Nocna podróż po Woli i Bemowie
20 lipca 2015
To był spokojny weekend. Warszawiacy wyjechali nad wodę. - Kiedy jest gorąco, to nawet alkohol nie wchodzi - komentuje jeden z funkcjonariuszy. Zobaczcie, jak wygląda nocna praca strażników miejskich.
Ciężka praca żebraka
Około godziny 20.00 centrala podaje informację, że na ulicy Sokołowskiej dwóch bezdomnych zaczepia przechodniów i wyłudza pieniądze na wódkę. Na miejscu zastajemy dwóch panów - jeden nie ma nóg i jeździ na wózku. A właściwie jest pchany przez swojego kompana. Obaj są zarośnięci i dawno nie mieli do czynienia z wodą i mydłem. Czuć od nich intensywną woń alkoholu. - Mam 59 lat, od roku jestem na ulicy. Jakoś sobie radzę. Nie kradnę, a pracuję - bełkocze pan Józef. Jego kolega, pan Krzysztof, co prawda może stać, ale nie za bardzo dociera do niego to, co dzieje się wokół. Strażnicy proszą ich, by nie zaczepiali ludzi. Bezdomni oddalają się w kierunku ulicy Górczewskiej. - Z roku na rok jest ich coraz mniej - mówi strażnik. Umierają, ponieważ chorują. Jedzą byle co i zalewają się litrami taniego alkoholu. Na biedę jednak nie mogą narzekać - z żebrania uzyskują całkiem spore "dochody". - Kiedyś przewieźliśmy pijanego żebraka do izby wytrzeźwień. Na miejscu okazało się, że ma przy sobie ponad dwieście złotych w bilonie - mówią strażnicy.
Koczowisko na podwórku
Około godziny 22 dyspozytor kieruje nas na aleję "Solidarności" 131. Na podwórku bezdomni zrobili sobie koczowisko. Faktycznie, na miejscu zastajemy grupę ludzi. Część siedzi na ławce i deliberuje. Jeden pan śpi, a dookoła ławki leży jego majątek: ubrania spakowane w torby. Strażnicy pytają, czy potrzebuje pomocy. - Nie... Nie... - bełkocze. Strażnicy proszą go, by nie spał na podwórku i sobie poszedł, ponieważ mieszkańcy sąsiednich domów się skarżą. Bezdomny zbiera swój majdan i odchodzi. Kolejni dżentelmeni, którzy siedzą na ławce obok, na widok zbliżających się mundurowych sami deklarują, że zaraz sobie pójdą.
Gdzie ja jestem?
Godzina 22.30. Dyspozytor wzywa patrol do szpitala przy Kasprzaka. Jest tam pijany pan, którego prawdopodobnie trzeba będzie odwieźć do izby wytrzeźwień. Wchodzimy do szpitalnego oddziału ratunkowego. Lekarz kieruje funkcjonariuszy do pacjenta, który jest pijany i nie ma siły wstać. Po chwili jednak się budzi. Mętnym wzrokiem omiata mundurowych. Z trudem odpowiada na pytania, ale swoje dane podaje bezbłędnie. Na szczęście okazuje się, że alkohol już wywietrzał z głowy pana Jacka K. (48 l.), który mówi, że wcale nie jest pijany. - Wypiłem piwo o 10, potem o 12, potem o 16. Temperatura i zmęczenie pracą sprawiły, że zasłabłem - przekonuje. Ostatecznie nie zatacza się i zaczyna mówić płynnie. Obiecuje, że trafi do domu na Smoczą. - A wie pan gdzie jesteśmy? - No gdzie? - W szpitalu. - W szpitalu? O rany... - mamrocze. Po chwili pan Jacek odchodzi a w ręku dzierży plik szpitalnych dokumentów.
Szukamy lisa
Dyspozytor wzywa patrol na ulicę Kolejową, gdzie mieszkaniec zgłosił biegającego lisa. - Skąd tu lis? - pytam. - Lisy zamieszkują tereny kolejowe. Mają swoje nory na nieuczęszczanych przez ludzi terenach, przy opuszczonych magazynach, nieużywanych bocznicach kolejowych - mówi strażnik miejski. Jednak gdy dojeżdżamy na Kolejową, rudzielca już nie ma. Wystraszył się reflektorów przejeżdżających aut i uciekł w mrok wolskich terenów kolejowych.
Życie się zaczyna
W tamten weekend było bardzo gorąco. Temperatury w granicach 35 stopni, brak wiatru i duchota sprawiły, że ci, którzy nie wjechali za miasto, skryli się w domach. Dopiero po godzinie 1 w nocy, gdy zrobiło się odrobinę chłodniej, mieszkańcy Woli wyszli na dwór. Zabrali na spacer zmęczone upałami psy, które tak samo jak ludzie mogły złapać łyk świeżego powietrza. Jednak w czasie, gdy część wyszła na spacer, część warszawiaków chciała spać. Dlatego nocne rozmowy pod klatką nie pozwalały zamknąć oczu. Trzech młodych panów głośno zachowywało się przy ulicy Obozowej 64. - Nie pijemy alkoholu, tylko wodę - Damian R. (28 l.) pokazał funkcjonariuszom flaszkę mineralnej. - Nic złego się wam nie stanie, gdy zabierzecie stojące tam, w kącie, trzy butelki po piwie do śmietnika i pójdziecie do domu - skwitował strażnik.
Już gasimy papieroski
O godzinie 2.30 funkcjonariusze dostali wezwanie na Wrocławską 27. W pawilonach słychać głośną muzykę i śmiechy. Na miejscu okazuje się, że w podrzędnym "drink-barze" trwa impezka. Choć za blokami już wstaje warszawski dzień, choć na skroniach siwizna, grupa pięćdziesięciolatków pije piwo, słucha muzyki z lat osiemdziesiątych i bawi się. - A, rozumiem - mówi pan z wąsem na widok radiowozu. - Już wyłączam muzykę, już gasimy papieroski, już idziemy do domu - mówi podchmielony, ale czyni od razu to, co obiecał. Na Wrocławskiej panuje cisza i można iść spać.
Ja nie dam rady?
Centrala wzywa załogę na ulicę Pustola, gdzie w mieszkaniu odbywa się kłótnia. Faktycznie, w całym bloku ciemno, a światła palą się jedynie na parterze. - Wacek, uspokój się. Nigdzie nie idziesz - strofuje swojego partnera młoda kobieta. - Ja nie dam rady? Ja nie dam rady? Mi nie sprzedadzą? - przekomarza się pan Wacław, a rodzinna sprzeczka powoduje bezsenność lokatorów. - Nie mamy uprawnień, by wejść do mieszkania. To zadanie dla policji - mówi strażnik i po chwili zza rogu wyłania się niebieski radiowóz.
Przemysław Burkiewicz