REKLAMA

Kolor nieba nad fiordem

autor: Wioletta Leśków-Cyrulik
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 26 marca 2019
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 416
ISBN: 978-83-6621710-2

Człowiek nie zapomni o tym, co go boli, dopóki nie pogodzi się z tym, że ma prawo go boleć.

Bohaterowie książki wiodą na pozór spokojne życie, ale przy bliższym poznaniu okazuje się, że każdy z nich walczy ze swoimi własnymi demonami.

Agnieszka nie potrafi zapomnieć o traumatycznym wydarzeniu z przeszłości. Małgorzata wciąż rozpacza po nagłej śmierci męża, lecz tragedia, zamiast zbliżyć ją do syna, który przeżywa żałobę na swój sposób, sprawia, że między nią a Janem wyrasta mur. Rinke i Hanna bardzo się kochają, ale nad ich małżeństwo zaczynają nadciągać czarne chmury i coraz mniejsza jest nadzieja, że ich związek przetrwa. Z kolei Kamil, utraciwszy ukochanego, cierpi coraz bardziej, szukając zapomnienia w ramionach przypadkowych partnerów.

Losy bohaterów splatają się ze sobą, a oni sami próbują znaleźć wewnętrzną równowagę, bez której życie na tej niewielkiej wyspie, gdzie zimą prawie nie wschodzi słońce, jest niemalże niemożliwe.

Fragment

Rozdział 1

Drgnęła, kiedy silne palce dotknęły nasady jej karku. Gdy za­częły masować mięśnie, zamiast ulgi, poczuła ostry ból. Nie pierwszy raz doświadczała stanu, w którym zamiast ciała pod skórą miała kamienie. Każdy, nawet delikatny ruch jego dłoni powodował uczucie, jakby wewnętrzna strona skóry pocierała o ostre krawędzie. Napięcie nie ustępowało.

Strząsnęła ciężar z ramion i znów zawiesiła wzrok na zsu­wających się po szybie kroplach. Grubych, głośno uderzają­cych o szkło, nawiewanych przez wiatr znad zatoki.

- Mamo...

Przymknęła oczy.

- Zjesz z nami?

Chciała skinąć głową i zrobiła to, ale nie mogła zatrzymać jej ruchu w górę i w dół, a Janowi przypomniała się noc spę­dzona na poddaszu z ojcem, który kiwał swoją zupełnie tak samo. Jakby nie umiał zapanować nad ciałem.

- To już rok - powiedziała. - Myślisz, że gdzieś tam jest?

- Nie mów tak, mamo...

Jak to możliwe, że z racjonalnej, trzeźwo myślącej kobiety Małgorzata zmieniła się w... Trudno mu było określić, kim ona właściwie teraz jest. Mogła tęsknić i rozpaczać, ale nie zastanawiać się, gdzie jest ojciec! Jakby wierzyła w cholerne islandzkie elfy, zamiast w niebo i piekło!

- Czeka na ciebie, chyba to wiesz - odparł.

I natychmiast przeklął swoją głupotę. Już prawie się nauczył tak dobierać słowa, by nie powie­dzieć nic, co mogłaby potraktować dosłownie i pozwolić sobie na jakiś nieodwracalny gest.

Prawie.

Nie miał złudzeń, te jego nieudolne próby w niczym jej nie pomogą. Może dobrze zrobił, że sobie odpuścił?

Podniosła wzrok. Jednak z nimi nie pójdzie. Niech dadzą jej spokój.

- Nie jestem głodna.

- Ale...

- Ale Agnieszka ugotowała?

Ale kiwałaś głową, pomyślał, mimo to nie zamierzał się z nią sprzeczać.

- Zgadłaś. Idziemy. - Próbował mówić z werwą, może na­wet beztrosko, w każdym razie starał się, żeby tak brzmiał jego głos.

Bez powodzenia.

Musnął opuszkami jej włosy. Do niedawna czarne, były jakby bardziej sztywne. Gdyby nie to, że wciąż naturalnie falowały i dlatego, przynajmniej na odległość, sprawiały wrażenie zadbanych, pewnie wisiałyby teraz niczym strąki. Od roku myła je tylko wodą z mydłem, niczego z nimi nie robiła, nie kupiła nawet szamponu. Pozostały tak samo trud­ne do opanowania jak dawniej. A kiedy opadały jej z czoła i zasłaniały więcej niż połowę twarzy, odrzucała je zniecier­pliwionym ruchem.

Bezwiednie przytrzymał w palcach długi pukiel, jakby po dawnemu chciał ocenić jego kondycję. W rzeczywistości patrzył zdziwiony na zagęszczenie popielatych kosmyków. Włosy były matowe i zniszczone, połamane końcówki kłuły przy dotyku. Druga dłoń bezwiednie znalazła się na jej przygarbio­nym barku. Luźny splot wełnianego kardiganu rozciągał się pod własnym ciężarem do tego stopnia, że grube nit­ki rozchodziły się i odkrywały materiał czarnej bluzki tam, gdzie sweter opinał się na wystających kościach łopatki i ramienia.

Strząsnęła z siebie ten gest czułości, a po chwili wa­hania wstała.

- Powinnam wrócić do domu.

- Hanna i Rinke potrzebują twojego mieszkania jeszcze przez pół roku. Na tyle się umówiliście. Nie możesz teraz zmienić zdania. - Dobiegające spod drzwi słowa Agnieszki zaskoczyły ich oboje. - Za chwilę wszystko będzie zimne.

Tak samo jak ton twojego głosu, zauważył, ale nie czuł do niej żalu. Powoli uodparniał się na sytuację, w jakiej się znalazł po śmierci ojca.

- Tak, to chyba jedyny dobry powód. - Małgorzata zare­agowała zamiast niego. - Jest im wygodniej, przede wszyst­kim Karinie, ma teraz swój pokój. Szkoda tylko, że w ogóle się z nią nie widuję. To znaczy z nimi - dodała podniesio­nym nienaturalnie tonem.

- Nie mają czasu tu przyjeżdżać. Weekendy są krótkie, a jak akurat jest dłuższy, jadą do rodziców na kontynencie.

Głośny świst, jaki wydobył się z jej płuc, kiedy ostenta­cyjnie westchnęła, zaskoczył przede wszystkim ją - tym, że nie zdołała go powstrzymać. Nerwowo potrząsnęła głową w oczekiwaniu na kolejną połajankę. Ma iść do lekarza.

Jednak oboje milczeli.

- No tak. Kiedy mieszkaliśmy tam wszyscy, mieli do nas bliżej.

Jan spojrzał na matkę, potem na Agnieszkę. Wszyscy oprócz nich. A przecież przyjeżdżali na Snorrabraut w każ­dy pierwszy weekend miesiąca, regularnie.

Być może źle zrobili, przywożąc ją na wieś zaledwie trzy dni po pogrzebie. Ale bał się, że jeśli nie zabiorą jej z mieszkania od razu, ona uczyni z niego muzeum, skład pamiątek po ojcu, w którym będzie go opłakiwać już do końca życia.

Tak, postąpił właściwie, jak należało. Przecież Małgorzata poczuła się lepiej, teraz tylko tęskni za Kariną. Nocami tro­chę kaszle. Wcale nie tak wiele.

Mieszkanie w Reykjavíku zostało puste, Hanna i Rinke gnieździli się w klitce na dalekich obrzeżach miasta, więc szansa przeniesienia się do centrum spadła im jak z nieba.

***

- Mogę ci coś szczerze powiedzieć? - zapytała.

Szczerze? Świetnie. Nie wiedział, czy ma na to siłę.

- Yhym, tylko po cichu, bo jeszcze mama usłyszy.

Niepokój i mająca go pokryć kpina - tyle usłyszała w jego głosie.

- Powinna się już otrząsnąć.

Ulga, ostrożny uśmiech. Odsunął na bok dwa puste kubki i talerze. Skończyli śniadanie.

- Wiem.

- I dlatego się śmiejesz?

- Myślałem, że coś się stało, i tylko się uśmiecham.

- Bo nic się nie stało?

- Nic nowego. - Wzruszył ramionami.

- Właśnie o tym mówię.

- Rzeczywiście szczerze. - Znowu się uśmiechnął.

Przewróciła oczami.

- Janek!

- Co? Dowcipy mam opowiadać? - Próbował zbyć ją żar­tem, jak zwykle, ale bez przekonania. Chociaż odetchnął, kiedy się zorientował, że kolejny raz chodzi jej o to samo. Przyzwyczaił się. Da sobie radę.

- Pogrąża się. Za chwilę będzie za późno.

Wziął jej dłonie w swoje, a wtedy twarz Agnieszki odtajała.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Jan miał chłodną skórę.

- Nie za wielkie słowa? Po prostu potrzebuje czasu. Zresz­tą ja także.

- Powinna iść do lekarza.

- Wiem.

- I co z tego?

- Mam ją zawieźć siłą?

- Porozmawiaj. Minął rok, nie musi tak być.

