REKLAMA

List z powstania

autor: Anna Klejzerowicz
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 24 lipca 2018
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 352
ISBN: 978-83-7674778-1

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket)  2018.07.24

W ostatnich dniach walk powstańczych w pięknej willi na warszawskim Żoliborzu zostają zamordowani Maria i Juliusz Bońkowscy, którzy oczekują na wieści od swojej dzielnej córki Hanki, biorącej udział w powstaniu. Osierocają nie tylko Hankę, ale także młodszą córkę, Julię. To właśnie ona poniesie brzemię tamtych wydarzeń. Po wojnie, gdy na jaw wychodzi śmierć rodziców, a starsza siostra uznawana jest za zaginioną, Julia trafia do sierocińca. Nie przyjmuje jednak do wiadomości pogłosek o śmierci Hanki, na którą wciąż czeka. Poszukiwanie śladów zaginionej siostry, tropienie najmniejszej chociaż informacji o powstańczej łączniczce, staje się życiową misją Julii i jej córki - Marianny. Można nawet odnieść wrażenie, że kobiety balansują na granicy szaleństwa i opętania. Prawda, której z takim uporem szukają, staje się dla nich i dla ich bliskich śmiertelnie niebezpieczna. Przeszłość skrywa bowiem mroczne tajemnice.

Choć tak naprawdę główna akcja fabularna dzieje się na przestrzeni lat powojennych, to życie tych dwóch kobiet naznaczone jest wydarzeniami z sześćdziesięciu trzech dni Powstania Warszawskiego.

To powieść o tym, jak cienka i łatwo przekraczalna jest granica pomiędzy złem a dobrem, miłością a nienawiścią. To także opowieść o tym, jak najmniejsza chwila może odcisnąć bolesne i nieusuwalne piętno na życiu człowieka, czyli jak historia wraca echem we współczesności i kształtuje przyszłość. Polecam.

Leszek Koźmiński

Fragment

Ostatnie dni września 1944, Warszawa

Noc niosła złudzenie spokoju, choć tak naprawdę lęk nie opuszczał nikogo, a w oddali wciąż słychać było po­jedyncze odgłosy wystrzałów. Gdzieś tam, w wymarłym mieście, ktoś jeszcze walczył. A może ktoś kogoś dobijał.

Cały czas czekali - cisza przed burzą dawała tylko chwilę wytchnienia. Wkrótce nastanie świt.

Doktorostwo Bańkowscy nie spali. Nie spali już od wielu dni, choć czasem zmęczenie - na chwilę, na go­dzinę, dwie - odbierało im świadomość. Żałowali tych chwil, gdyż każda godzina mogła być tą ostatnią. Bar­dziej niż inni zdawali sobie z tego sprawę. A przecież chcieli być z ukochaną córką, jeśli nie ciałem, to cho­ciaż duchem. Myślą. Całą swą świadomością właśnie...

Pan Juliusz, przy nikłym płomyku świecy, czytał wciąż tę samą stronicę podniszczonej książki w zielonkawej, mocno już wyblakłej płóciennej oprawie. Czytał, nie widząc liter, ale treść od dawna znał na pamięć. Było to bodaj coś z polskiej klasyki: poezja, stare wydanie,

jeszcze z biblioteki ojca. Tak, dodawało mu to sił. Jak za­wsze, odkąd sięgał pamięcią. Pani Maria - żona doktora - nasłuchiwała. Gdyby jeszcze wierzyła w Boga, modliła­by się. Jednak jej wiara umierała wraz z tym miastem.

Stukanie do drzwi, tak niespodziewane i groźne o zagubionej między nocą a dniem godzinie, za­brzmiało jak kolejny wystrzał...

Pani Maria zerwała się z miejsca. Doktor odłożył książkę na podręczny stoliczek. Pobladł, lecz nie stra­cił tak typowego dla siebie opanowania.

- Kto to może być...? - wyszeptała kobieta. - Niemcy...?

Stukanie rozległo się ponownie. Trzy puknięcia - przerwa - dwa kolejne.

- Niemcy teraz nie pukają, Maryniu - odrzekł sar­kastycznie jej mąż. - Posłuchaj, to przecież umówiony sygnał. To może być... Zapal lampę, pójdę sprawdzić!

Spojrzenia obydwojga automatycznie powędrowa­ły w kąt pokoju, gdzie w półmroku, na masywnym, rzeźbionym biurku z dębowego drewna stały dwie oprawione w ramki fotografie. Z pierwszej uśmiecha­ła się wprost do obiektywu bardzo ładna, już dorosła dziewczyna z jasnym warkoczem, o żywych, inteli­gentnych oczach. Miała na sobie odświętną bluzkę z żabotem, w drobne groszki. Na drugiej ta sama mło­da osoba przytulała do siebie dużo młodszą dziew­czynkę - poważną, ciemnowłosą i raczej nieśmiałą. Widać było, że mała niechętnie pozuje do zdjęcia.

Pani Maria drżącymi rękoma zapaliła lampę naf-

tową. Prądu nie mieli już od dawna, zwykle palili świece, by oszczędzić zapas nafty.

- Zostań tu - polecił doktor. Zabrał ze sobą lich­tarz. Korytarz, prowadzący do drzwi wejściowych, to­nął w ciemnościach.

Czekała z bijącym sercem, które omal nie wysko­czyło jej z piersi. Czyżby...? Usłyszała zgrzyt łańcucha i cichą wymianę głosów. Męskich głosów, skonstato­wała z bolesnym rozczarowaniem, a następnie opano­wał ją dławiący, paniczny strach. To musiał być ktoś od nich! Oby tylko nie przynosił tragicznej wiado-mości... Oby nie Hania... Oby nie to...

Po chwili mąż wprowadził do bawialni znajomego im młodego człowieka w wojskowej kurtce i kaszkie­cie, z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Typowy po­wstaniec: chmurny, blady, z płonącymi żywym ogniem oczami. Sama nie wiedziała, dlaczego mimo wszystko nie potrafią darzyć go sympatią. Jednak w tej chwili musieli mu zaufać... nie mieli innego wyboru.

- Hania...? - wyrwało jej się.

Młodzieniec uśmiechnął się uspokajająco.

- Mam wieści od niej.

- Czemu akurat ty...?

- A czemu nie ja? - Uśmiech chłopaka stał się dia­boliczny.

- Więc jakie to wiadomości? - wtrącił pospiesznie doktor. - Czy coś się stało naszej córce? Czy... jest może ranna...?

- Ona? Nie... Z nią wszystko w najlepszym porządku.

Ale... nie po to przyszedłem, narażając własne życie. Mam coś innego dla szanownych państwa. - Młody człowiek, nie przestając się uśmiechać, wyciągnął stena. Państwo Bańkowscy patrzyli na niego oszołomieni.

- Na co to nam? - wyszeptała pani Maria.

- Hanka kazała mi was od siebie pożegnać. Już tu nie wróci. Bo zostaje ze mną. - Chłopak zaśmiał się nieprzyjemnie.

- Kłamiesz, łajdaku! - Pan Juliusz szarpnął się w jego stronę, lecz żona przytrzymała go za ramię.

To, co wydarzyło się później, trwało zaledwie kilka minut, a zarazem - całą wieczność.

Młody człowiek strzela. Najpierw do oniemiałego ze zdumienia mężczyzny, prosto w głowę. Następnie zwraca się błyskawicznie do kobiety. Jednym strzałem zamyka jej otwarte do krzyku usta. Nie zwracając uwagi na skrwa­wione ciała, rozgląda się. Wie, co robi, wie, gdzie skiero­wać kroki. Metodycznie pakuje do plecaka różne przed­mioty, opróżnia schowek z biżuterii, sreber stołowych, kolekcji monet doktora. Na koniec wylewa naftę, dla pew­ności opróżnia też przyniesiony ze sobą kanister z benzy­ną. Rzuca zapaloną zapałkę i znika w ciemnościach nocy.

Tylko przez ułamek sekundy jego ciemna sylwetka odcina się od buzujących coraz gwałtowniej płomieni.

Nikt jeszcze niczego nie zauważył. Okna sąsied­nich domów są zaciemnione, ludzie w oczekiwaniu na piekło poukrywali się w piwnicach, okolica wydaje się bezludna i wymarła. Tylko z oddali dochodzą po­jedyncze odgłosy wystrzałów...

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Kup bilet

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

City Break
City Break