REKLAMA

Teoria ostateczna

tytuł oryg.: Final Theory
autor: Mark Alpert
przekład: Maria Jaszczurowska
wydawnictwo: W.A.B
wydanie: I, Warszawa
data: 18 września 2008
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 135 × 202 mm
liczba stron: 456
ISBN: 978-83-7414490-2

Czy ciąg szesnastu cyfr może zagrozić istnieniu świata? Tak, jeśli te cyfry są zapisem idei stworzenia broni zdolnej zniszczyć dosłownie wszystko. Światowej sławy fizyk, Hans Kleinman, jeden z asystentów Einsteina, umierając w szpitalu jako ofiara ciężkiego pobicia, wzywa swojego byłego ucznia i powierza mu tajemnicę. Od tej chwili David staje się zwierzyną łowną. Poluje na niego FBI, polują terroryści. Gdy w niewyjaśniony sposób giną dwaj inni współpracownicy Einsteina, David z pomocą dawnej koleżanki, profesor fizyki, postanawia rozwiązać zagadkę ,,ostatecznej teorii". Czy zwykły człowiek jest w stanie pokrzyżować plany najbardziej wpływowych ludzi na świecie? Teoria ostateczna to thriller z elementami science fiction. Alpert nie szczędzi czytelnikowi drastycznych scen, ale łagodzi je wspaniałym poczuciem humoru. Nie zostawia suchej nitki na FBI, opisując brutalne przesłuchania i nieudolność funkcjonariuszy. Dostaje się też znanym politykom. Powieść zarówno dla wielbicieli thrillerów, jak i dla pasjonatów najnowszych odkryć naukowych.

David jest bardzo do mnie podobny... Z wyjątkiem tego, że jest profesorem, a nie redaktorem magazynu. I jest o wiele odważniejszy i przystojniejszy niż ja.

Mark Alpert

Wow! Einstein zachwyciłby się tą książką. Świetnie napisany thriller. Polityczny, naukowy, a jednocześnie zabawny. Einstein zawsze marzył o tym, że odkryje jednolitą teorię, która wyjaśni zasady działania sił natury. Ostateczna teoria sprawiła, że konieczność tych poszukiwań staje się na nowo aktualna.

Walter Isaacson, autor książki Einstein. Życie i świat

Fragment

Rozdział pierwszy

Hans Walther Kleinman, jeden z najwybitniejszych fizyków teoretyków naszych czasów, tonął w wannie. Długie, żylaste ręce nieznajomego przyciskały jego barki do porcelanowego dna.

Chociaż woda miała zaledwie trzydzieści centymetrów głębokości, Hans nie mógł się wydostać ponad jej powierzchnię. Kurczowo szarpał ręce napastnika, próbując rozluźnić chwyt, ale nieznajomy był młodym, agresywnym osiłkiem, a Hans siedemdziesięciodziewięcioletnim schorowanym starcem o słabym sercu. Młócił rękami, wściekle kopał brzegi wanny, rozchlapując dookoła letnią już wodę. Nie zdążył nawet przyjrzeć się napastnikowi - jego twarz majaczyła teraz niewyraźnie nad powierzchnią wody. Osiłek musiał wśliznąć się do mieszkania przez otwarte okno przy schodach pożarowych, a potem, kiedy dotarło do niego, gdzie może być Hans, popędził prosto do łazienki.

Hans walczył, czując ciśnienie rosnące wewnątrz klatki piersiowej. Począwszy od środka, tuż pod mostkiem, szybko opanowało całą przestrzeń między żebrami. Zabójcze ciśnienie, rozrywające go od środka, ściskające płuca. W ciągu kilku sekund dławiący gorący uścisk dosięgnął szyi i Hans, dusząc się, otworzył usta. Letnia woda wdarła mu się prosto do gardła. Hans zaczął się wić w ostatnich konwulsjach, niczym zwierzę ogarnięte paniką i pierwotnym lękiem. Nie, nie, nie, nie, nie! Po chwili zastygł w bezruchu. Ostatnią rzeczą, jaką widział, była powierzchnia wody falująca raptem kilka centymetrów nad jego twarzą. Szereg Fouriera, pomyślał. Jaki piękny...

Ale to wcale nie był koniec. Kiedy odzyskał przytomność, leżał twarzą do dołu na zimnej posadzce, krztusząc się i plując wodą. Oczy go bolały, w żołądku czuł szarpiący ból, a każdy oddech rozrywał go od środka. Powrót do życia był większym cierpieniem niż umieranie. Po chwili poczuł ostre uderzenie w plecy, między łopatki, i usłyszał czyjś energiczny głos:

-?Pobudka!

Nieznajomy chwycił go za łokcie i przewrócił na plecy. Hans uderzył potylicą w mokre kafelki. Ciężko oddychając, spojrzał na napastnika, klęczącego na dywaniku obok wanny. Olbrzymi facet, musiał ważyć co najmniej sto kilo. Pod czarnym podkoszulkiem widać było napięte bicepsy. Spodnie bojówki z nogawkami wciśniętymi w czarne skórzane buty, ogolona głowa, nieproporcjonalnie mała w stosunku do reszty ciała, twarz z czarnym zarostem i szarą blizną na szczęce. Pewnie jakiś ćpun, pomyślał Hans. Jak mnie zabije, wywróci cały dom do góry nogami w poszukiwaniu kosztowności. I dopiero wtedy prostak zorientuje się, że nie mam ani centa.

Osiłek rozciągnął wąskie usta w uśmiechu.

- A teraz sobie pogadamy, dobra? Możesz mi mówić Simon.

W jego głosie pobrzmiewał dziwny akcent, którego Hans nie potrafił zidentyfikować. Facet miał małe oczka, krzywy nos, a jego skóra miała odcień zwietrzałej cegły. Był brzydki, ale mało charakterystyczny - równie dobrze mógł być Hiszpanem, Rosjaninem, Turkiem albo kimkolwiek innym. Hans chciał spytać ,,Czego chcesz?", ale kiedy otworzył usta, zemdliło go.

Simon wyglądał na rozbawionego.

-?Wiem, wiem, przepraszam. Ale musiałem ci jakoś pokazać, że to poważna sprawa. Lepiej na samym początku, nie?

Co ciekawe, Hans już się nie bał. Pogodził się z tym, że nieznajomy go zabije. Denerwowała go tylko bezczelność gościa, któremu uśmiech nie schodził z twarzy, podczas gdy on leżał nagi na podłodze. Dalszy ciąg wydawał się oczywisty: Simon zażąda numeru jego karty. To samo przydarzyło się sąsiadce Hansa, osiemdziesięciodwuletniej kobiecie, którą napadli w jej mieszkaniu i bili, dopóki nie wyjawiła owego numeru. Nie, Hans już się nie bał - był wściekły! Kaszlnął, wypluwając ostatnie kropelki wody, po czym podniósł się na łokciu.

-?Tym razem się pomyliłeś, szmondaku. Nie mam pieniędzy. Nie mam nawet karty do bankomatu.

-?Nie chcę twoich pieniędzy, doktorze Kleinman. Interesuje mnie fizyka, nie pieniądze. Zakładam, że na tym się znasz?

Na początku Hans poczuł tylko rosnący gniew. Ten przygłup robi sobie kpiny? Za kogo on się ma? Po chwili jednak zadał sobie znacznie bardziej kłopotliwe pytanie: Skąd on wie, jak się nazywam? I skąd wie, że jestem fizykiem?

Wydawało się, że Simon czyta w jego myślach.

- Nie dziw się tak, profesorze. Nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam. Być może nie mam tytułów naukowych, ale szybko się uczę.

Hans domyślił się już, że nie ma do czynienia z ćpunem.

- Kim jesteś? Co tutaj robisz?

- Powiedzmy, że to dość skomplikowany i tajny projekt naukowy. - Simon uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Przyznaję, niektóre równania z trudem rozgryzłem. Ale mam paru przyjaciół, którzy doskonale mi je wyjaśnili.

- Przyjaciół? Jakich przyjaciół?

- No, może źle się wyraziłem. To raczej klienci. Mam bardzo mądrych i zamożnych klientów, którzy zatrudnili mnie, żebym wydobył od ciebie pewne informacje.

- O czym ty mówisz? Jesteś jakimś szpiegiem?

Simon zachichotał.

-?Nie, skąd, aż tak dobrze to nie jest. Jestem niezależnym zleceniobiorcą. Tyle wystarczy.

Umysł Hansa pracował teraz na pełnych obrotach. Osiłek był szpiegiem, a być może terrorystą. Nie wiadomo dokładnie, dla kogo pracował - dla Iranu? Korei Północnej? Dla al Kaidy? Ale to i tak nie miało znaczenia. Wszystkim chodziło o jedno. Hans nie rozumiał tylko, dlaczego te szumowiny zajęły się właśnie nim. Jak większość fizyków jądrowych jego pokolenia, Hans w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zajmował się tajnymi badaniami dla Departamentu Obrony, ale specjalizował się w radioaktywności. Nigdy nie pracował nad projektowaniem ani budową bomb; większość życia spędził na czysto teoretycznych badaniach, które nie miały nic wspólnego z działaniami militarnymi.

- Mam złe wiadomości dla twoich klientów, kimkolwiek są - powiedział. - Wybrali złego fizyka.

Simon potrząsnął głową.

- Nie wydaje mi się.

- A niby jakie informacje mógłbym ci przekazać? Metody wzbogacania uranu? Nic na ten temat nie wiem! O projektowaniu głowic atomowych też nie. Zajmuję się fizyką cząstek elementarnych, a nie inżynierią nuklearną. Wszystkie moje prace można znaleźć w internecie, nie ma w tym nic tajnego!

Nieznajomy nie wydawał się tym poruszony.

- Obawiam się, że doszedłeś do błędnych wniosków. Nie obchodzą mnie głowice atomowe ani twoje prace naukowe. Interesuje mnie praca kogoś innego, nie twoja.

- To dlaczego jesteś w moim mieszkaniu? Podali ci zły adres?

Twarz Simona stężała. Pchnął Hansa na plecy, położył mu dłoń na klatce piersiowej i pochylił się, jakby chciał się na nim oprzeć.

- Tak się składa, że znałeś tę osobę. Pamiętasz swojego profesora z Princeton pięćdziesiąt pięć lat temu? Żyda Wiecznego Tułacza z Bawarii? Człowieka, który napisał Zur Elektrodynamik bewegter Körper? Nie sądzę, żebyś go zapomniał.

Hans z trudem łapał oddech. Dłoń osiłka wydawała się nieprawdopodobnie ciężka. Mein Gott, pomyślał. To się nie dzieje naprawdę!

Simon pochylił się jeszcze niżej, zbliżając twarz tak, że Hans mógł dostrzec czarną szczecinę w jego nosie.

- Bardzo cię podziwiał, doktorze Kleinman. Uważał cię za jednego ze swoich najzdolniejszych asystentów. Pracowaliście razem przez parę lat tuż przed jego śmiercią, prawda?

Hans nie odpowiedziałby, nawet gdyby chciał. Simon przygniatał go tak mocno, że nieomal czuł, jak kręgosłup zgrzyta na zimnych, twardych płytkach posadzki.

- Tak, podziwiał cię. A co więcej, ufał ci. Zwierzał ci się ze wszystkiego, nad czym pracował przez te kilka lat. W tym również ze swojej Einheitliche Feldtheorie.

