Na cztery wiatry
autor: | Wanda Miłaszewska |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
data: | 8 sierpnia 2023 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 320 |
ISBN: | 978-83-6763990-3 |
Inne formy i wydania
książka, okładka miękka | 2023.08.08 |
e-book (epub, mobipocket) | 2023.08.08 |
Piękna i życiowa opowieść, której akcja dzieje się
w międzywojennej Warszawie
Seniorka rodu, Maria Nidecka, umiera po długiej chorobie, zostawiając dorosłe już dzieci: piękną Irenę, chorą na oczy Jadwigę i dwóch synów. Ma nadzieję, że dobrze ich wszystkich wychowała, wpoiła im najważniejsze wartości i teraz już dadzą sobie radę bez niej.
Niestety wraz z jej śmiercią wszystko się komplikuje, a dorośli już przecież ludzie zachowują się, jakby zabrakło im w życiu drogowskazu: oddają się nałogom, wpadają w nieodpowiednie towarzystwo i podejmują ryzykowne decyzje. Towarzyszą im w ich codzienności słudzy, ciotki i wujkowie z dalszej rodziny, którzy ubarwiają obraz ówczesnej Polski a w tle sugestywny obraz ówczesnej stolicy, spotkań w kawiarenkach, niekończących się rozmów o miłości, przyjaźni, o walce i rozczarowaniu. O tym, co piękne, i o tym, co może się rozwiać... na cztery wiatry.
Nareszcie skończyło się wszystko - i wszyscy odetchnęli
niemal z ulgą...
Przez kilka ostatnich tygodni pani Maria Nidecka
męczyła się bardzo. Właściwie od dawna trwała
już tylko agonia, a wszystkie zabiegi lekarskie były
tak beznadziejne wobec nieuniknionej katastrofy,
że nie tylko chorej, ale i całemu otoczeniu śmierć
wydawała się już teraz wybawicielką, gościem oczekiwanym
i pożądanym.
Od wielu miesięcy śmierć krążyła nad domem.
Powoli oswojono się z nią. Toteż gdy w piątek wieczorem
na łóżku leżały już tylko zimne zwłoki
przybrane w odświętną suknię z dawnych, dobrych
czasów, a na krzesełkach z obu stron paliły
się świece w pożyczonych naprędce wielkich srebrnych
lichtarzach, wszyscy zgromadzeni w jadalni
rozmawiali, co prawda przyciszonym głosem, ale
o sprawach drobnych, codziennych i mało związanych
z powagą chwili.
Obaj chłopcy dopominali się nawet dość energicznie
o kolację. Nic dziwnego. Byli zmęczeni,
więc - głodni. Witold całe popołudnie biegał po mieście,
załatwiając tysiące formalności pogrzebowych,
a Bronek nawet w tym dniu kuł, jak zwykle, do egzaminu.
Trudno - albo się jest w podchorążówce,
albo się nie jest. Matka przez długi czas była umierająca,
a egzamin nie czekał. Tyle że do domu ze
szkoły na te najcięższe dni przeniósł się Bronek ze
stosem fachowych książek, notatek i map.
Teraz obaj bracia siedzieli przy stole w jadalnii.
Witold rozłożył gazetę i czytał, co nie przeszkadzało
mu dorzucać od czasu do czasu paru słów
do obojętnej, nużącej rozmowy. Bronek co chwila
spoglądał na drzwi od kuchni, łowił uchem charakterystyczny
syk gazu i - ziewał.
Irena rozpaczliwie poprawiała przed lustrem kosmyki
włosów, których od wczoraj nie miała czasu
ukarbować, a jednocześnie badała z uwagą rozwój
małego pryszczyka na lewem skrzydełku nosa.
Pryszczyk ten nie upiększał co prawda ładnej twarzy
o prawidłowych rysach, cudownie czarnych
brwiach i oczach, ale jej też nazbyt nie szpecił. Toteż
po pewnym czasie Irena zdołała wynaleźć sobie
na pocieszenie argument:
- Dobrze, że nie wyskoczył na czubku nosa tylko
z boku. Mniej go tu widać.
Z sąsiedniego pokoju dolatywało przez uchylone
drzwi skwierczenie lichych, ,,powojennych" świec,
a od czasu do czasu cichutkie pochlipywanie Jadwigi,
która siedziała w nogach łóżka, jak za życia
matki, i co kilka minut, patrząc na zastygłą, spokojną
twarz, zalewała się nowym potokiem łez.
- Irena - odezwał się Bronek - może by tak Franciszkowa
dała nareszcie coś do zjedzenia? Co ona
tam tak długo pitrasi?
- To pójdź i spytaj, jeśli jesteś taki ciekawy - odparła
z niechęcią, obracając głowę ku bratu. - Ja
nie rozumiem, że wy możecie myśleć o jedzeniu!
- A o czym mamy myśleć w tej chwili? - zauważył
Witold zza gazety. - Całą noc nie zmrużyliśmy
oka, cały dzień byliśmy na nogach. Ja nawet obiadu
nie jadłem. Teraz trzeba, choćby przez rozum,
zjeść, żeby nabrać sił. I tobie radzę to samo, bo jak
się wyczerpiesz, to sama zachorujesz.
Do pokoju weszła Franciszkowa z dymiącym
półmiskiem.
- Co Franciszkowa tam niesie? - zagadnął Bronek.
- Co? A kluski z serem.
- Mięsa nie będzie?
- Dziś przecież piątek. Niech panicz nie wydziwia.
Wstyd, jeszcze w taki dzień...
- Siadajcie - rzekła Irena - i jedzcie prędko, bo
mi stół będzie potem potrzebny. Witold!
- Zaraz, zaraz - odparł starszy brat, nie odrywając
oczu od gazety. - Jeszcze tylko giełdę przejrzę.
Po chwili złożył wielką płachtę papieru i schował
do kieszeni.
- A gdzie Jadzia? - spytał, przysunąwszy się
z krzesłem do stołu,
- W pokoju mamy. Słyszysz przecież, że płacze -
odparł Bronek, nakładając sobie na talerz ogromną
porcję pogardzonych przed chwilą klusek.
- Zawołaj ją, Irenko. Od tego płaczu gotowa znowu
zachorować na oczy.
Weszła Jadwiga. W swojej czarnej, przykrótkiej
sukience, z warkoczem spuszczonym na plecy, bez
okularów, wyglądała dziś jeszcze młodziej, prawie
dziecinnie. Jej drobne, wątłe ramionka, wychylone
ku przodowi, zdawały się jeszcze węższe, twarzyczka
bledsza, a powieki biednych, chorych oczu były
zupełnie zapuchnięte od płaczu i mocno zaczerwienione.
- Jadwiniu - odezwał się Witold z lekkim wyrzutem,
ale takim tonem, jakby przemawiał do dziecka.
- Nie można tak długo płakać. Przecież wiesz, że
ci to bardzo zaszkodzi. Widzisz, my wszyscy jesteśmy
przygnębieni i smutni, ale trzeba mieć trochę rozsądku.
Trzeba panować nad sobą. Gdzie okulary?
- Tam leżą, pod oknem - odparła i wstała cicho,
z uległością małej dziewczynki, która została
skarcona. Odszukała swe wielkie okulary w rogowej
oprawie, założyła końce za uszy, ale spod ciemnych,
błękitnych szkieł spłynęły po policzkach
dwie nowe łzy.
- Biedna mama... - westchnęła Irena, patrząc
na puste miejsce, którego od wielu, wielu tygodni
nikt nie zajmował. - Dla niej to lepiej... Nie mogliśmy
jej uratować, a znosić takie męczarnie... Kiedy
ona usnęła ostatni raz bez morfiny, co, Jadziu?
Już chyba z miesiąc... Więcej jak miesiąc...
- Słuchajcie - przerwał Witold - eksportacja odbędzie
się jutro, a pogrzeb dopiero we wtorek. Ułożyłem
nekrolog do ,,Kuriera". Będzie w jutrzejszym
numerze. Teraz chciałem się was poradzić, czy karawan
zamówić dwukonny, czy...
- A co? Ty może chciałeś jednokonny? - uniosła
się Irena. - Proszę! To ja połowę swojej pensji
oddałam, a ty nawet tego nie możesz zrobić dla
mamy? Co? Ach, ty skąpcze, skąpcze...
- Pogrzeb bardzo dużo kosztuje - odpowiedział
z całym spokojem na ten nagły wybuch siostry -
a do końca miesiąca jeszcze daleko. Ja także wziąłem
już w banku zaliczkę, Ireno.
Zawstydzona nieco, milczała. Po chwili szepnęła
z wahaniem:
- Mamie się jeszcze emerytura należy za zeszły
miesiąc...
- Pamiętam o tym, ale to drobna suma.
- On by nie pamiętał! - rzekła Irena do Bronka,
wzruszając ramionami. - Buchalter! Wszystko obliczy!
- A kto obliczy, jeśli nie ja? Kto potem dołoży,
co? Może ty albo Bronek?
Bronek odparł z godnością:
- Mój kochany, wiem, że wam siedzę na karku,
ale to już niedługo. Gdy będę oficerem...
- Wielkie rzeczy, pensja oficerska! Tyle, żebyś
z głodu nie umarł! - zaśmiała się Irena.
Jadwiga wtrąciła nieśmiało:
- Jeżeli wam trzeba jeszcze pieniędzy, to może ja
pójdę jutro do wuja Erazma...
- Cicho siedź! Nie trzeba nam twoich pieniędzy!
Podniosła ku bratu zdziwione i niespokojne
oczy, ale ciemne szkła zatarły ten wyraz. Witold
odparł łagodniej:
- Ty niemądre stworzonko, ty... Pieniądze od
wuja Erazma są twoje, tylko twoje, rozumiesz?
- Ja przecież także coś... Ja przecież także
chciałabym... - szepnęła jeszcze ciszej, spuszczając
głowę, ale Witold nie zwracał już na nią uwagi
i dalej zaczął przedstawiać Irenie swe plany.
- Pogrzeb będzie skromny, ale porządny... Nie
będziemy musieli wstydzić się wobec rodziny.
A zresztą, pal ich sześć, tę całą rodzinę! Na Powązkach
nie byłem, ale ciotka Ludwika zapewnia, że
w grobie rodzinnym są jeszcze dwa miejsca. A propos
ciotki: obiecała, że jutro z rana przyśle tobie
i Jadzi swoją żałobę.
- Pewnie ten stary, zrudziały welon, który nosiła
ze sześć lat po mężu! Dziękuję pięknie! Damy sobie
bez tego radę z Jadwinią. Zresztą - krepę już
kupiłam. Kapelusz upnie mi koleżanka, a z tego,
co zostanie, to się akurat Jadzi sukienkę uszyje.
Prawda, Jadziu?
- Prawda... - odparła dziewczyna głosem zdławionym
przez łzy.
Jedna ze świec w sąsiednim pokoju zaskwierczała
głośniej i zgasła. Rodzeństwo spojrzało po sobie.
Wszyscy umilkli... Zdawało się, że zza uchylonych
drzwi wyłonił się jakiś cień i stanął na progu.
Bronek nagle przestał jeść, oparł głowę na pięściach
i westchnął:
- Boże mój, Boże...
Na sąsiedniej półce
-
[ e-book ]Księżniczka Dagny. RomansWanda Miłaszewska
-
[ książka ]NiewolnicyMarcin Margielewski
-
[ książka ]Miłość pod choinką, (barwione brzegi)Paulina Kozłowska
-
[ książka ]Gwiazdka na Zacisznej, (barwione brzegi)Magdalena Kołosowska
-
[ książka ]Wigilia z aniołem, (barwione brzegi)Katarzyna Grabowska
-
[ książka ]Kamienica pełna cudów, (barwione brzegi)Beata Zdziarska
-
[ książka ]Świąteczny sekretKrystyna Mirek
-
[ książka, audiobook, e-book ]Sezon na szczęścieRoma J. Fiszer
-
[ książka, audiobook, e-book ](Nie)miłość. Z tobą i bez ciebieNatasza Socha
-
[ książka, e-book ]Salon spełnionych marzeńAgnieszka Lis
-
[ książka ]W proch się przewróciszMonika Wawrzyńska
-
[ książka, e-book ]Cztery weekendy i pogrzebEllie Palmer
LINKI SPONSOROWANE