REKLAMA

Zakręcona narzeczona

autor: Iwona Czarkowska
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
data: 4 sierpnia 2020
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 336
ISBN: 978-83-6648149-7

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2020.08.04

Majeczka zawsze uważała, że w prowincjonalnych, sennych miasteczkach życie jest nudne, leniwe i przewidywalne. Od zawsze marzyła o dynamicznym rytmie Warszawy, jej rozmachu, wyobraźni i nieograniczonych możliwościach. Ach, uciec z Zabrzeźna, z tej banalnej dziury zabitej dechami, gdzie nic się nie dzieje...

Nic oprócz tego, że ktoś uprowadza Pelagię, a potem przekupuje ją karmą dla papug, ktoś inny nieustępliwie próbuje się włamać do domu weterynarza, fałszywy dziennikarz zamierza odzyskać skradzione narkotyki, a fałszywy meteorolog odkrywa pod miasteczkiem złoża prastarej wody. Same nudy!

Czytanie tej książki grozi śmiechem!

Jeżeli jesteście gotowi na niekontrolowane wybuchy śmiechu, ból mięśni twarzy, łzy wywołane zabawnymi przygodami bohaterów i ich zwierząt to koniecznie sięgnijcie po tę powieść. Rozrywka idealna, poprawa humoru gwarantowana.

Justyna Leśniewicz

Kura, papuga, żółw, a nawet słoń, którego nie było - to prawdziwa komedia zoologiczna! Ta książka wprowadza w nastrój nieustającego chichotu z elementami rechotu. Koniecznie musicie poznać narzeczoną Diabła!

Dorota Lińska-Złoch

Fragment

ROZDZIAŁ I

POJAWIASZ SIĘ I ZNIKASZ, I ZNIKASZ!

MAM NA TWYM PUNKCIE BZIKA, MAM BZIKA...

Kolejny dzień lało jak z cebra. Dla mieszkańców Za­brzeźna nie było w tym nic dziwnego, bo w ich mia­steczku roczna suma opadów biła na głowę średnią krajową, a niektórzy twierdzili, że nawet światową. I nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Co jakiś czas przyjeżdżali naukowcy, aby rozwikłać tę zagad­kę. Wpuszczali tajemnicze sondy, pobierali próbki gruntu i z nimi odjeżdżali. A po pewnym czasie poja­wiali się następni, robili to samo, co ich poprzednicy, i też znikali. Podekscytowani zabrzezianie po każdej takiej wizycie przez jakiś czas pilnie śledzili prasę oraz portale internetowe w nadziei, że gdzieś zostaną opu­blikowane wyniki badań, a oni wreszcie się dowiedzą, dlaczego u nich na okrągło leje, nawet w zimie. Ni­gdy jednak nie znajdowali choćby niewielkiej notki. Najwidoczniej naukowcy byli bezradni wobec zabrze­ziańskiego fenomenu meteorologicznego. Aczkolwiek istniała nadzieja, że zagadka zostanie rozwiązana, bo oto w lokalnych mediach zapowiedziano przyjazd ko­lejnego specjalisty.

- Może będzie odczyt w ratuszu? Zorientuj się jutro i napisz jakąś krótką informację - powiedział starszy mężczyzna, jadąc wieczorem samochodem przez zala­ne deszczem zabrzeziańskie ulice, do siedzącej obok niego młodej kobiety.

Starszym łysym mężczyzną z niewielką otyłością brzuszną był Hubert Pacyna, redaktor naczelny lokal­nego tygodnika ,,Głos Zabrzeźna", zaś młodą drobną kobietą z grubym staroświeckim blond warkoczem - jego współpracownica Maja Wrotek, przez rodzinę i przyjaciół nazywana Majeczką. Wracali z uroczy­stości urodzin niejakiej Rozalii Króliczek ze wsi Mo­nidło. Uroczystość została sfinansowana i urządzona przez władze miasta w zamku kilka kilometrów od miasteczka. Udała się wspaniale, choć na początku burmistrz popełnił faux pas, bo zaintonował ,,Sto lat!" Na szczęście potem wszystko poszło już zgodnie z pla­nem i dziennikarze mieli materiał na pierwszą stronę kolejnego numeru swojej gazety.

Samochód skręcił na drogę prowadzącą do miej­scowości Malinówka i wpadł w kałużę wielkości oraz głębokości małego stawu. Błotnista woda się rozbry­zgnęła, pokrywając samochód czarną mazią po sam dach. Wycieraczki z największym wysiłkiem rozsma­rowywały błoto na przedniej szybie. Widoczność, i tak kiepska z powodu deszczu, spadła niemal do zera. Kierowca wytężał wzrok, usiłując dojrzeć drogę przed sobą. Nagle jakiś kształt oderwał się od pobocza i rzu­cił pod koła. Mężczyzna z całej siły nadepnął na hamu­lec. Samochód przejechał jeszcze jakieś dwa metry, po czym się zatrzymał, choć ze względu na otaczającą go wodę należałoby raczej powiedzieć, że rzucił kotwicę i zacumował.

Kierowca otworzył drzwi i wyskoczył wprost w głęboką kałużę, ale nawet tego nie zauważył. Ma­jeczka w napięciu obserwowała go przez zalaną desz­czem szybę. Jej szef obiegł samochód w poszukiwaniu człowieka lub zwierzęcia, które właśnie przed chwi­lą przejechał. Nikogo nie znalazł... Odetchnął z ulgą i już miał wsiąść z powrotem do samochodu, gdy nagle coś zakotłowało się pomiędzy przednimi kołami i spod maski wystawiła łebek kura.

- Idź sobie! - krzyknął.

Kura ani drgnęła.

- Sio! - krzyknął jeszcze głośniej. - Nastąp się!

- Tak się mówi do krowy - powiedziała dziennikar­ka, wysiadając z samochodu. - Wiem, bo oglądaliśmy ostatnio z Diabłem ,,Samych swoich".

Roman Diablak, nazywany w miasteczku Diabłem, był narzeczonym Majeczki. Długoletnim narzeczo­nym. Chociaż mieli pewność, że chcą ze sobą spędzić resztę życia (jakkolwiek patetycznie i staroświecko by to nie brzmiało), jednak nie mogli się zdecydować na sformalizowanie związku. Gdy jedno chciało, drugie akurat nabierało wątpliwości. Roman był kierowni­kiem miejscowej poczty. Kiedy ktoś szedł odebrać lub nadać list czy paczkę, mówił w skrócie, że idzie do Diabła. Majeczka zaś w społeczności zabrzeziańskiej funkcjonowała jako ,,ta z gazety, narzeczona Diabła". Tak naprawdę mężczyzna nie przypominał stereotypo­wego wysłannika piekła. Wprost przeciwnie, był cho­dzącą poczciwością - typowym misiem, jak go cza­sami w chwilach czułości nazywała narzeczona. Na przykład ostatniej nocy, na której wspomnienie dzien­nikarka uśmiechnęła się pod nosem.

- To jak się mówi do kury? - zapytał poirytowanym tonem szef Majeczki, przerywając jej słodkie wspo­mnienia i brutalnie sprowadzając ją z powrotem na za­laną deszczem drogę w Malinówce.

- Pojęcia bladego nie mam! W filmie o tym nie było. - Wzruszyła ramionami i się wzdrygnęła, bo wy­jątkowo zimna kropla z kołnierza kurtki spłynęła jej na szyję. - Może ,,taś taś"? Nie, to do kaczek. Już wiem! ,,Cip, cip"! To też było w jakimś filmie, ale nie pamię­tam w jakim.

Lecz kura była głucha na wszelkie wezwania i ani myślała się ruszyć spod samochodu. Mężczyzna ro­zejrzał się wokoło. Bał się, że lada moment któryś z mieszkańców okolicznych domów zainteresuje się samochodem stojącym od dłuższej chwili na środku drogi i przyjdzie zobaczyć, co się stało. A jeśli na do­datek zjawi się właściciel upartej kury i się okaże, że Hubert Pacyna jednak uszkodził zwierzę, to zostanie posądzony, iż zrobił to celowo, żeby ugotować ze swo­jej ofiary rosół. Tymczasem on nie znosił rosołu jak mało której zupy. Może dlatego że jego siostra Maryla gotowała mu go co niedzielę.

- Wyłaź stamtąd wreszcie, ty zupo, to znaczy ty kuro! - wrzasnął głośno, aż sam się przestraszył wła­snego głosu.

Na kurze jednak jego wrzaski nie robiły najmniej­szego wrażenia. Dalej siedziała w tym samym miej­scu i bezczelnie na niego łypała to jednym, to drugim okiem.

- Wyłaź albo cię wyciągnę siłą - zagroził, pochy­lając się.

Kura zagdakała, a potem wystrzeliła jak z procy wprost w deszczową ciemność.

- Chyba jednak nic jej się nie stało - stwierdziła Majeczka.

Szef odetchnął z ulgą, a potem, sapiąc potężnie, bo do szczupłych nie należał, podniósł się i wsiadł do samochodu.

- A teraz szybko do domu - powiedział. - Już nigdy nie zjem rosołu.

- Pospieszmy się, bo jeszcze wróci - stwierdziła jego współpracownica.

- Kto? - nie zrozumiał Hubert Pacyna.

- Kura przecież! - krzyknęła dziennikarka.

- Ha, ha, ha! Naprawdę bardzo śmieszne - skrzywił się i ruszył przez kałuże w stronę Zabrzeźna.

Odwiózł swoją towarzyszkę do domu, a potem po­jechał do siebie. Gdyby Majeczka wiedziała, co będzie dalej, pewnie nie dałaby się tak łatwo wysadzić. Ale nie wiedziała, więc przez resztę dnia relaksowała się z Diabłem. Hubert Pacyna również miał nadzieję na spokojny wieczór. Taka myśl wiodła go przez zala­ne deszczem ulice Zabrzeźna do kamienicy w pobli­żu dworca, gdzie mieszkał. Zaparkował na podwórku, wysiadł, po czym sięgnął po teczkę, którą zawsze zo­stawiał na tylnym siedzeniu. Otworzył drzwi i zastygł w osłupieniu. Na jego skórzanej teczce w najlepsze siedziała... kura. Ta sama, która wcześniej nie chciała wyjść spod samochodu.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy