Heinz Reinefarth: nigdy nie osądzony kat Woli
7 sierpnia 2015
Polski dziennikarz Krzysztof Kąkolewski przeprowadził z nim po wojnie wywiad. Adwokat, burmistrz Westerlandu na wyspie Sylt w RFN. Bardzo miły i dystyngowany staruszek. - Nie chciałby pan przyjechać do Warszawy? - spytał redaktor. - Myślę, że nie byłbym tam mile widziany - odpowiedział starszy pan. Pan, który w czasie Powstania Warszawskiego był generałem dywizji SS i dopuścił się niewyobrażalnych zbrodni na Woli. Po wojnie nie dosięgła go sprawiedliwość.
Ogrom przerażających zbrodni
To, czego dokonali pacyfikujący Powstanie Warszawskie Niemcy oraz ich rosyjsko-ukraińscy pobratymcy, po prostu nie mieści się w głowie. Nie ma słów, by określić okrucieństwo, jakiego się dopuścili. Mordowali dzieci, kobiety, starców, mężczyzn. Wszystkich. Zakłuwali bagnetami, palili żywcem, a zgromadzonych w piwnicach rozrywali granatami. Kobiety i dziewczynki były przed śmiercią gwałcone i maltretowane. Ci, którzy nie zginęli, byli wykorzystywani jako żywe tarcze. Bandziory od Reinefartha zabijały Polaków w mieszkaniach, na podwórkach, ulicach. Dwa tysiące mieszkańców domów Hankiewicza przy Wolskiej zostały rozstrzelane z broni maszynowej. Tak samo życie stracili lokatorzy bloków Kolonii Wawelberga przy Górczewskiej. Dzieciom esesowcy roztrzaskiwali głowy. Dwadzieścioro sierot z prawosławnego sierocińca przy Wolskiej 149 zginęło właśnie w ten sposób.
Reinefarth: nie brać jeńców
Pierwszych egzekucji Niemcy dokonali jeszcze przed Godziną W. U zbiegu ulic Karlińskiego i Sowińskiego na Odolanach rozstrzelano ośmiu Polaków w odwecie za potyczkę żołnierzy AK z Niemcami gdzieś w okolicy. Gdy Powstanie już wybuchło, Niemcy nie mieli skrupułów. Lotnicy z Dywizji Pancerno-Spadochronowej "Hermann Goerning" zamordowali 400 powstańców. Mordowali także niewinnych mieszkańców ulic Młynarskiej, Górczewskiej, gen. Prądzyńskiego, Magistrackiej czy Sokołowskiej. Jednak zbrodnie Luftwaffe były dopiero preludium do tego, co wydarzyło się 5 sierpnia. Do historii ten dzień przeszedł jako Czarna Sobota - początek Rzezi Woli.
Rzeź Woli rozpoczęła się 5 sierpnia po naradzie w kwaterze gen. dyw. Heinza Reinefartha. Rano esesmani byli chaotyczni. Reinefarth nie miał bowiem doświadczenia sztabowego. Po południu masakry esesmani przeprowadzali z nomen omen niemiecką precyzją. Ludność cywilna była spędzana na tereny fabryczne, przykościelne, parki. Tam wszyscy byli mordowani. Strzałem z pistoletu w tył głowy lub serią z karabinu maszynowego. Prowadzeni na kaźń musieli wspinać się po górach martwych ludzi, które niejednokrotnie miały ok. 30 metrów długości, 20 szerokości i 2 wysokości. Sami esesmani widząc to, co wyprawia się na Woli, dostawali ataków histerii i załamań nerwowych. Mimo przybycia z Sopotu SS-Obergruppenfuehrera Ericha von dem Bacha, który nakazał złagodzenie represji, rzeź trwała dalej. Generał von dem Bach zabronił mordowania kobiet i dzieci, ale mężczyzn i powstańców już nie. W dalszym ciągu esesmani zabijali jak szaleni. Można tylko wyliczać ulice i miejsca: Płocka, Górczewska, Fabryka Franaszka, Zakłady Ursus, Szpital Wolski, Szpital Karola i Marii, Szpital św. Łazarza, Fabryka Braci Pfeiffer...
Spalili zwłoki
Niewiele osób przeżyło Rzeź Woli. Ci, którzy ocaleli, zostali wypędzeni do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd pociągami wywiezieni zostali na roboty przymusowe do Rzeszy. To, co zostało z zabudowy Woli, zostało spalone. Tak jak dziesiątki tysięcy trupów, które po oblaniu benzyną zostały przez specjalną jednostkę - Verbrennungskomando - spopielone na ulicach i podwórkach Woli. Po wojnie zebrano ludzkie popioły. Było ich... 12 ton!
Bezkarni
Katom 60 tysięcy mieszkańców Woli po wojnie nie spadł z głowy nawet włos. Generał dywizji Heinz Reinefarth nie został wydany Polsce przez Amerykanów. Za to nieźle się ustawił. W latach 1951-1967 był burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt w RFN. Gdy zakończył karierę polityczną, pracował jako adwokat. Pobierał także generalską emeryturę (SS-Gruppenfuehrer to odpowiednik generała dywizji). Przez nikogo nie niepokojony zmarł w 1979 roku.
Von dem Bachowi też się upiekło. Dostał dożywocie za zabójstwo kilku niemieckich komunistów w czasie rodzenia się hitleryzmu. Nadpułkownik Dirlewanger rzekomo został w 1945 roku aresztowany we Francji i zatłuczony na śmierć przez polskich żołnierzy. Rzekomo, bo wedle innej wersji żył spokojnie na bliskim wschodzie jako specjalista od spraw bezpieczeństwa. Szef sztabu Reinefartha - pułkownik Kurt Fischer - został nadkomisarzem policji w Erbach.
Fritz Werner, dowódca kompanii w batalionie podchorążych z V oficerskiej szkoły piechoty w Poznaniu został po wojnie sędzią i wykładowcą prawa. Pomimo licznych protestów ofiar nazizmu objął stanowisko prezesa Federalnego Sądu Administracyjnego. Śmierć poniósł jedynie gen. Bronisław Kamiński - podobno za niesubordynację, pijaństwo i przywłaszczanie sobie zrabowanego majątku został rozstrzelany w Łodzi dwa dni po upadku Powstania. Inna wersja mówi o tym, że został zabity w upozorowanym zamachu podczas podróży samochodem.
Przemysław Burkiewicz