Sztuczki Szymona Rosiaka. Farsa w legionowskiej spółdzielni
28 czerwca 2016
W czerwcu w legionowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko - Własnościowej trwały zebrania związane z Walnym Zgromadzeniem Spółdzielców. Większej farsy nigdy nie widziałem.
"Boję się stracić pracę"
Zainteresowanie jednak było takie sobie. Na zebraniach pojawiało się niewielu członków spółdzielni chcących głosować przeciw prezesowi Szymonowi Rosiakowi i postanowieniom zarządu. - Ludzie z jednej strony nie mają czasu, z drugiej chyba nie wierzą, że uda się coś zmienić - mówi ze smutkiem prezes Stowarzyszenia Legionowskich Lokatorów Cezary Orłowski. Byłem na jednym z zebrań. Nie jako dziennikarz, bo prezes dziennikarzy na zebrania nie wpuszczał, czyniąc wyjątek dla mediów słusznych, czyli legionowskiej telewizji LTV, którą SML-W finansuje i dziennikarzami Miejscowej, którzy piszą wyłącznie to, co prezesowi jest na rękę. Członkiem spółdzielni nie jestem, więc wszedłem korzystając z kruczka regulaminowego pozwalającego każdemu członkowi wprowadzić na zebranie eksperta. Więc jako ekspert patrzyłem i nie wierzyłem. Poza nieliczną grupą spółdzielców, na sali dominowali zmobilizowani przez prezesa pracownicy spółdzielni wsparci rodzinami. Skąd wiem? Bo część przecież znam. Pytam wiec znajomej, odpowiada bez żenady, że prezes kazał przyjść, więc przyszła. Przyprowadziła jeszcze matkę i brata. Dlaczego? Boi się stracić pracę.
Kilka sztuczek
Trudno się więc dziwić, że mało kto wierzy w to, że uda się coś zmienić. Tym bardziej, że przecież, choć prezes zadbał, by mieć większość, to nie zaniechał przygotowania kilku proceduralnych sztuczek. Starych i stosowanych od lat, ale wciąż skutecznych. Po pierwsze, podzielenie Walnego Zgromadzenia na sześć części powoduje takie rozdrobienie, że większość łatwiej sobie zapewnić. Od lat trwa walka, by Walne odbywało się jednego dnia. Jak dotąd bezskuteczna. Po drugie, wyznaczenie terminów w środku tygodnia powoduje, że nawet ci, którzy chcieliby przyjść, zwyczajnie nie mają na to czasu. A czasu rezerwować trzeba sobie wszak nie mało. Zebranie zaczęło się o 18, a porządek obrad skonstruowany był tak i przedłużany w nieskończoność, by przeprowadzanie najważniejszych głosowań odbywało się o 2 nad ranem przy niemal pustej sali. Przecież to jawna kpina.
Dopóki tak jest, farsy zwane Walnymi Zgromadzeniami odbywać się będą nadal. Po co? Nie wiadomo, bo - jak w zaufaniu mówi mi zaprzyjaźniona prawniczka, współpracująca z niejedną spółdzielnią - "Wszystko i tak jest z góry ustalone". I wierz tu człowieku w spółdzielczą demokrację. To co widziałem na Walnym legionowskiej SMl-W to czysta parodia prawie jak z Monty Pythona. Raczej smutne to niż śmieszne.
(wk)