oni w ten sposób zarabiają na życie - mówią niektórzy. Ale przecież można równie dobrze zatrudnić ludzi do rozdawania ulotek. Chociaż, nie oszukujmy się, zarówno jedna, jak i druga forma reklamy coraz bardziej drażni warszawiaków.
Na czerwonych przystankach (które nie są zarządzane przez ZTM) firmy mogą umieszczać reklamy w specjalnych gablotach. Może sprzedaż miejsc reklamowych po przystępnych cenach to sposób - przynajmniej na niektórych oklejaczy?
... a paragrafy swoje
W świetle kodeksu wykroczeń umieszczanie reklam w miejscu publicznym, bez zgody zarządzającego tym miejscem podlega karze grzywny do 1,5 tys. zł lub ograniczenia wolności. Za niszczenie cudzego mienia można dostać nawet 5 tys. zł grzywny. Mało kiedy jednak wobec oklejaczy wyciągane są jakiekolwiek konsek-wencje.Za ochronę przystanków (tak jak każdego mienia) ustawowo odpowiedzialne są służby porządkowe: a więc policja i straż miejska. Podobno trudno jest jednak udowodnić firmie, że zleciła naklejanie reklam na przystankach lub złapać okleja-cza na gorącym uczynku. Wydaje się, że służby porządkowe po prostu bagatelizują to zjawisko, nie od dziś przecież wiemy, że dla chcącego nic trudnego, a odpo-wiednie paragrafy są.
ZTM zamierza na własną rękę walczyć z oklejaczami. W ich łapaniu mają po-magać ochroniarze. - Niedawno otworzyliśmy oferty w przetargu na agencję ochro-ny. Jednym z wielu zadań ochroniarzy jest ochrona mienia ZTM, a więc ściąganie plakatów oraz niedopuszczanie do naklejania nowych - powiedział "Echu" rzecznik prasowy ZTM Michał Powałka. - Apelujemy także do mieszkańców, aby zwracali uwagę osobom nalepiającym plakaty, będziemy wdzięczni za zrywanie ich z przys-tanków, w ten sposób liczymy na zniechęcenie firm do tego typu praktyk. Osta-tecznie apelujemy także do firm, aby zaprzestały tego procederu.
W Nieporęcie mogą
Z problemem oklejania przystanków poradziła sobie podwarszawska gmina Niepo-ręt. Przystanki są tam własnością gminy, na każdym znajduje się zakaz naklejania ogłoszeń i plakatów, zaś obok stoją tablice, na których można umieścić reklamy. Proste i skuteczne.Tymczasem na mieście...
Oklejacze atakują nie tylko przystanki. Także w wielu innych miejscach na jednych ulotkach pojawiają się drugie, na drugich trzecie..., na dziesiątych jedenaste... Aż tworzy się gruba skorupa zmoczonego, brudnego, często aż spleśniałego papieru. Trudno uwierzyć, że ktoś to czyta. A tym bardziej, że z wyjątkowo atrakcyjnej oferty - jak zapowiada ulotka - skorzysta.Firmy wynajmujące naklejaczy nie przejmują się prośbami i nie zaprzestają procederu. Właściciele wręcz śmieją się z osób, które interweniują w tej sprawie.
- Nie zrezygnuję z tego - stwierdza właściciel jednej z firm, która Warszawę zakleja ulotkami informującymi o promocjach wymiany okien i drzwi. - Nic mnie to nie obchodzi, że to się komuś nie podoba. Będę naklejał i już!
Grzeczne prośby na nic się zdają, bo właściciele takich firm czują się, i niestety są bezkarni. Mają w nosie, że lokatorzy nie życzą sobie, by ich domy i podwórka były permanentnie oklejane. Jedno zerwą, zaraz jest następne. To wygląda na za-bawę w kotka i myszkę. Kto kogo przetrzyma, komu starczy wytrwałości, kto jest bardziej zdeterminowany? Czy lokatorzy w zrywaniu ulotek, czy oklejacze w ich mocowaniu?
Skoro rozmowa z firmą nie pomaga, to może administracja. To na jej terenie jest firma i na jej terenie nielegalnie naklejane są ulotki. - Rozmawialiśmy z właści-cielem, więcej niczego nie możemy zrobić - wyjaśnia pani administratorka.
Jak to możliwe? Gdzie tu sens i logika? Zarządca terenu nie ma nic do powie-dzenia, co się na jego terenie dzieje? Nie ma możliwości wpłynąć na właściciela firmy, by zaprzestał działań niezgodnych z przepisami i skończył z zaśmiecaniem osiedla? To się po prostu nie mieści w głowie!
Jeśli nie administracja, to może straż miejska? Funkcjonariusze są uprzejmi i chętni, by pomóc, ale w zasadzie niewiele mogą zrobić. Trzeba by oklejacza złapać na gorącym uczynku, wezwać funkcjonariuszy, a oni ewentualnie ukarzą go lub ją mandatem. Wiadomo, że to jest nierealne. Jak złapać na gorącym uczynku, skoro naklejacze zwykle działają nocą, albo wtedy, gdy nikt ich nie widzi. Trzeba by się zaczaić i czekać. Powiedzmy, że nawet ich się przyłapie i co dalej? Jak szybko przyjedzie straż? Wiadomo, że śladu już po nich nie będzie.
Jest jeszcze inne wyjście. Można złożyć doniesienie na policję. I co potem? Życie stracić na zeznaniach, braku dowodów winy itp. To jawna kpina.
Funkcjonariusze straży chcą pomóc, obiecują porozmawiać z administracją i z firmą. Więcej zrobić nie mogą: brak uprawnień. Przez kilka dni jest spokój. A po-tem wszystko wraca do normy. Lokatorzy (niektórzy i w niektórych miejscach) zdzierają, oklejacze robią swoje...
Milena Zawiślińska
Jolanta Krysińska
Oklejacze - ta plaga szerzy się w Warszawie od kilkunastu lat. Nie odstraszają ich karteczki "Naklejanie ogłoszeń będzie karane". Niszczą oni nie tylko przystanki, lecz także klatki scho-dowe i przyrodę. Często naklejają reklamy w miejscach, w których nikt ich nie przeczyta - np. na drzewach...
W Nieporęcie obok przystanków są specjalne tablice