W tym momencie pękło jedno z żeber Hansa. Po lewej stronie, od zewnątrz, tam gdzie spoczywał największy ciężar. Ból przeszył klatkę piersiową; Hans otworzył usta, ale nie dał rady nawet nabrać powietrza, żeby krzyknąć. Oh Gott, Gott im Himmel! W jednej chwili jego racjonalny umysł poszybował w niebyt i pozostało tylko przerażenie. Bo teraz już wiedział, czego nieznajomy od niego chce. I wiedział, że w końcu nie da rady stawić mu oporu.

Simon cofnął dłoń z piersi Hansa. Profesor odetchnął głęboko, a kiedy powietrze wdarło się do płuc, znów poczuł ostry ból po lewej stronie. Żebro przebiło opłucną, a to oznaczało, że lewe płuco wkrótce przestanie funkcjonować. Szlochał z bólu i dygotał przy każdym oddechu. Simon stał nad nim, oparłszy ręce na biodrach. Uśmiechał się, najwyraźniej zadowolony z wykonanej roboty.

- To jak, rozumiemy się? Już wiesz, czego szukam?

Hans kiwnął głową, po czym zamknął oczy. Przepraszam, Herr Doktor, pomyślał. Za chwilę pana zdradzę. Oczyma duszy znów ujrzał profesora. Widział go tak wyraźnie, jak gdyby wielki naukowiec stał tuż obok niego w łazience. Ale w niczym nie przypominał znanego wszystkim zdjęcia niedbałego geniusza z rozwianą czupryną białych włosów. Hans zapamiętał profesora w ostatnich miesiącach życia. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy i twarz wykrzywiona grymasem porażki. Człowiek, który dostrzegł prawdę, ale ze względu na losy świata nie mógł mówić o niej na głos.

Poczuł kopnięcie w bok, tuż pod złamanym żebrem. Przeszywający ból sprawił, że Hans otworzył oczy. Skórzany but Simona spoczął na jego nagim biodrze.

- Nie spać - warknął. - Mamy sporo do zrobienia. Przyniosę ci z biurka papier, to mi wszystko napiszesz. - Odwrócił się i wyszedł z łazienki. - Jak nie będę czegoś rozumiał, to mi wyjaśnisz. Jak na seminarium, jasne? Kto wie, może ci się to nawet spodoba?

Simon skierował się korytarzem do sypialni. Chwilę później Hans usłyszał, jak intruz przetrząsa szuflady. Kiedy Simon zniknął mu z oczu, poczuł się trochę lepiej. Wreszcie mógł się zastanowić, przynajmniej dopóki ten sukinsyn nie wróci. Myślał przede wszystkim o błyszczących czarnych wojskowych butach osiłka. Poczuł obrzydzenie. Facet próbował wyglądać jak nazista. W zasadzie tym właśnie był - nie różnił się niczym od bandziorów w brązowych mundurach, których Hans widywał na ulicach Frankfurtu, kiedy miał siedem lat. A ci ludzie, dla których pracował Simon, ci bezimienni ,,klienci"? Kim mogą być, jeśli nie nazistami?

Simon wrócił, trzymając długopis i notatnik.

- Dobra, zacznijmy od początku - powiedział. - Chcę, żebyś mi napisał poprawione równanie pola.

Nachylił się, podając notatnik, ale Hans nie wyciągnął po niego ręki. Lewe płuco zapadło się, każdy oddech sprawiał potworny ból, ale tak czy owak profesor nie miał zamiaru pomagać temu przeklętemu naziście.

- Idź do diabła - wychrypiał.

Simon popatrzył na niego z delikatnym wyrzutem, zupełnie jakby patrzył na niegrzecznego pięciolatka.

- Wiesz co, doktorze Kleinman? Wydaje mi się, że przydałaby ci się jeszcze jedna kąpiel.

Zwinnym ruchem uniósł Hansa i ponownie zanurzył go w wodzie. Po raz kolejny starzec próbował wydostać się na powierzchnię, szamocząc się w wannie i zaciskając palce na ramionach osiłka. Tym razem był jeszcze bardziej przerażony niż poprzednio, bo doskonale wiedział, co zaraz nastąpi - bolesny skurcz, szaleńczy ścisk i nieświadome pogrążanie się w ciemnościach. Teraz ugrzązł jeszcze głębiej w otchłani nieprzytomności. Wrócił do świata żywych nadludzkim wysiłkiem, ale po otwarciu oczu nadal nie czuł się w pełni świadomy. Oddychał płytko, a przed oczami majaczył mu niewyraźny obraz.

- Jak tam, doktorze Kleinman? Słyszysz mnie?

Głos, który go dochodził, był przytłumiony. Spoglądając w górę, dostrzegł sylwetkę osiłka, miał jednak wrażenie, że ciało napastnika otacza półcień drgających cząsteczek.

- Naprawdę powinieneś być rozsądniejszy, doktorze Kleinman. Jeśli spojrzysz na tę sprawę logicznie, sam dojdziesz do wniosku, że tego typu wybiegi są po prostu śmieszne. Nie możesz w nieskończoność ukrywać czegoś takiego.

Hans przyjrzał się dokładniej aurze otaczającej Simona i stwierdził, że cząsteczki nie wibrują - po prostu pojawiają się i znikają. Pary cząsteczek i antycząsteczek wyłaniały się z kwantowej próżni, by równie szybko w niej zniknąć. To niesamowite, pomyślał. Szkoda, że nie mam aparatu.

- Nawet jeśli nam nie pomożesz, moi klienci i tak zdobędą to, czego chcą. Być może o tym nie wiesz, ale twój profesor miał również innych powierników. Uznał, że będzie rozsądniej podzielić informacje między kilka osób. Skontaktowaliśmy się już z kilkoma starszymi panami i muszę powiedzieć, że byli bardzo pomocni. Tak czy owak, zdobędziemy to, czego nam potrzeba, więc po co utrudniasz sobie życie?

Efemeryczne cząsteczki rosły, w miarę jak Hans się im przyglądał. Po dokładniejszej analizie doszedł do wniosku, że to wcale nie cząsteczki, tylko cieniuteńkie struny biegnące od jednej przestrzeni do drugiej. Drżały pomiędzy falującymi kurtynami przestrzeni, które zwijały się w walce, stożki i n-wymiarowe membrany. Cały ten skomplikowany taniec odbywał się dokładnie tak, jak przewidziano - tak, jak opisał to Herr Doktor!

- Przykro mi, doktorze Kleinman, ale moja cierpliwość się kończy. Wcale nie sprawia mi to przyjemności, ale nie zostawiasz mi wyboru.

Osiłek kopnął profesora trzy razy w lewy bok na wysokości klatki piersiowej, ale Hans nawet tego nie poczuł. Ze wszystkich stron otaczały go przezroczyste kurtyny przestrzeni. Widział je wyraźnie, wyglądały zupełnie jak wyginające się płaty dmuchanego szkła, błyszczące, nie do przeniknięcia, a jednak delikatne w dotyku. Ten drugi najwyraźniej ich nie dostrzegał. Zresztą kimże był? Wyglądał jak błazen w tych swoich czarnych skórzanych butach.

- Nie widzisz ich? - wyszeptał Hans. - Masz je przed oczami.

Osiłek westchnął.

- Obawiam się, że potrzebna będzie nieco silniejsza metoda perswazji. Udał się do przedpokoju i otworzył drzwi do szafki z bielizną.

- Co my tu mamy...

Po chwili wrócił, niosąc butelkę denaturatu i żelazko.

- Doktorze Kleinman, gdzie znajdę jakieś gniazdko?

Hans zapomniał o napastniku. Widział tylko koronkowe fałdy wszechświata, otulające go niczym niesamowicie miękki kocyk.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA