REKLAMA

Wyśniona Gwiazdka

autor: Anna Kapczyńska
wydawnictwo: Replika
wydanie: Poznań
data: 2 listopada 2022
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 145 × 205 mm
liczba stron: 304
ISBN: 978-83-6729555-0

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2022.11.02

Święta pozwalają uwierzyć, że zawsze można zacząć od początku.

Tuż przed świętami Wanda otrzymuje propozycję służbowego wyjazdu do Pragi. Na miejscu dociera do niej, jak bardzo jest zmęczona własnym życiem i ludźmi, którzy wciąż czegoś od niej oczekują. Od pierwszych godzin jest wciągana w kolejne absurdalne sytuacje, a jej frustracja rośnie niczym kula śniegowa.

W Czechach wydarza się coś takiego, że Wanda podejmuje decyzję, o którą nigdy by się nie podejrzewała. Postępuje kompletnie irracjonalnie, wikła się w kolejne sytuacje, które coraz bardziej oddalają ją od domu. Odkrywa miejsce, o którym mawiają, że kto raz tu przyjedzie, zostaje na zawsze. To magiczny i uwodzicielski mały świat: leniwie prószy tam śnieg, ludzie są uśmiechnięci i życzliwi, a w dodatku właśnie trwa świąteczny jarmark. Wszystko to sprawia, że Wanda czuje się jak w bajce i nieco się zapomina, kiedy na jej drodze staje intrygujący obcokrajowiec...

Czy uwiedziona nastrojową atmosferą zechce w ogóle wrócić na święta do Poznania, by od nowa napisać swoją bajkę, ale tym razem według własnego scenariusza?

Uważaj na sny, bo mogą się spełnić!

Fragment

Grudniowy poranek

Miałam jeden z tych snów, które potrafią wywrócić całe życie do góry nogami, o którym trudno zapomnieć i chciałoby się, żeby trwał jak najdłużej. Ponoć sny to dobijanie się duszy i upominanie o realizację jej pragnień dawno zepchniętych na dno świadomości. Było mi w nim tak cudownie, że wcale nie zamierzałam się z niego budzić, ale nie było wyjścia. Pukanie duszy zostało zagłuszone irytującym dzwonkiem budzika zwiastującym kolejny dzień wypełniony po brzegi nieulubionymi obowiązkami. Czas założyć uprząż i zaprząc się do kieratu.

Zamierzałam włączyć drzemkę, a najlepiej piętnaście.

Jednak budzik okazał się najmniej irytującym elementem tego poranka.

Drzwi się otworzyły i do mojej sypialni wparowała Jadzia, zatykając nos.

- Mamo, Fafik zrobił kupę w kuchni i tam śmierdzi! Fuuuj!

- Co? Jak to w kuchni... Przecież tata z nim na pewno rano był... Może Fafik jest chory? - zmartwiłam się. Jeszcze to mi potrzebne!

- Nie był. Napisał kartkę, że nie zdążył.

Cholerny Ignacy i jego zakichane kartki! Co to znaczy, że nie zdążył?! Mógł wcześniej wstać! I niby co ja mam z tą kartką zrobić? Szkoda, że nie napisał na chusteczce, mogłabym się w nią przynajmniej wysmarkać. Albo na papierze toaletowym...

W pierwszym odruchu chwyciłam za telefon, żeby do niego zadzwonić i porządnie go ochrzanić, ale zaraz zmieniłam zamiar. Kolejna kłótnia niczego nie zmieni w tym momencie, a tylko stracę niepotrzebnie minuty, które z wiekiem były coraz bardziej cenne, zwłaszcza te poranne.

Zanim wyskoczyłam z łóżka, doleciał do mnie wrzask młodszej córki.

- Mamo!!! Wdepnęłam w kupę! - I ryk.

- Już idę.

Wygramoliłam się z łóżka, co przy obecnej mojej wadze nie było łatwe. Nie wiem, jak mogłam się tak zapuścić. Codziennie obiecywałam sobie, że się wreszcie za siebie wezmę, ale nie było kiedy. A już na pewno nie rano.

Smród było czuć już na korytarzu, a gdy doszłam do kuchni, to miałam ochotę się cofnąć, schować się pod kołdrę i już stamtąd nie wychodzić.

Kazia stała na środku kuchni z rękami utytłanymi w psiej kupie.

- Kaziu, jak ty to zrobiłaś? Wdepnęłaś rączkami?

Starałam się zachować spokój, chociaż wszystko we mnie się gotowało i zbierało mi się na wymioty. Miałam ochotę wykrzyczeć, czy to ja chciałam pieska, ale się powstrzymałam. Obiecałam sobie, że co by się nie działo, nie będę jedną z tych matek, które z satysfakcją powtarzają: ,,A nie mówiłam?".

Czyli jakby moją matką.

- A nie mówiłam? - Moja matka wyłoniła się ze swojej sypialni w koszuli nocnej. - Malutkie to mieszkanko, a wy sobie wymyśliliście pieska. To teraz macie.

- Nóżką wdepnęłam, ale chciałam ją wytrzeć! - darła się Kazia.

- Trzeba ją chyba wykąpać - poradziła Jadzia.

- Dość! Wyjdźcie wszyscy z tej kuchni. Kaziu, idź do łazienki, Jadzia, możesz tu posprzątać?

- Ja tego nie zrobię, ja się brzydzę!

- Przecież sprzątacie po nim na dworze!

- Ale na dworze to nie jest takie rozmazane! Kazia wdepła, więc niech posprząta!

- Wdepnęła a nie wdepła! I gdybyś posprzątała to od razu, zamiast robić z tego dramat, nie byłoby całej tej akcji! Masz już trzynaście lat, za kilka lat będziesz dorosła i też będziesz mnie do wszystkiego wołała?!

- Nie, bo będziesz już wtedy bardzo stara! - Jadzia się odgryzła, pokazując mi język.

- Dziękuję ci pięknie! - powiedziałam, jednocześnie powstrzymując rozgoryczenie. ,,Nie być jak matka, nie być jak matka" - to moja mantra.

Co za mała, wredna jędza. Ciekawe po kim ma taki cięty język.

Zanim zabrałam się za sprzątanie, wbiegł Fafik, który pewnie uznał, że skoro zebraliśmy się w jednym miejscu, to zapowiada się świetna zabawa. Zaczął więc biegać po kuchni, roznosząc swoje odchody po całej podłodze.

- No, teraz już tego nie doczyścisz, wejdzie między kafelki - gderała matka.

To był ten moment, w którym dosłownie się przelewa, wszystko podchodzi do gardła i jeśli tego z siebie natychmiast nie wyrzucisz, zaleje ci wnętrzności i zaczniesz się topić.

- Wynocha! - krzyknęłam. - Kazia do łazienki! Jadzia, szykuj się do szkoły! Mamo, idź się ubrać!

Znali mnie i wyczuli, że już nie żartuję. Dokładnie wiedzieli, do którego momentu mogą się ze mną droczyć, żeby nie przegiąć. Wszyscy, oprócz mojej matki.

- A po co ja mam się ubierać? Dla kogo? Cały dzień tu sama siedzę. Pies z kulawą nogą do mnie nie zajrzy.

- Przeszkadza ci pies ze zdrowymi nogami, ale narzekasz, że nie przychodzi żaden kulawy?

- Oj, jak ty coś palniesz! Przecież tak się tylko mówi.

- Ale po co się mówi, mamo, co? Sama odcięłaś się od wszystkich, nie dzwonisz do nikogo i nie wychodzisz, nie zapraszasz nikogo, to skąd ktoś ma wiedzieć, że ma do ciebie wpaść?!

- Nie chcę się napraszać, bez łaski. Nie przejmuj się mną, będę sobie cichutko siedzieć, nie będę ci zawadzać. - I wycofała się do siebie.

Chętnie bym się nie przejmowała! Ale się nie da, zwłaszcza kiedy na każdym kroku słyszę, jaka to ona jest samotna i nieszczęśliwa. Wciąż łapię się na tym, że powinnam coś z tym zrobić, ale czegokolwiek nie wymyślę, ona uważa, że to nie jest najlepszy pomysł. Zresztą żadne moje pomysły jej nie odpowiadają, nieważne czy chodzi o zakup masła, ślub z Ignacym czy wyrzucenie starej szafy. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest niezadowolona ze mnie, bo jest niezadowolona z siebie. Nie dociera do niej, że jej życie zależy wyłącznie od niej samej. Najbardziej wkurzała mnie tym swoim ,,nie będę ci zawadzać"! Właśnie bardzo by się przydała, gdyby na przykład zechciało jej się wyjść z psem albo uszykować kanapki dziewczynkom do szkoły, zamiast hobbystycznie pogrążać się we własnym nieszczęściu.

Wzięłam psa na kilkuminutowy spacer, poganiając go, żeby wycisnął z siebie wszystko, co musi, możliwie jak najszybciej. Oczywiście miał to gdzieś, zamiast się załatwiać, wolał wąchać i szukać przysmaków w postaci spleśniałej kiełbasy i resztek chleba, przeznaczonych pierwotnie dla gołębi.

Posprzątałam kuchnię, starając się nie patrzeć na zegar na piekarniku. Na poranną kawę nie miałam już szans, co dodatkowo mnie irytowało. Byłam wściekła na Ignacego, że znów czmychnął i zostawił wszystko na mojej głowie. Odnosiłam nieodparte wrażenie, że coś jeszcze powinnam tego dnia załatwić... Czy ja o czymś nie zapomniałam? Chyba nie...

A jednak coś nie dawało mi spokoju.

Szykując kanapki dla dziewczynek i dla matki, zobaczyłam w lodówce pastę z makreli i przypomniałam sobie! Przecież obiecałam przed pracą podrzucić zakupy ciotce Halinie! Przeklęłam w duchu sam fakt, że się zgodziłam. W dodatku zapomniałam o tym i nie nastawiłam budzika na wcześniejszą godzinę. Nie tylko nie wypiję porannej kawy, ale też na pewno spóźnię się do pracy. A Bolek nie będzie sobie żałował uszczypliwych uwag.

Na szczęście zakupy zrobiłam już wcześniej, a nie było łatwo, bo to musiała być ryba, ale nie byle jaka ryba, tylko halibut, którego za cholerę nie mogłam dostać tam, gdzie myślałam, że będzie. Na szczęście był, co prawda zupełnie gdzie indziej, niż podejrzewałam, i odkryłam to zupełnie przez przypadek, ale był. Teraz czekał ładnie zawinięty w lodówce, cierpliwy, bo martwy.

Spakowałam go do siatki z pozostałymi zachciankami ciotki, ubrałam się błyskawicznie i zaczęłam popędzać dziewczynki, bo już naprawdę byłam w niedoczasie. Nie lubiłam tej wersji siebie, w której łudząco przypominałam własną matkę z czasów mojego dzieciństwa. Używałam nawet tych samych znienawidzonych sformułowań.

- Co się tak guzdracie? Pospieszcie się! Jakbym wszystko robiła w takim tempie, to byłabym sto lat za... - I tu ugryzłam się w język. Jeśli bym dokończyła, na pewno Jadzia wyzwałabym mnie od rasistek. Faktycznie, głupie powiedzenie. I głupie nawyki.

- Nie mogę znaleźć bluzki! - jęczała Kazia.

- Jakiej znowu?! To załóż inną, do diabła!

- Ale ja chciałam tę z łososiem!

- A ja z halibutem - mruknęłam pod nosem. - Z łosiem, Kaziu, z łosiem. Jest w praniu.

- Dlaczego? Była czysta! Chciałam ją dziś założyć!

- Miała plamy! Tyle razy mówię, żeby się przebierać w domowe ciuchy, zwłaszcza jak jecie. - Kontynuowałam gderanie i niechęć do siebie, kiedy słyszałam własne słowa.

Po tych wszystkich ceregielach udało się wreszcie wypchnąć dziewczynki do szkoły. Pozostało podrzucić zakupy ciotce, skrócić tę wizytę do koniecznego minimum, a potem cały dzień nudy i zaciskania zębów na nieulubionej pracy. Żyć nie umierać.

Otworzyłam drzwi frontowe i już chciałam wychodzić, kiedy usłyszałam wołanie matki.

- Wanda, Wandzia!

Miałam ochotę wyjść, udając, że nie słyszę, ale zacisnęłam zęby i zawróciłam.

- Słucham, mamo?

- Śniadanie jadłaś?

Jezu!

- Nie, nie jadam śniadań od jakichś... trzynastu lat?

- I myślisz, że w ten sposób schudniesz?

- Gdybym nawet tak myślała, to przez tyle lat zauważyłabym, że to nie działa. Po prostu rano nie jestem głodna. Wychodzę, jestem już spóźniona.

- A ja znowu sama... - Westchnęła i wycofała się do swojego pokoju.

Miało to na mnie nie działać, a oczywiście działało. Zacisnęłam pięści i wyszłam z mieszkania jak najszybciej, nie oglądając się za siebie.

Wsiadłam w tramwaj, podjechałam na plac Cyryla i poszłam do ciotki Haliny. W windzie przypomniałam sobie mój dzisiejszy sen i w mgnieniu oka powrócił ten nastrój, te emocje, obudziły się moje uśpione pragnienia, o których dawno zapomniałam. Pewnie przyzwoiciej byłoby o nich zapomnieć, ale od kiedy ja chciałam być przyzwoita? To przyjemne mrowienie w podbrzuszu, to obezwładniające uczucie, pragnienie dotyku męskiego ciała i bycia dotykaną. To była mieszanka snu ze wspomnieniem, bo przecież kiedyś, dawno, w innym mieście, doświadczyłam tych wszystkich silnych wrażeń, które towarzyszą pierwszym razom z kimś, kogo się mocno pragnie.

- Gustaw - jęknęłam na samo wspomnienie, przymykając powieki dokładnie w momencie, gdy winda zatrzymała się na piątym piętrze.

Musiałam szybko się otrząsnąć z tego stanu i wrócić do rzeczywistości.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Butelki dla dzieci Kambukka
Kambukka Reno

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy