Trudny egzamin z kupy
7 czerwca 2005
W parku Górczewska na Bemowie pojawiło się 20 specjalnych pojemników na psie i kocie odchody. W tym roku dzielnica planuje zakup kolejnych pojemników. Są instalowane z inicjatywy mieszkańców, którzy zadeklarowali chęć sprzątania po swoich pupilach. Kwestia sprzątania po zwierzętach wzbudza od dawna kontrowersje. Właściciele psów nie chą sprzątać, ponieważ jak twierdzą, opłacają podatek. W Warszawie podatek wynosi złotówkę rocznie i nie płaci go 80 procent zobowiązanych.
Zarząd Oczyszczania Miasta odpowiedzialny za pojemniki na śmieci usytuowane na przystankach i wzdłuż większych tras oznakował w zeszłym roku 5% pojemników rysunkiem psa. Miało to zachęcić właścicieli zwierząt do reakcji. Jak przyznaje rzecznik Zarządu Oczyszczania Miasta Iwona Fryczyńska rysunki uległy już zniszczeniu i akcję należy ponowić. Dodaje również, że kosze na śmieci nie muszą spełniać żadnych wymogów, aby być traktowane, jako pojemniki na odchody zwierzęce. Docelowo miasto zamierza oznakować ok. 10% z wszystkich ponad 10 tys. pojemników, licząc na odzew mieszkańców. Obsługa śmietników poza głównymi trasami, czyli w parkach, skwerkach, osiedlach leży w gestii poszczególnych dzielnic.
Dzielnica Białołęka zorganizowała w zeszłym roku akcję, rozdając w szkołach oraz na radach osiedli ulotki informacyjne oraz pakiety do sprzątania psich odchodów. Jak przyznaje Ilona Kuleczka, szefowa wydziału ochrony środowiska, akcja pozostała bez echa. Sprzątaniem zajmuje się firma odpowiedzialna za czystość trawników, jednak jak przyznaje pani naczelnik, dwa razy w roku. Twierdzi, że problem nie jest szczególnie uciążliwy na terenach Białołęki, ze względu na dużą liczbę rozległych zielonych terenów. - Karaniem właścicieli powinna zająć się straż miejska - zaznacza. Marek Maj z oddziału terenowego Straży Miejskiej przyznał, że przypadki ukarania właścicieli zwierząt za zanieczyszczanie trawników są rzadkie. Jeśli strażnik miejski jest świadkiem takiego zdarzenia zwykle kończy się na pouczeniu. Tylko akcja uświadamiająca ludzi o odpowiedzialności za swoich pupili odniosłaby skutek - mówi.
Zgodnie z udzielonymi nam informacjami mandaty są rzadko wymierzane, ponieważ tak naprawdę nie ma przygotowanych pojemników na odchody zwierzęce. A w takim wypadku teoretycznie nie ma obowiązku sprzątać po zwierzętach. Dzielnica za takie uznaje zwykłe kosze na śmieci, podobnie Zakład Oczyszczania Miasta. Inaczej ocenia to jednak Straż Miejska. Według strażników kosz na śmieci, przeznaczony jest na śmieci, co wydaje się całkiem oczywistym i logicznym stwierdzeniem.
Pomysł mieszkańców Bemowa nie jest nowym rozwiązaniem. Targówek przygotował podobną akcję sprzątania nieczystości kilka lat temu. W parkach dzielnicowych stanęły specjalnie oznakowane pojemniki, mieszkańcy otrzymali także woreczki z łopatkami. Maria Przeździecka z wydziału ochrony środowiska podsumowała akcję krótko: - Pojemniki w szybkim czasie zaczęły ginąć. Bez odpowiedniego, odpowiedzialnego podejścia właścicieli czworonogów nigdy nie będziemy mieć wolnych od nieczystości parków, trawników czy piaskownic. W chwili obecnej dzielnica nie planuje żadnych akcji związanych z tym tematem.
Powód? Brak środków. Podobnie sytuacja wygląda w dzielnicy Bielany czy podwarszawskich Markach. - Mamy ważniejsze problemy i wydatki niż sprzątanie po zwierzętach. Ważniejszą kwestią jest zaśmiecanie lasów i parków przez ludzi - usłyszeliśmy w urzędzie miasta w Markach.
Czy znajdą się pieniądze na odpowiednie oznakowanie obecnych pojemników, tak aby jałowa dyskusja na temat, czy kupka psia jest godna wylądowania w koszu na śmieci czy nie, mogła zostać zakończona? Na razie pozostaje jednak stale apelować do właścicieli psów: sprzątajcie po swoich ulubieńcach. Bez inicjatywy mieszkańców nigdy nie będzie czysto.
Trzydziestolatek z Bródna mówi w rozmowie z dziennikarzem "Echa", że takie apelowanie do właścicieli psów w społeczeństwie brudasów jest bez sensu. - Wszystkie realizowane od lat sposoby kończą się fiaskiem niezależnie od tego, czy realizowane są na Targówku, Mokotowie czy w Legionowie. dodaje nasz rozmówca. - Tylko wynajęcie specjalnych firm ma sens. Należy to po prostu sfinansować z budżetów samorządów albo połączyć z obowiązkowym podatkiem śmieciowym. Samorząd istnieje od piętnastu lat i od piętnastu lat nie radzi sobie z wysypiskami w lasach i psimi kupami, licząc na to, że mieszkańcy będą mniej śmiecić i sprzątać po psach. Przecież to brzmi tak, jakby samorząd był chory umysłowo - kończy mieszkaniec Bródna.
Psie kupy na chodnikach i trawnikach, to nie jest problem jedynie Warszawy. Okolice stolicy są równie zanieczyszczone. W Warszawie - zdawałoby się - samorząd usiłuje cokolwiek zrobić. Nieudolnie, bo nieudolnie, ale jednak. W rejonach podwarszawskich problem jest bagatelizowany. - To nie jest wielki kłopot - słyszymy w urzędach. A jednak chyba warto się zająć kupą leżącą naprzeciwko wejścia do domu kultury. Wówczas wszystkim będzie milej.
stroja