Miłosna loteria
autor: | Anna Rybkowska |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
data: | 21 marca 2023 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 145 × 205 mm |
liczba stron: | 320 |
ISBN: | 978-83-6763934-7 |
Inne formy i wydania
e-book (epub, mobipocket) | 2023.03.19 |
książka, okładka miękka | 2023.03.21 |
Kołobrzeg, Poznań, Warszawa. Marek, Zuzanna, Michał, Weronika i tajemniczy kot.
Grupa przyjaciółek spotyka się i wspiera po klęskach swoich kolejnych związków z facetami. Jedna z nich, Zuzanna, jest pisarką, która kiepsko sobie radzi z życiem i pisaniem. Przeżywa rozstanie z facetem, który ją oczarował i szybko ostygł. Za radą przyjaciółki, równie jak ona nieszczęśliwej w miłości, postanawia zapłacić podejrzanemu wróżbicie za rytuał, dzięki któremu ukochany do niej wróci.
Nieszczęśliwy splot niesamowitych wydarzeń sprawia, że nie wszystko układa się tak, jak zainteresowani sobie wyobrażali. Na szczęście wszystko kończy się dobrze, a bohaterowie uświadamiają sobie, że chociaż miłość jest esencją życia, to jeszcze ważniejsza od niej jest przyjaźń.
Anna Rybkowska pisze świetnie, o czym mogłam się przekonać nie raz i nie dwa. W tym wypadku uległa pokusie zwrócenia się ku żartowi literackiemu. Całkiem zgrabnie tę historię zagmatwała, odczarowała i doprawiła dowcipem w dobrym stylu. To książka, która was zaskoczy! Iwona Banach, autorka wielu komedii z suspensem
- Gdzie ja jestem, co się dzieje?!
- Stefan, kotku, nie drzyj się tak, bo nas usłyszą moi szefowie. Lepiej mi powiedz, która to godzina?
Stefan? Jaki Stefan, mam na imię Marek, pomyślał, szukając zegarka. A ta baba w łóżku to kto? Fuck, ja pierdolę! Gdzie moje gacie, gdzie mój telefon?!
- Stefan, byłeś świetny! Chodź no tu do mnie!
Już do niego dotarło, że nie jest we własnym domu. Ani to łóżko, ani kobieta z jego bajki. W ogóle dramatu bardziej, chyba greckiej tragedii mistrza Sofoklesa. Zaraz nań runie fatum, o ile już nie działa! Szare komórki w niebywałym trudzie usiłowały odtworzyć wydarzenia poprzedzające.
- Stefanku, przytul się tą nieogoloną mordką, skarbie! Buzi. Stefciu, nie daj się prosić, chodź. Coś tak zniemrawiał? O dziewiątej mam event... O, kurwa! Stefan! Zabiją mnie! Wypierdolą, utopią w gównie! Mój kredyt, moje dzieci, i mój, kurwa, w dupę lalusiowaty mąż!!! Mam tylko dziesięć minut, żeby się ogarnąć, Stefanku, rozumiesz?
- Tak, już spadam.
- Nie, niczego nie kumasz! Nigdzie nie spadasz, zostajesz.
- Kochanie... - jeszcze nie zdołał przypomnieć sobie imienia - muszę iść, tak będzie chyba rozsądnie.
- Nie, to ja muszę teraz wyjść! Ale ty zostań.
Biegała jak opętana, w samej bieliźnie, szukając pędzelka do makijażu, gąbeczki do wklepywania pudru i podkładów, nie, bynajmniej nie kolejowych! Kosmetycznych.
- Jak wrócę, masz tu być. Pogadamy, a potem, jeśli ewentualnie zechcesz, to sobie odjedziesz.
To prawda, miał przecież samochód!
- Obiecaj, że nie zwiejesz!
Wybiegła tyłem na korytarz, posyłając buziaka, nim zamknęła drzwi.
Obiecał. Obcej, całkiem fajnej, dużo młodszej lasce!
Pić, pić, jasna cholera, ale jaja!
Po godzinie łaskawa pamięć wróciła.
Wczoraj, późnym wieczorem, dostał zlecenie na kurs do szklanego hotelu. Wsiadła jakaś szara, drobna kobitka, spod czapki wystawał kosmyk rudych włosów.
- Proszę pana, niech pan uratuje mi życie i zawiezie do sklepu, gdzie kupimy rajstopy.
Świetnie, tutejsze nocne sklepy oferują raczej popitkę, trunki wszelakiej ingrediencji.
Raj dla stopy? - pomyślał, a głośno powiedział:
- Nie chcę być złym prorokiem, ale o tej godzinie, to chyba byłby cud.
- Nie, błagam! Niech się pan postara, pomyśli, przecież pan stąd!
Ni to pytanie, ni stwierdzenie.
- No tak, oczywiście, jestem stąd, ale jestem też typowym facetem, rajstop nie noszę. I, szczerze mówiąc, mam blade pojęcie, gdzie można je nabyć w obecnej sytuacji. Jak bardzo pani potrzebuje tych rajstop?
- Tak bardzo, że aż ,,przebardzo"! Nie wyjdę do ludzi na tych bladych, pajęczych nóżkach. Wyśmieją mnie! Nie mogę się skompromitować, kieruję dość dużym zespołem, wszyscy na mnie liczą, oceniają, a najgorzej baby. Tylko czekają na jakąś wpadkę. Baby bywają straszne, proszę pana!
Więc wiozę niezłą figurę, pomyślał, a potem zaproponował wyjazd do większego miasta, ale nie na tyle odległego, by ją zrujnować.
- Niech pan jedzie, i tak już jestem cała... ech! Trzysta wystarczy? W obie strony?
Starczyłoby i dwieście, ale skoro klientka nalega?
- Jak się pan wyrobi w trzy godziny, to jeszcze coś dorzucę!
Po sezonie w jego branży to raczej nędza, więc motywacja była.
Żeby nie stresować rodzinki, że jeszcze go nie ma, zadzwonił. Uprzedził, że jedzie w trasę, to może potrwać i ze dwa dni, i że komórka mu już pada.
- Pan tak się nie boi jeździć nocami?
- Jakbym się bał, to bym nie jeździł, zwykle kończę wcześniej.
Coś nie szła im rozmowa.
Na szczęście ciszę przerwał sygnał jej komórki.
- Przecież wiesz, że musiałam, już o tym rozmawialiśmy. Nie tak się umawialiśmy, nie jestem kurą domową. Dzieci są u mojej matki. Tak. Bo dla ciebie, oczywiście, posiedzieć z nimi w te dni to wyczyn godny sportowca! Od rana mam spotkanie, szef na mnie liczy, jak dobrze wypadnę, czeka mnie awans. W odróżnieniu od ciebie zawsze byłam niezależna finansowo, nie liczyłam na tatusia i mamusię, nie mogłam na nich liczyć. Zresztą nie chce mi się o tym gadać! Ja już tak dalej... Rozłączył się, gnój! - powiedziała po chwili. - Pieprzony padalec, cholerny fircyk w zalotach! Książę z bajki, co nie zarobił na swoje fajki! Tatuś lekarz, mamcia adwokat, pieprzony laluś! Ja sama musiałam o wszystko zawalczyć! Liceum, studia, najwyższe lokaty! Stypendium na uniwerku.
Taksówkarz Marek był pod wrażeniem, jeszcze nie dojechali, a tu tyle z życia klienta.
- Świnia ten mój mąż! Zwykła, zniewieściała świnia. Po prostu chłystek.
Dotarli pod rzęsiście oświetloną galerię.
- Pójdzie pan ze mną? Bo sama to jakoś się boję...
- Jasne!
Trzydzieści pięć minut w jedną stronę, zakupy to kolejne pół godziny, jeszcze powrót, premia miała go nie ominąć. Wyprawa po rajstopy. Sklep znanej firmy, gdzie więcej płaci się za etykietkę niźli produkt. W sumie nie jego sprawa, bo nie on płacił.
Na koniec odprężająca wizyta w delikatesach.
- Pija pan coś?
- Coś tam pijam.
- Chciałabym postawić panu winko, to pan sobie tak po pracy, za moje zdrowie, zapracowanej matki Polki, wypije.
- Tylko bez przesady, nie musi być zaraz dwudziestoletnie francuskie - zaoponował. - Hiszpańskie i dużo młodsze roczniki też lubię.
- A ja bardzo lubię szampana. Kupimy takie dwie małe buteleczki i jedną dużą. Dla równowagi.
Dwulitrowy szampan.
W drodze powrotnej, po stłumionym odgłosie wyskakującego korka, który jakimś cudem nie wybił przedniej szyby, i opróżnieniu duszkiem pierwszej butelczyny, kobieta zaproponowała brudzia, uroniwszy wcześniej w chwili słabości kilka wystudiowanych łez.
- Magnolia jestem! Skal! Przepraszam, że z gwinta!
Diabli wiedzą czy to prawda, dziwne imię, pomyślał.
- Rany boskie, kobieto, prowadzę przecież! Zalejesz mi samochód. Stefan - powiedział pierwsze imię, jakie mu przyszło do głowy. Wziął łyk i oddał jej butelkę.
Mężata, dzieciata, z wyglądu przerośnięta zakompleksiona dziewczynka, więc kiedy go namiętnie pocałowała w usta, wskakując po odpięciu pasa na kolana i zasłaniając drogę, poczuł się jak pedofil. Ale tylko przez moment. Pozory mylą!
Po dotarciu pod pięknie podświetlony, szklano-niklowany hotel, mocno już wyluzowana Magnolia stwierdziła, że w torebce zostało jej tylko sto złotych.
Najdroższe rajstopki świata, plus wina i okazały szampanik.
- Stefan, poczekaj tu na mnie. Zaraz ci przyniosę pieniądze.
Co prawda niedawno przeszli już na ty, ale jego doświadczenie zawodowe wzięło górę.
- Wiesz, Magnolio, będę rycerski, pomogę ci z bagażami i tym ciężkim szkłem, drobna kobieta z ciebie przecież.
- Byłbyś tak miły? Naprawdę?
- A co to dla mnie. - Uśmiechnął się, z wyrazem uczynnej sympatii.
Odwzajemniła uśmiech. Być może zdała sobie sprawę, że mógł nabrać podejrzeń, że ona chce go zrobić w bambuko i pięknie przepaść w czeluściach hotelowych podwoi. Trochę głupio, banał, ale życie przecież.
Auto na parking, do recepcji potwierdzić zameldowanie i po klucze.
Pokój zjawiskowy, widok z okna na panoramę uzdrowiska równie okazały.
- Magnolio, sorry, mogę do toalety?
- No pewnie, tylko nadepnij na tę kolorową płytkę, bo nie zostaniesz oświecony.
Nadepnął.
O ja pierniczę - pomyślał. Zdarzało mu się bywać w kilku toaletach, ale tu? Po prostu Ameryka, szacun.
Z satysfakcją spuścił wodę. Prościzna. Podobna płytka jak ta, co przy wejściu, zapalała światło. Jeszcze tylko odświeżyć ręce nad umywalką, gdzie nie widać baterii. Nacisnąć na płytkę... Ale tu nie było płytek. Żadnych! Machał łapami jak opętany, żeby natrafić na fotokomórkę uruchamiającą kran. Ale wtopa! Nieobyty dureń, tępa złotówa! Że też ludzi stać na takie wybujałe absurdy!
Po dłuższym czasie, kiedy usłyszał pytanie, czy żyje (bo może w przybytku nowoczesności oddał ducha?) - przyszło olśnienie w postaci czegoś małego, dostrzeżonego kątem oka w lustrze. Małe, a cieszy! Miało uruchomić przepływ wody w kranie.
Uruchomiło...
Działanie było dziecinnie proste, a zarazem przewrotne. Należało zamarkować gest przekręcenia w powietrzu. Doszedłby do tego sam analitycznym szlakiem prób i błędów, ale Magnolia, zaniepokojona jego cichym, niedorzecznym zmaganiem w toalecie, wyjaśniła, co należy uczynić. Tak, odkręcił wirtualny kran. Trzydzieści sekund za wcześnie, nim się cofnął.
Efekt, że Jaś Fasola wysiada!
- Przyznaję ze zgrozą, że wstydzę się wyjść...
- Stefan, nie krępuj się, ten kureczek trzeba wyczuć, nie przejmuj się, jeśli się trochę pochlapałeś.
Trochę, pochlapałeś? To nie ten przypadek, w dupę węża! Wyglądał jakby się zeszczał, ohyda!
- Stefan wyłaź natychmiast. Ożeż, kurwa, jak dziecko! Nie obraź się, ale muszę odreagować!
Śmiała się do rozpuku przez kwadrans. Po tym czasie, z frywolną minką, bynajmniej nie po szampanie (trochę się na tym znał), powiedziała bez ogródek:
- Ściągaj! A jakby ci było zimno, to poczekaj. - Rozsunęła zamek w walizce. - Mam tu łyskacza, a w barku jest na pewno lód, chociaż myślę, że go nie potrzebujesz?
Zrezygnowany postanowił się podlać, bo już mu było wszystko jedno.
Po którymś strzale umknęło poczucie zażenowania.
Tymczasem Magnolia zniknęła w sypialni, pewnie szykować prezentację dla wielu ludzi, którzy na nią liczyli. Dla całego oddziału dużej firmy. Bądźmy szczerzy, wszyscy mieli to głęboko gdzieś, ale ona była z tych ambitnych, no i wspominała mężusiowi lalusiowi o spodziewanym awansie.
Teraz była jego kolej na troskę.
- Magnuś, żyjesz?
- Żyję, żyję, a ty wyschłeś, to pewnie chcesz już iść?
- Chciałbym, ale jak iść do samochodu po tych kolejkach?
- Słusznie, otwórz jeszcze to wino, co zostało.
- Mówiłaś, że dla męża...
- Co ty ciągle z tym mężem? Narcystyczny egoista! Nie ty! On - dobiegło go z drugiego pokoju apartamentu. - Daj mi jeszcze dziesięć minut i otwórz butelkę.
Osuszała wszystko, jak leci!
- Okej.
Nim otworzył i znalazł kieliszki dla zachowania pozorów dobrego wychowania, weszła.
Rozkwitł pąk, niekoniecznie jednej nocy. Coś motylopodobnego sfrunęło z wybiegu. Piękna, roznegliżowana kobieta, w płomiennorudych lokach opadających na ramiona. Wyglądała niczym czerwienny anioł. W skąpej koszulce, która zakrywała mniej niż włosy, w kaskadach. Prawdziwa Magnolia, nie jakaś chińska podróba. A nie, pomylił ją z kameliową. Z damą kameliową, Dumasa. Syna?
- Masz jakieś dzieci, żonę? - spytała.
- Mam.
- Przynajmniej nie kłamiesz jak ci wszyscy inni skurwiele, Stefan. Dzieci już dorosłe, z żoną w nieorzeczonej sądownie separacji, na dodatek już był dziadkiem. Jęzor jakoś sam się rozwiązał. Magnolia założyła nogę na nogę, na udach miała koronki. Zauważył, że nie włożyła rajstop.
- Pomyśl tylko, jakie to życie jest jednak wredne - bełkotała filozoficznie. - Szału nie ma, ale inni mają gorzej. Albo podobnie, tylko każdy trochę inaczej.
Jeszcze raz chciał być rycerski.
- Chyba czas na mnie, mam mocną głowę. Lata praktyki.
- Taak? Co ty nie powiesz. Powiesz mi skąd? Usiądź tu koło mnie, Stefan. - Poklepała gorliwie kawałek sofy w pobliżu swego odsłoniętego uda.
- Na afterparty się piło na umór. Nie zawsze byłem taksówkarzem, grałem kiedyś na perkusji w kilku rockowych kapelach.
- Coś takiego? Opowiadaj!
- A twoja prezentacja?
I tak doszedł do punktu wyjścia.
Rankiem udała się na prezentację, z której wróciła, przynosząc do pokoju jedzenie.
Został na kolejną noc. Nie rzucili się na siebie, jak poprzednio, bo oboje byli już trzeźwi. Świadomość przyniosła krótkie zaspokojenie. Treściwe, lecz niezobowiązujące do dalszego ciągu, jak mniemał. Przyznał się, że nie jest Stefanem, zaś ona na bank była Magnolią. Rano pożegnalny buziaczek, numer telefonu.
- Stefan, to znaczy Marek, ja jeszcze tutaj przyjadę. To znaczy nie w tym roku oczywiście. Jak chcesz więcej o mnie wiedzieć, to pytaj od razu.
- Magnolio, wiem już wystarczająco wiele, tyle ile chcę. Nie zmieniaj się, laluś wydorośleje, daję ci słowo, daj mu szansę, macie dzieci. I pozostań sobą.
Popłakała się.
Na sąsiedniej półce
-
[ e-book ]Zapach jesieniAnna Rybkowska
-
[ książka ]Ślady życiaAnna Rybkowska
-
[ książka, e-book ]Dotyk lataAnna Rybkowska
-
[ książka, e-book ]Smak wiosnyAnna Rybkowska
-
[ książka, e-book ]Uśmiech zimyAnna Rybkowska
-
[ e-book ]Lawendowy kapeluszAnna Rybkowska
-
[ e-book ]Nell, tom 2Anna Rybkowska
-
[ e-book ]Nell, tom 1Anna Rybkowska
-
[ książka ]NiewolnicyMarcin Margielewski
-
[ książka ]Miłość pod choinką, (barwione brzegi)Paulina Kozłowska
-
[ książka ]Gwiazdka na Zacisznej, (barwione brzegi)Magdalena Kołosowska
-
[ książka ]Wigilia z aniołem, (barwione brzegi)Katarzyna Grabowska
LINKI SPONSOROWANE