REKLAMA

Wspomnienie burzy

tytuł oryg.: Memories of the Storm
autor: Marcia Willett
przekład: Agnieszka Podruczna
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 11 sierpnia 2015
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7674465-0

Clio, przyjeżdżając w odwiedziny do Hester, swojej matki chrzestnej, zatrzymuje się w Domu nad Mostem na obrzeżach Exmoor. Piękna, stojąca w odosobnieniu posiadłość, gdzie nieprzerwanie słychać kojący dźwięk strumienia, jest dla niej miejscem radosnych wspomnień z dzieciństwa.

Ale Clio nie ma pojęcia, że tuż po drugiej wojnie światowej przydarzył się tu okryty tajemnicą wypadek, który odcisnął piętno na losach wszystkich mieszkańców Domu nad Mostem.

W okolice Exmoor trafia także Jonah, młody mężczyzna związany z branżą filmową. Zaintrygowany wojennymi losami swej matki podąży śladami jej wspomnień, w których główną rolę odegrał Dom nad Mostem. Przypadkowe spotkanie Jonaha z Clio sprawi, że historia ożyje na nowo.

Czy Clio i Jonah będą w stanie zrozumieć wydarzenia sprzed lat, gdy pośpiech i niepokój sprzyjały nieokiełznanym namiętnościom? Tylko Hester, jedyna znająca prawdę mieszkanka Domu nad Mostem może zapobiec kolejnym nieszczęściom. Jaka będzie jej decyzja?

Emocjonalna, poruszająca, wspaniała! - ,,Daily Mail"

Fragment

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wyczekiwała od samego rana. Tuż po wschodzie słońca z niespokojnego snu wyrwał ją gwałtowny podmuch wiatru, który wydął zasłonę w sypialni niczym żagiel, strącając jej rogiem fotografię stojącą na komodzie z palisandru. Hester podniosła się z trudem, przepędzając spod powiek resztki na wpół zapamiętanego, uporczywego snu, po czym odrzuciła kołdrę na bok.

-- O nie. O nie -- powtarzała przy tym szeptem, jak gdyby stało się coś strasznego.

Szkło, za którym stała fotografia, było stłuczone -- w ramce pozostał tylko jeden długi, nierówny odłamek, który wydawał się przecinać ją na dwie części, oddzielając od siebie cztery widoczne na niej osoby. Podniósłszy ją, Hester wbiła w nią wzrok, mrużąc oczy w bladym świetle przedświtu. Ona i Edward uśmiechali się ze zdjęcia, pełni młodzieńczej pewności siebie, podczas gdy pozostali dwaj chłopcy w porównaniu z nimi zdawali się blednąć, wciąż uwięzieni za szkłem.

Po chwili zastanowienia Hester doszła do wniosku, że to bardzo trafna metafora. Ona i Edward, najmłodsza córka i najstarszy syn, już w dzieciństwie znaleźli wspólny język oparty na miłości do poezji i muzyki, natomiast ich dwaj średni bracia wyrośli na wysportowanych, silnych, pełnych energii chłopców, zaś Patricia, najstarsza z nich wszystkich, wyróżniała się zawsze swoją łagodnością, ciepłem i wdziękiem. Och, jakże ich matka dumna była ze swoich synów -- i jakże lekceważąco odnosiła się do swoich córek.

Hester przechyliła nieco ramkę, starając się odnaleźć ślad samej siebie na tej starej, wyblakłej fotografii. Czy naprawdę tak wyglądała tego ostatniego lata przed wybuchem wojny: uniesiony podbródek, oczy pełne niemal rozdzierającej serce, nieustraszonej nadziei? Edward, ubrany w rozpiętą pod szyją koszulę, górował nad nią z ręką na jej ramieniu, śmiejąc się beztrosko. Blaise, kuzyn w wieku Edwarda, musiał być tym, który zrobił to zdjęcie.

Hester gwałtownie odłożyła fotografię z powrotem na komodę, rewersem do góry. Pęknięcie szkła spowodowało powstanie podobnej rysy w jej pamięci, otwierając na nowo to, co kryło się pod warstwami zapomnienia. Ogarnęła ją nagle niewytłumaczalna panika, jak gdyby ten drobny wypadek zwiastował nieszczęście, ale przypomniała sobie, że ten przesąd dotyczy tylko luster, nie zwyczajnego szkła. Mimo to irracjonalne poczucie niepokoju, które wyostrzyło jej słuch i przyspieszyło gwałtownie bicie serca, towarzyszyło jej przez cały czas, kiedy drżącymi ze strachu rękami zbierała odłamki.

Zszedłszy na parter owinięta w ciepły, spłowiały szal, odłożyła większe kawałki szkła na suszarkę, po czym schyliła się, by wyciągnąć zmiotkę i szufelkę z szafki pod zlewem. Jej poczynania obserwował przez cały czas ogromny, długowłosy, pręgowany kot, któremu przerwała drzemkę przy ciepłym piecu -- śledził jej każdy ruch, gdy nastawiła czajnik, znalazła latarkę i wróciła na piętro, by posprzątać pozostałe odłamki. W świetle latarki widać było lśniące drobinki rozsypane po wypolerowanym parkiecie i aksamitnym, wyblakłym dywaniku. Hester, klęcząc na podłodze, zaczęła je dokładnie zamiatać.

Później, zjadłszy śniadanie, wyszła na wybrukowany taras wznoszący się nad rzeką. Połyskliwa woda, tocząca się wartko pomiędzy dwoma porośniętymi trawą brzegami, srebrzyła się w świetle słonecznym, które przedzierało się poprzez nagie gałęzie zwieszających się nad strumieniem drzew. Silny wiatr z południowego zachodu baraszkował u szczytów wysokich buków, strącając ostatnie liście, które spadały na ziemię niczym płatki złota, aby później dać się porwać prądowi i odpłynąć w dal, poza otwarte połacie łąk, gdzie światło i woda łączyły się w migotliwym poblasku -- by wreszcie zniknąć z pola widzenia.

Hester oparła się lekko o kamienną ścianę. Płaskowyż Exmoor został zalany w nocy ulewnym deszczem i głazy wznoszące się w dole, pod tarasem, kryły się teraz pod zwałami wody przetaczającej się przez rzekę Barle, jednak Hester wciąż mogła dostrzec ich gładkie, zaokrąglone kształty. To właśnie tutaj Edward runął w dół -- nie było wtedy ściany, która uchroniłaby go przed tragicznym upadkiem na skały -- a Hester, powstrzymana przez szwagierkę, nie zdążyła do niego dobiec.

Nadzwyczaj wyraźnemu wspomnieniu tej sceny -- Edward wchodzący niespodziewanie do wnętrza z ciemnego, smaganego deszczem tarasu tylko po to, by ujrzeć swoją żonę w ramionach najlepszego przyjaciela -- towarzyszyło znajome poczucie, że coś tu się nie zgadzało. Za każdym razem, kiedy Hester wracała w pamięci do tego, jak wyglądał salon tamtego wieczoru, niezmiennie towarzyszył temu nieoczekiwany błysk koloru, na wpół uformowany, rozmyty kształt, który nie powinien był się tam znajdować; chowające się po kątach, tajemnicze cienie, plamy złocistego światła rozlewające się ciepłym blaskiem po wypolerowanym parkiecie, połyskliwe odblaski w lustrze nad kominkiem, w którym, leniwie liżąc palące się drewno, buzowały niebiesko-pomarańczowe płomienie. Rzucona niedbale gazeta zsuwała się powoli z kwiecistych poduszek leżących na długiej sofie stojącej pod oknem, w którym zaciągnięto śliwkowe zasłony z adamaszku, jak gdyby chroniąc się przed niebezpieczeństwami nocy -- i to właśnie tam, tuż za sofą, pojawił się jasny, oślepiający błysk, który zniknął w ogniu kominka tak szybko, jak się pojawił.

Z zamyślenia wyrwał ją głośny dźwięk. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła stadko kaczek krzyżówek niesionych gwałtownym prądem rzeki. Kwacząc entuzjastycznie, wypłynęły z niejakim trudem na spokojniejsze wody osłonięte cieniem drzew, po czym wyszły na brzeg, by wreszcie przemaszerować na trawnik. Hester wróciła się do domu, zabrała piętkę chleba ze stołu w kuchni i wyszła im na spotkanie. Ich komiczny, chwiejny chód rozbawił ją niemal do łez, kiedy obserwowała, jak człapią noga za nogą, podchodząc coraz bliżej i wydając z siebie skrzekliwe, natarczywe dźwięki. Zupełnie zapomniała przy tym o towarzyszącym jej od rana niepokoju, ale kiedy kaczki zjadły ostatnie okruszki chleba i powróciły w nurt rzeki, niejasny lęk dał o sobie znać prawie od razu.

Niemal z ulgą powitała odgłos telefonu, który zadzwonił w momencie, kiedy kończyła pić poobiednią kawę. Starając się uspokoić skołatane nerwy, podniosła słuchawkę i z niejakim zaszokowaniem odkryła, że słyszy głos swojej chrześnicy. Czegokolwiek by się nie spodziewała, za żadne skarby świata nie zgadłaby, że miało to cokolwiek wspólnego z Clio.

-- Cześć, Hes. Nie uwierzysz, co się stało. Spotkałam kogoś, kto nazywa się Jonah Faringdon, i okazuje się, że jego matka mieszkała z tobą przez jakiś czas w Domu nad Mostem w trakcie wojny, po tym, jak jej własna matka zginęła w nalocie bombowym. Nazywała się Lucy Scott. Kojarzysz kogoś takiego?

Lucy. Mała Lucy. Hester wzięła głęboki oddech.

-- Tak, tak, kojarzę. Lucy była jeszcze wtedy malutka.

-- Zastanawiałam się, czy mogłabym przyjechać dzisiaj wieczorem z Jonahem? Zjedlibyśmy kolację, pogadalibyśmy, a potem odwiozłabym go do Michaelgarth albo... -- Clio zawiesiła głos z zawahaniem.

Bez większego zastanowienia Hester odpowiedziała na niezadane pytanie.

-- Może też spędzić tutaj noc. Nie ma sensu, żebyś jeździła po zmroku bez potrzeby. Oczywiście, jeśli Jonah się na to zgodzi i nie ma innych zobowiązań.

-- To byłoby idealne rozwiązanie, bo i tak rano musielibyśmy tu wrócić. Ach, tak nawiasem mówiąc, to Jonah jest dramatopisarzem. Wszystko idzie zgodnie z planem i robi się o tym coraz głośniej. Tak się cieszę, że zdecydowałam się pomóc Lizzie. Opowiemy ci o wszystkim, jak przyjedziemy. Nie wiem jeszcze, o której dokładnie będziemy, ale raczej wczesnym wieczorem. Zrobię kolację i przygotuję mu pokój. W porządku?

-- Tak, oczywiście, w porządku.

-- Jesteś pewna, Hes? Brzmisz trochę markotnie. Ale powiedz, czy to nie jest niesamowity zbieg okoliczności?

-- Och, tak. Tak, jak najbardziej. Niesamowity. Aż trudno mi w to uwierzyć.

-- Nie dziwię się, to naprawdę dziwne. Jonah nie może się doczekać, żeby zobaczyć dom, w którym dorastała jego matka. No i ciebie, rzecz jasna.

-- Oczywiście. Będę czekać z niecierpliwością.

Kiedy Hester ponownie podniosła filiżankę do ust, kawa była już tak zimna i gorzka, że odłożyła ją natychmiast z powrotem na podstawkę, po czym otuliła drżące lekko dłonie szalem. ,,Mała Lucy" -- te dwa słowa przyniosły ze sobą nie tylko natłok wspomnień -- niektóre z nich wesołe, niektóre pełne smutku -- ale też lekkie wyrzuty sumienia. Hester zawsze żałowała, że nie zdążyła się z nią pożegnać. Jej wyjazd był bardzo nagły, niespodziewany, a Hester miała inne, niecierpiące zwłoki sprawy do załatwienia. Dopiero poniewczasie zdała sobie sprawę ze swojego niedopatrzenia. Zbyt późno zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna była upewnić się, że Lucy będzie bezpieczna.

Hester zmusiła swoje myśli do zboczenia na weselsze tory. Lucy spędziła w Domu nad Mostem nieco ponad rok i cała rodzina pokochała ją jak swoje własne dziecko, jednak ze wszystkich wspomnień związanych z tamtym czasem jedno było zdecydowanie wyraźniejsze od pozostałych. Hester uśmiechnęła się, przypominając sobie dawne lata.

Każdego ranka przed śniadaniem Hester i Lucy wychodzą nakarmić kurczaki. Niosąc wiadra z paszą -- Lucy swoją porcję zanosi w czerwonym plastikowym wiaderku -- idą trawnikiem, aż wyjdą za bramę, na niewielką łączkę. Tuż po wybuchu wojny większość trawy przekopano na grządki, by zasadzić warzywa na wyżywienie dla rodziny, ale część odgrodzono od reszty ogrodu i przeznaczono na zagrodę dla wyrośniętych, czerwonych kur. Kurnik, w którym przesiadują, to nieco rozpadająca się, drewniana konstrukcja o zadziwiająco mocnych drzwiach, które chronią stadko przed zakusami lisów. Hester wie, że Lucy lubi wchodzić do środka tego niskiego budyneczku i wkładać ręce w kłujące siano, którym wyściełano grzędy, by dotknąć gładkich jajek czekających na zebranie. Podczas gdy kury tłoczą się wokół karmnika, gdacząc doniośle, Hester czeka, aż Lucy skończy wybierać jajka i wkładać je z namaszczeniem do wiaderka. Dziewczynka nie zapomina też o tym, żeby sprawdzić wokół grządek -- kury biegają wolno i czasami pomiędzy kępami trawy albo w pokrzywach można znaleźć ukryty skarb.

Rozczulona i rozbawiona Hester obserwuje poczynania Lucy, której długie, ciemne włosy opadają na zaróżowione policzki, podczas gdy drobne palce przeszukują ostrożnie wysokie trawy, aż znajdą jajko złożone w sekrecie przez zabłąkaną kurę. Każdego ranka odkrycie to wywołuje w niej taką samą, niezmienną radość. Hester nachyla się, by spojrzeć do wnętrza wiaderka, które Lucy wyciąga triumfalnie w jej stronę.

-- Brawo, Lucy! Niania na pewno się ucieszy.

Następnie Hester odgarnia dziewczynce włosy z czoła i poprawia jej kokardę. Lucy uśmiecha się rozpromieniona i bierze ją za rękę, po czym wyruszają z powrotem do domu.

Hester zorientowała się, że zaciska kurczowo dłonie wokół szala, jak gdyby usiłowała pochwycić coś, co od dawna już nie istniało. Oparłszy się wygodnie na fotelu, zmusiła się do rozluźnienia mięśni i uspokojenia. Do powrotu Clio zostało jeszcze kilka godzin.

Ze względu na burzę podróż z Michaelgarth zapewniła całą gamę niezapomnianych wrażeń. Było już prawie ciemno, kiedy wyjechali, a deszcz tłukł zaciekle o szyby niewielkiego samochodu Clio. W świetle reflektorów Jonah widział zginające się pod naporem wiatru drzewa, podczas gdy cienkie gałęzie obijały się bezlitośnie o karoserię. Jonah był pełen najgorszych przeczuć. Miał w planach jedynie odwiedzić aktorkę Lizzie Blake, by porozmawiać na temat wydarzenia filmowego, które mieli razem zaplanować, a teraz pędził przez prowincjonalne drogi z pewną dość zwariowaną dziewczyną, która odebrała go wczoraj z dworca na Tinverton Parkway.

W miarę jak oddalali się od Michaelgarth, Jonah nabierał poczucia, że wszystko wymknęło mu się spod kontroli, a ciąg zdarzeń, który tu nastąpił, był zaaranżowany równie precyzyjnie, jak jedna z jego sztuk. Problem leżał w tym, że nie mógł zdecydować, kto w tym przypadku był producentem lub reżyserem.

-- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że naprawdę zależy ci na poznaniu Hester -- powiedziała Clio, zmieniając bieg i spoglądając w prawo, zanim zjechała na kolejny wąski pas. -- To nie jest tylko luźna towarzyska wizyta, ale coś więcej.

Jonah milczał przez chwilę zaskoczony jej wnikliwością. Wracał myślami do rozmowy telefonicznej sprzed kilku dni i zdumiewającej reakcji jego matki.

-- Będę w weekend w okolicach Exmoor -- powiedział jej wtedy. -- Lizzie Blake ma pomysł na imprezę filmową, którą chciałaby zorganizować w swojej posiadłości na wsi i połączyć ją z festiwalem w Porlock. Przekonała lokalną telewizję do pokazania półgodzinnej sztuki napisanej, nakręconej, odegranej i wyprodukowanej przez uczniów szkoły średniej, tak długo, jak tylko będzie spełniać ich wymagania. Ja jestem jednym z profesjonalistów z branży, którzy mają im pokazać co i jak. Myślę, że będzie ciekawie. Lizzie grała Margery Kempe w Pielgrzymie. Pamiętasz Lizzie? Poznałaś ją razem z Piersem, kiedy zaczęliśmy wystawiać Pielgrzyma w Teatrze Festiwalowym.

-- Oczywiście, że ich pamiętam -- odparła Lucy. -- Ale to taki dziwny zbieg okoliczności, bo właśnie wczoraj myślałam o Exmoor, o moim pobycie w Domu nad Mostem w czasie wojny. -- Jonah usłyszał w słuchawce głośne westchnienie. -- Ciekawe, czy rodzina Mallorych dalej tam mieszka.

-- Mógłbym popytać po okolicy. -- Starał się, by jego ton nie zdradził entuzjazmu. -- Dom nad Mostem... To ten ze zdjęcia, prawda?

-- To było tak dawno temu. -- Lucy szybko zaczęła się wycofywać z wcześniejszych słów, jak gdyby Jonah przyłapał ją w chwili słabości, i natychmiast głęboko tego pożałowała. -- Nikt już na pewno nie pamięta.

-- Niekoniecznie. Rodzina Piersa mieszka w Exmoor od pokoleń. Zapytam go, czy zna rodzinę Mallorych z Domu nad Mostem.

Dość powiedzieć, że rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania.

-- Szczerze mówiąc -- przyznał Jonah, odpowiadając na pytanie Clio -- mam wrażenie, jakby to wszystko, co się dzieje, było spełnieniem oczekiwania, które rosło we mnie od chwili, w której po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcie mojej matki jako małej dziewczynki, zrobione w ogrodzie Domu nad Mostem.

Zawahał się na moment, nie chcąc skierować rozmowy na kwestię niechęci jego matki do wspominania tamtego okresu w jej życiu. Czułby się wobec niej nielojalny, gdyby spróbował opisać jej strach i wahanie dziewczynie, którą poznał zaledwie wczoraj.

-- Jako chłopiec zawsze dziwnie się czułem, widząc na tym zdjęciu moją matkę jako dziecko, w dodatku młodsze ode mnie. Mama straciła oboje rodziców podczas wojny i zazwyczaj nie chce o tym rozmawiać, więc wyobraź sobie moje zdumienie, kiedy nagle wspomniała o pani Mallory.

-- Doktor -- poprawiła go Clio. -- Hes wykładała literaturę wiktoriańską na Uniwersytecie w Lincoln. Jakiś czas temu przeszła na emeryturę.

-- Rozumiem. -- Jonah miał na końcu języka dziesiątki pytań, ale czuł się dziwnie onieśmielony w towarzystwie tej bystrej, praktycznej dziewczyny. -- To miło z jej strony, że pozwoliła mi przenocować. W końcu jestem dla niej zupełnie obcą osobą.

Gwałtowny podmuch wiatru uderzył w bok samochodu i Jonah wzdrygnął się w fotelu. Clio zaś wydawała się niewzruszona, prowadząc pojazd płynnie i pewną ręką.

-- Nie do końca -- odpowiedziała. -- Hes znała twoją matkę, poza tym zna Piersa i jego rodzinę od lat.

-- Tak czy inaczej... -- Jonah poczuł wzrastające wokół niego napięcie, jak gdyby nadciągała jakaś katastrofa. Światła nadjeżdżającego z naprzeciwka dużego, szerokiego pojazdu oślepiły ich na chwilę. Skręcili gwałtownie, podczas gdy ciężarówka przejechała tuż obok, ochlapując ich błotem.

-- Wybacz -- zaśmiała się nieco niepewnie Clio. -- Lepiej było ustąpić mu trochę drogi. Już niedaleko. Jesteśmy w Winsford.

Poprzez ulewne strugi przeświecały światła widoczne w zalanych deszczem oknach; po obu stronach drogi pojawiły się przytulone do siebie domy, które zniknęły powoli we wstecznych lusterkach, kiedy Clio zmieniła bieg i samochód zaczął wspinać się pod górę. Wyjechali teraz na otwarte przestrzenie wrzosowiska, gdzie wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, napierając na nich niczym pięść niewidzialnego giganta. Nagle koła pojazdu podskoczyły na nierównościach kratownicy dla bydła i ani Jonah się obejrzał, a już pędzili z powrotem w dół pomiędzy szpalerem drzew. Z obu stron wznosiły się sterty rozmokłych liści bukowych, błyszcząc lekko w świetle reflektorów.

Po pewnym czasie Jonah zorientował się, że słyszy coś więcej niż tylko zawodzenie porywistego wiatru i szum deszczu oraz cichy zgrzyt wycieraczek: nieustający, głęboki pomruk, który wydawał się im towarzyszyć w podróży.

-- Słyszysz rzekę? -- zapytała Clio. Sprawiała wrażenie niemal ekstatycznie uradowanej jej dzikością.

W świetle reflektorów ukazał się kamienny mur i samochód powoli zaczął zwalniać.

Kiedy skręcili na wąski most, Jonah zauważył sylwetkę mężczyzny wynurzającą się z ciemności -- usiłował zwrócić na siebie ich uwagę, pragnąc ich zatrzymać; jego usta były szeroko otwarte, jakby wołał o pomoc. Wydawało mu się, że od wypadku dzieliły ich tylko sekundy. Krzyknął i chwycił Clio za ramię, próbując złapać za kierownicę.

-- Co jest...? -- zapytała podniesionym, przestraszonym głosem. -- Na litość boską!

Jonah poczuł moment, w którym metal zgrzytnął o kamień, kiedy Clio zahamowała gwałtownie i samochód zahaczył o mur. Ledwo zdążyli się zatrzymać, już odpinał pospiesznie pas, usiłując jednocześnie otworzyć drzwi. W jednej chwili deszcz przemoczył go do suchej nitki, ale, nie zważając na przyklejone do pleców ubranie, przebiegł z powrotem przez most. Wiatr porwał jego słowa, zagłuszone przez nieustępliwy ryk wody, ale po mężczyźnie nie zostało ani śladu.

Clio wreszcie do niego dotarła i złapała go za rękę.

-- Co się stało? Co zobaczyłeś?

-- Widziałem jakiegoś mężczyznę. Ty też musiałaś go zauważyć.

-- Jonah, droga była pusta. Nikogo tu nie było. Musiałeś zobaczyć jakiś cień w świetle reflektorów. Widzisz? Nikogo tu nie ma. Chodźmy, oboje jesteśmy przemoczeni. Wejdźmy do domu.

Wciąż trzymając go pod ramię, Clio poprowadziła go z powrotem przez most, a później dalej, do domu, w którym czekała na nich Hester.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Znajdź swoje wakacje

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe