Witaminowe wtorki: żenująca wojna o jabłka
9 grudnia 2015
Od jakiegoś czasu pod legionowskim ratuszem i w innych punktach miasta rozdawane są jabłka i marchewki w ramach akcji "witaminowe wtorki". Popularność akcji przeszła najśmielsze oczekiwania. Co tydzień po darmowe witaminy stawiają się tłumy amatorów.
Tłumy przed ratuszem
Wtorek, 2 grudnia. Godzina 12.20. Pod ratuszem tłum. Bardzo wielu starszych ludzi. Emerytów. Z siatkami, torbami, workami, wózkami. Albo i bez, bo w ramach akcji można też brać skrzynki. - W zeszłym tygodniu przywieźli mniej i nic nie dostałam. Zanim się dopchałam, to już wszystko mi rozdrapali - mówi pan Marta, emerytowana sprzedawczyni. Ciężarówka ma przyjechać o 12.30. Wjeżdża pięć minut wcześniej. Tłum kłębi się za samochodem. Ludzie biorą owoce wprost z samochodu. Ścisk, przepychanki. Jakiś starszy mężczyzna w czapce uszance dźwiga pięć skrzynek. Ludzie protestują. Facet klnie soczyście. Wsadza skrzynki na tylne siedzenie zaparkowanego (zresztą nieprawidłowo) samochodu. Niektórzy grzecznie stoją w sformowanej spontanicznie kolejce.
- No, ludzie, spokojnie. Dziś jest dużo. Dla wszystkich wystarczy! - uspokaja jakaś pani ciągnąca za sobą wyładowany wózek zakupowy. - Wiocha! Jak w Radomiu! - komentuje schludnie ubrana pani z małą siateczką.
Szczytna akcja z odrobinką żenady
- Spęd plebsu i patologii. Tak dziady siły stać w autobusie nie mają, a dwa wory marchwi i skrzynkę jabłek na plecach do domu zatargają - napisał ze złośliwą przesadą użytkownik jednego z legionowskich forów. Wpis niesmaczny, grubo przeszarżowany, ale niesmak związany z akcją jakiś jednak pozostaje. A przecież tydzień wcześniej było podobnie. Kolejka stała na dziedzińcu, tymczasem jabłka ustawiano na chodniku. Zrobił się nieprawdopodobny bałagan. Przechodnie mieszali się z amatorami darmowych witamin. Gdy ludzie zorientowali się, że jabłka stoją gdzie indziej, ruszyli do skrzynek rozpychając się, sięgając po plecach i głowach, wyrywali sobie skrzynki z rąk. Wyglądało to tak, jak za czasów PRL, gdy "rzucili" towar, żeby uniknąć bardziej drastycznych porównań.
Akcja jest niewątpliwie szczytna, ale sceny jednak rzeczywiście odrobinę żenujące. Niektórzy biorą kilogram, dwa, pięć, ale wielu bierze, ile udźwigną. Pytam objuczoną dwoma wielkimi siatami zażywną jejmość w wieku pobalzakowskim - po co jej tyle jabłek: -Dają, to biorę - odpowiada. - Zresztą ja bardzo szarlotkę lubię.
Niektórzy mówią, że biorą dla sąsiadów, rodziny, tylko jeden miły pan po sześćdziesiątce przyznał, że zamierza tanio sprzedać. Mimo, że fundacja i urząd przypominają, że owoce nie są przeznaczone do handlu.
W szkole, bibliotece i pod kościołem
Do "witaminowych wtorków" przyłączają się kolejne instytucje. Jabłka pojawiły się między innymi w szkołach, np. w "trójce". Jabłka dostają czytelnicy biblioteki szkolnej w "Konopnickiej".
3 grudnia owoce wyjątkowo w środę przyjechały na Targową. Pod kościołem Miłosierdzia Bożego znów były tłumy. Punktualnie w południe podjechał wyładowany po brzegi tir. Ludzie znowu wynosili je całymi skrzyniami, znów był tłok i przepychanki, tym razem obyło się jednak bez awantur i incydentów. Może zadziałała powaga miejsca, może fakt, że porządku pilnowało kilku radnych. Pomagali też w wyładunku. Miejmy nadzieję, że w kolejne "witaminowe wtorki" także przebiegną podobnie. Bo szkoda, żeby taka akcja wzbudzała jakiekolwiek kontrowersje.
(wk)