Sto procent od psów
23 lutego 2002
O tym, co czeka mieszkańców Białołęki w najbliższych miesiącach "Echo" rozmawia z wiceburmistrzem Arkadiuszem Przybylskim.
Z około pięć razy mniejszym budżetem.
- Tak, ponieważ większość naszych dochodów trafi do budżetu miasta.
Posłowie twierdzą, że dzięki temu szybciej powstaną metro, obwodnica i inne ważne dla stolicy inwestycje.
- To nieprawda. Około osiemdziesiąt procent budżetu każdej gminy to są sztywne wydatki (oświata, pomoc społeczna, kultura, sport). Miasto też będzie musiało wydać je dokładnie na to samo, na co my wydajemy. Jeżeli zaś ktoś sądzi, że te pozostałe 20% z każdej gminy uratuje Warszawę, to jest w błędzie. Jestem przekonany, że za cztery lata będziemy rozmawiać o kolejnej nowelizacji ustroju Warszawy i powrocie do samodzielnych gmin. Stanie się tak dlatego, ponieważ nowa ustawa niczego nie załatwia, a jedynie niejako "odsyła" warszawskie problemy. To zwykła ustawa samorządowa, a nie poważna konstytucja miasta. Dlatego jest przejściowa.
Dlaczego posłowie SLD nie słuchali samorządowców SLD?
- Nie rozumiem posłów, którzy moim zdaniem strzelają sobie gola do własnej bramki. Przecież większość mieszkańców wszystkich gmin jest za ich zachowaniem. To musi się odbić na złym wyniku Sojuszu w wyborach samorządowych.
Oczywiście posłowie zdecydowanie popierali swoje rozwiązanie, jednak do wielu spraw udało nam się parlamentarzystów przekonać. Niestety nie zrozumieli sprawy dla nas najważniejszej. Zanim nie zobaczyłem wersji przegłosowanej przez Sejm, byłem przekonany, że posłowie zrezygnowali z zapisu, że 14 dni po wejściu w życie ustawy dotychczasowe zarządy gmin utracą swoje kompetencje finansowe i będą mogły podejmować decyzje jedynie do 100.000 złotych. Byłem pewien, że posłowie przyjęli nasze argumenty. Ten przepis spowoduje bowiem całkowity paraliż miasta, w tym m.in. niemożność kontynuowania inwestycji. Niestety nie uwzględnili poprawki samorządowców.
Nie udało się też przekonać parlamentarzystów, aby przynajmniej uważnie przeanalizowali konkurencyjny projekt stowarzyszenia gmin "Metropolia Warszawa".
- Niestety nie. Projekt "Metropolii" wymagał dodatkowych pieniędzy z budżetu państwa dla Warszawy i pewnie dlatego posłowie w ogóle nie chcieli o nim słyszeć. Obecnie uchwalona ustawa nie przewiduje na rzecz miasta wydatków z kiesy państwa.
Zatem z czego mają być realizowane wielkie inwestycje?
- Moim zdaniem chodziło tu o połączenie wszystkich stołecznych budżetów: miasta, powiatu, i gmin z Centrum na czele. Dzięki temu miasto w przyszłym roku będzie dysponowało 6 mld zł. Teraz ma ok. 2,5 mld. Ustawa o finansach publicznych pozwala na zaciągnięcie kredytu przez miasto do 60% własnego budżetu. Myślę, że po prostu chodziło o jak największy kredyt dla Warszawy, bez którego stolica po prostu sobie nie poradzi.
Zakładając, że miasto dostanie kredyt, to i tak np. budowa obwodnicy lub autostrady może się w tym ustroju okazać niemożliwa, bo rozbije się o protesty sąsiednich gmin. Przecież obwodnicę po naszej stronie Wisły trzeba poprowadzić przez Marki, Ząbki i Zielonkę, a tych gmin ustawa warszawska nie obowiązuje.
- Oczywiście. A przykładem na taką ewentualność może być sprawa planowanego od lat na terenie Białołęki lotniska sportowo-sanitarnego. Istnieje ono w miejscowych planach gminy i miasta, ale nie powstanie, bo na przedłużeniu pasa startowego w Markach wybudowano osiedle. Wszystko zgodnie z prawem, bo radnych Marek nie obowiązywał plan zagospodarowania przestrzennego Warszawy. Dlatego nasz projekt zakładał włączanie podwarszawskich gmin do metropolii, a obecnie uchwalony "zamknął" Warszawę w jej obecnych granicach administracyjnych, co jest poważnym błędem. Miasto przecież się rozwija, nowe osiedla powstają nie tylko w granicach Warszawy, ludzie dojeżdżają do pracy z coraz bardziej odległych miejsc - ostatnio nawet z Lublina. To wszystko nakazuje nam stworzenie takiego ustroju miasta, który będzie pozwalał na współistnienie gmin warszawskich i podwarszawskich przy zachowaniu ich samodzielności. To wszystko zakładał projekt "Metropolii Warszawa".
Niestety posłowie nie chcieli o nim słuchać. Uchwalili, co uchwalili, a my musimy się zastanowić, jak żyć w dzielnicy Białołęka. A będzie to ciężki żywot.
- Tak. Ponieważ sto procent od zera jest zero. Ustawodawca zabrał najważniejsze dochody do kasy miasta, a nam zostawił na przykład stuprocentowy udział w kwotach uzyskanych z wynajmu sklepów. Mamy kilka lokali na Marywilskiej, ale dzielnicy z nich nie utrzymamy. Sto procent też pozostanie z podatku od psów, do którego dokłada większość gmin w Polsce, bo koszty związane z wybiciem numerków, opublikowaniem uchwały i inkasem są wyższe niż wpływy z podatku. W dzielnicy zostanie też cała kwota podatku od środków transportu.
Zatem zarząd dzielnicy, aby mieć duży budżet, powinien zaprosić do Białołęki jak najwięcej firm transportowych. Ciężko byłoby to jednak znieść mieszkańcom. To oczywiście fantazja, ale wynika z nowego rachunku ekonomicznego dzielnic.
- Niestety jest w tym dużo smutnej prawdy. Nowa ustawa warszawska nie wyjaśnia natomiast, gdzie trafi subwencja drogowa. Przecież każdy kierowca płaci podatek drogowy w benzynie. Nie wiadomo, czy pieniądze te zabierze miasto, czy może dostaną je dzielnice. Na szczęście jest pełna jasność w sprawie subwencji oświatowej. W stu procentach zasili budżet dzielnicy.
Co wcale nie oznacza, że w białołęckiej oświacie nie zacznie się bieda. Przecież gmina do każdej złotówki z subwencji, dokładała swoje trzy złote. Przy założeniu, że dzielnicy nie będzie na to stać, budżet oświaty będzie cztery razy mniejszy.
- To bardzo poważny problem. Praw nabytych nie da się bowiem cofnąć i niezależnie od problemów finansowych i za małej subwencji, pieniądze na pensje nauczycieli i tak będą musiały się znaleźć.
Koszty okresu przejściowego, to także reorganizacja urzędów.
- Między innymi odprawy dla pracowników zwalnianych z niektórych wydziałów. Na przykład nie będzie już w dzielnicy potrzebny wydział inwestycyjny, na pewno znacznemu ograniczeniu ulegną wydział ochrony środowiska czy wydział geodezji. Trudno przewidzieć, czy miasto zechce zatrudnić u siebie naszych pracowników.
Dlaczego uważa Pan, że nowa ustawa warszawska jest ustawą przegraną?
- Dynamika wzrostu budżetu Białołęki nie wzięła się znikąd. To wynik wieloletnich konsekwentnych działań rady i zarządu gminy. Jestem przekonany, że naszej polityki nie będzie w stanie prowadzić prezydent Warszawy, nawet jeśli będzie miał pięciu zastępców. Nam zależało na mnożeniu budżetu, negocjowaniu z zakładami pracy stawek podatkowych. Znamy doskonale sytuację naszych największych podatników. Niektórzy z nich są w tarapatach finansowych. Znając życie miasto wyśle do nich komorników, co może doprowadzić do upadłości, zmniejszenia wpływów budżetowych i zwiększenia kolejki bezrobotnych do dzielnicowej opieki społecznej.
To chyba bardzo czarny scenariusz.
- Ale bardzo realny. Następny problem to okres przejściowy. Jestem przekonany, że nowa rada dzielnicy zacznie działać dopiero w pół roku po wyborach. Najpierw bowiem rada Warszawy musi uchwalić statut, na podstawie którego dzielnice uchwalą swoje statuty. Znając realia stołeczne będzie to trwało kilka miesięcy przy założeniu, że po wyborach nie nastąpi sytuacja patowa, czyli na przykład równowaga przeciwnych sił politycznych w radzie miasta.
Niedawno powiedział Pan, że skuteczna nowelizacja ustroju Warszawy wymaga zmian w Konstytucji. Dlaczego?
- Kompetencje i finanse dzielnic powinny być określone ustawowo. Tymczasem mamy już ustawę warszawską, ale nie wiemy, czym będą zajmować się dzielnice w nowej kadencji, bo nie wiemy jakie zadania przekaże im rada Warszawy. Aby jednak te kompetencje określić ustawowo trzeba zmienić Konstytucję, która nie przewiduje samorządu dzielnicowego. W Konstytucji jest samorząd wojewódzki, powiatowy i gminny. Dzielnicowego nie ma i dlatego dzielnice Warszawy są tylko jednostkami pomocniczymi miasta.
Ma to też ogromne znaczenie dla polityki finansowej poszczególnych rejonów. Z perspektywy ratusza na pl. Bankowym należy prowadzić jednolitą politykę podatkową dla całego miasta. My jako samodzielna gmina nie musieliśmy np. określać maksymalnych stawek podatkowych znając realia naszej lokalnej gospodarki i chcąc przyciągnąć inwestorów. Teraz i na Białołęce i w Śródmieściu będą takie same podatki, a to nie jest dobre rozwiązanie.
Jednak nie rezygnuje Pan z pracy w samorządzie...
- Zarówno ja, jak i burmistrz Jerzy Smoczyński będziemy kandydować do rady Warszawy. Natomiast bycie burmistrzem-dozorcą mnie nie interesuje. Nie chcę za dwa lata usłyszeć od mieszkańców, że poprzednia władza to dużo robiła, a obecna nie robi nic. A ludzie przyjdą do urzędu z wyciętym z gazety wieloletnim programem inwestycyjnym gminy i będą wymagać. Nie mam zamiaru i nie chcę wszystkiego mieszkańcom odmawiać lub odsyłać ich na plac Bankowy. Lepiej jest odejść z tarczą.
Rozmawiał Krzysztof Katner