Wiem, jakie są społeczne i emocjonalne potrzeby ludzi starszych
23 maja 2014
Rozmowa z Tadeuszem Rossem, kandydatem do Europarlamentu.
- Kim Pan jest, Panie Ross?
- Jestem aktorem, który trafił do polityki. Nie chcę porównywać się z pewnym amerykańskim aktorem, który też trafił do polityki, bo ani wzrostem, ani karierą mu nie dorównuję. A teraz poważnie: od kiedy w 1959 roku ukończyłem warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza (obecnie Akademia Teatralna), przez większość życia pracowałem w tym zawodzie. Co prawda pierwsze pieniądze zarobiłem jako pomocnik szklarza, ale później żyłem wyłącznie ze sceny i estrady. W teatrze debiutowałem mając 21 lat. Byłem także stypendystą Musical Theatre School przy nowojorskiej Akademii Filmowej, londyńskiej Musical Theatre Academy i paryskiej l'Ecole de la Comédie Musicale. Pracowałem też za granicą, przez wiele lat mieszkałem w Nowym Jorku i - chyba jako jedyny Polak - miałem okazję wystąpić z Lizą Minelli. A Polacy, przede wszystkim słuchacze radiowej Trójki, pewnie mnie pamiętają z audycji "60 minut na godzinę", gdzie z Piotrem Fronczewskim prowadziłem Rossmówki.
- I nie tylko Rossmówki pamiętamy. Pamiętamy też Pańską piosenkę "Słońce w kapeluszu". Idą sobie ulicą smętni ludzie z nerwicą, obrażeni, skrzywieni i źli! To dla takich ludzi został Pan politykiem?
- Wie Pan, długo mieszkałem, jak to się mówi, w świecie i wiem, że nieszczęśliwy człowiek, skrzywiony i zły, to największe nieszczęście dla niego samego i dla jego otoczenia. Ale też wiem, że człowiek taki być nie musi, trzeba mu tylko zabrać powód jego skrzywienia. Może po prostu źle się czuje na świecie, może świat go krzywdzi i lekceważy. A to, żeby tak nie było, to zadanie dla polityki. Jak to mówił założyciel skautingu Robert Baden-Powell: "Spróbujcie zostawić ten świat trochę lepszym, niż go zastaliście". Może i mam w sobie harcerską naiwność, ale chcę zmieniać świat, przyczynić się do tego, żeby ludziom było lepiej.
- I sił wystarczy? Przecież Pan ma 76 lat...
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Przeciwnie, dojrzały wiek to wielki zbiór doświadczeń i zwiększona empatia. Niech mi Pan wierzy, wiem coś o tym. Zawsze mówię, że starość nie istnieje - a jeśli już, to jest dla chętnych. Tych, którzy chcą być starzy. Starość może być wymówką dla ucieczki od wyzwań codzienności przed telewizor i pod pierzynę. Ja tak nie chcę i nie potrafię, nie umiałbym spędzać całych dni przed telewizorem i na zamartwianiu się.
Żona często mówi mi, że powinienem zwolnić, ale ja nie chcę, nie potrafię być powolny.
Dzięki mojemu podeszłemu wiekowi znam najlepiej odczucia i potrzeby moich rówieśników i wiem, że najważniejsze, to zapobieżenie ich społecznemu wykluczeniu i samowykluczeniu. I nad tym pracuję jako polityk, jako europoseł. W Brukseli staram się o poprawę losu tych, którzy są dla mie najważniejsi - osób dyskryminowanych czy skrzywdzonych przez życie. Interesuje mnie systemowe, instytucjonalne rozwiązywanie problemów seniorów, ubogich rodzin, osób z niepełnosprawnościami. Gorąco wspieram takie formy aktywizacji osób w podeszłym wieku, jakimi są na przykład Uniwersytety Trzeciego Wieku.
- Jak trafił Pan do polityki?
- Zawsze miałem w sobie społecznikowskie zacięcie, pasję zmieniania świata. Jako aktor i satyryk krytykowałem bzdury i nonsensy otaczającego nas świata. Ale to było łatwe, za łatwe. Dlatego w roku 2006 wystartowałem w wyborach i zostałem radnym w Warszawie. Rok później wygrałem wybory do Sejmu, pod koniec zeszłego roku objąłem mandat w Parlamencie Europejskim.
- Czy mógłby Pan opowiedzieć jak wygląda praca europarlamentarzysty?
- Wydaje się nudna i mało efektowna, ale przecież to w Parlamencie Europejskim powstaje prawo, które później obowiązuje 500 milionów mieszkańców Unii. Ponad 65% ustaw, które obowiązują w Polsce, powstaje w Brukseli i Strasburgu. A dla przykładu cale prawo żywnościowe - to, które obowiązuje u nas w kraju, to przepisy unijne. Zwykły dzień europosła to spotkania z innymi deputowanymi (trzeba znać języki!), analizowanie projektów unijnych dyrektyw i rozporządzeń, bo każdy kraj ma swoje interesy, które trzeba uzgodnić, praca w komisjach i nieustanne narady z moimi współpracownikami. Wie Pan, nie zawsze zdąży się zjeść lunch, może to i lepiej, bo kuchnia w tamtejszej stołówce jest taka sobie, tęsknie za polską.
- Podobno jest Pan poliglotą.
- Angielski znam jak polski, w końcu całe lata mieszkałem w Ameryce. Znam dobrze francuski, niemiecki i włoski. Ostatnio zapisałem się na lekcje hiszpańskiego. Nie znoszę bezczynności, a nauka języków obcych zawsze sprawiała mi przyjemność. Poza tym bardzo przydają się one w mojej pracy.
- Nie powie mi Pan, że polityka zaprząta Panu głowę 24 godziny na dobę.
- Nie powiem. Cały czas występuję na scenie, przeglądam Internet, piszę e-maile, bo wbrew temu, co się mówi o staruszkach, jestem cyfrowy, a nie analogowy, spotykam się z ludźmi i spędzam czas z rodziną. A rodzinę mam wspaniałą.
- Dlaczego ludzie mają na Pana głosować?
- Bo wiem, umiem, potrafię. Wiem, jakie są społeczne i emocjonalne potrzeby ludzi starszych, jak można im pomóc. Czego oczekuje młodzież też wiem. Umiem obracać się w świecie polityki, zwłaszcza w brukselskim światku, będąc zarazem jakby obok niego. Pokazałem, że potrafię być skutecznym rzecznikiem osób dyskryminowanych z różnych powodów. Startuję z listy Platformy Obywatelskiej, która jest członkiem Europejskiej Partii Ludowej, najważniejszej partii w Parlamencie Europejskim. Jej zwycięstwo oznacza kurs na bezpieczną, demokratyczną i stabilną Europę - taką, o której moje pokolenie przez lata marzyło. Niektóre marzenia nawet się spełniły, dla mnie, jako warszawiaka spełnia się sen o Warszawie, tej z wyremontowanymi ulicami, obwodnicą, dwiema liniami metra, autobusami niskopodłogowymi, Centrum Nauki "Kopernik", mostem Północnym, Muzeum Pragi i Muzeum Chopina. Ten spełniający się właśnie sen o Warszawie nie przyśniłby się bez 8 miliardów złotych z Unii. Zrobię wszystko, żeby dobrze wypełniać mandat polskiego, warszawskiego posła w Parlamencie Europejskim.
- Trzymamy za słowo.
Rozm. JP