Mówiła łagodnie, więc kolejny uśmiech, tym razem tylko w duchu, ponieważ to samo powiedziała wczoraj matka, gdy próbował oderwać ją od okna.

Nowy Rok już zawsze będzie kojarzył z suchym głosem lekarza w telefonie komórkowym Małgorzaty, która nie była w stanie mówić, kiedy oddzwonił, jak tylko zobaczył dwa­dzieścia sześć nieodebranych połączeń. Właściwie nie mu­siał nawet dzwonić, żeby się domyślić, co się stało. Tętniak w głowie ojca systematycznie rósł. Kiedy go wykryto, był za duży, żeby operować.

- To powinno trwać - powiedział niepewnie.

- Co? To, że woli mieszkać bliżej Kariny niż... - Zamilkła. - Przepraszam, nie chciałam. - Wyciągnęła ręce z jego dłoni.

- Ale Janek, żałoba ma różne etapy, a u niej nic się nie zmie­nia. Przecież nigdy nie chciała stąd wyjeżdżać, a teraz co? Nic, tylko pretensje, że ciągle tu jest.

- Aga!

W końcu krzyknął, więc wstała i wyjęła kartonik mleka z lodówki, a potem wyszła z wypełnionej słabym światłem kuchni. Nie zamierzała go denerwować, z drugiej strony...

Zatrzymała się w półmroku przedpokoju, przy komodzie, przed lustrem, w którym ledwie się widziała, zła na siebie i zniecierpliwiona. Nie musi mu mówić takich rzeczy. Po­winna się pospieszyć, żeby pod szkołą nie zastać gromady zirytowanych rodziców z dziećmi, po drodze obudzić przez telefon Kamila, może dotrze przed lekcjami, a jeśli nie, znów trzeba będzie ściągnąć na angielski Maríannę.

Sięgnęła po torbę, włożyła do niej mleko i chwyciła za klamkę, żeby otworzyć drzwi do wiatrołapu. Zaskrzypia­ły. Czujnik ruchu zamontowany na suficie zareagował i w pozbawionym okien pomieszczeniu zrobiło się nie­przyjemnie jasno.

Zmrużyła oczy przed zimnym blaskiem.

- Nie musisz przepraszać, sam to widzę. Ale mogłabyś sobie darować te psychologiczne dywagacje. - Stanął przy niej z zaplecionymi na piersiach rękami, oparł się ramie­niem o framugę.

Zagryzła wargi i uniosła głowę. Zdążyła się już przyzwy­czaić do światła.

- Mogłabym. Pomyśl tylko, co zrobisz, kiedy będzie za późno.

Nie na takie słowa liczył. To, co mówiła, wiedział aż za dobrze. Chciał, aby zaprzeczyła.

- Ty nie robiłaś niczego przez lata.

Nie mogła uwierzyć, że to powiedział. Szeroko otworzyła oczy, aż w końcu zaczęły ją piec, więc przymknęła powieki i głośno wypuściła powietrze nosem.

- Ale był ze mną...

- Naprawdę...? - przerwał jej nerwowo, po czym zawiesił głos z ironią, a ona zdziwiła się jeszcze bardziej.

To mówi Jan? Jej Janek?

Po raz pierwszy od dawna cieplej pomyślała o Darku. Przecież dzięki niemu przestała widzieć w każdym męż­czyźnie przestępcę, a to było bardzo, bardzo wiele podczas tych kilku tygodni po.

Darek pozornie nie zrobił nic wielkiego, po prostu zajął się paroma prozaicznymi sprawami, kiedy najpierw nic do nikogo nie mówiła, a potem tak samo bezgłośnie płakała, ponieważ wstydziła się tego, co ją spotkało. Chociaż powta­rzali jej, że wcale nie powinna.

Nikomu wtedy nie wierzyła. A on był przy niej, mimo że nic go z nią nie łączyło. Oprócz tego, że znalazł ją nie­przytomną i wezwał karetkę. A potem został. Ma to puścić w niepamięć? Tylko jemu wtedy ufała. Przez jakiś czas. No dobrze. Przez bardzo długi czas. Zbyt długi.

- Ten kaszel powinien ktoś zbadać.

- Idź do pracy, Aga. Ja też muszę już iść na górę.

Zapięła kurtkę, odwróciła się i wyszła w ciemność.

Zewnętrzny czujnik ruchu, pokryty zmarzniętym w nocy śniegiem, nie zadziałał.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Lato 2025
Lato 2025
Lato 2025

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Promocje Cyfrowe.pl
Promocje Cyfrowe.pl