Radni debatują podczas epidemii. "Inaczej nie dostaną kasy"
12 marca 2020
Nie mają żadnych realnych uprawnień, ale i tak przyjeżdżają do ratusza, by porozmawiać i zrobić zdjęcia na portale społecznościowe. Są naszymi przedstawicielami w radach.
Warto zostać w domu
Choć szkoły, przedszkola i kina są nieczynne a rząd apeluje o unikanie dużych skupisk ludzi, sesje rady dzielnicy i tak się odbywają. Radni przyjeżdżają do ratusza, gdzie bezcelowo rozmawiają w obecności osób realnie pracujących i ważnych dla funkcjonowania samorządu: naczelników wydziałów. Biorąc pod uwagę, z jaką łatwością przenosi się koronawirus, na każdej sesji jeden chory radny może wysłać na zwolnienie kilka osób.
- Pracuję w szkole, mam kontakt z ogromną liczbą dzieci i dla naszego wspólnego bezpieczeństwa powinnam unikać niepotrzebnego chodzenia po mieście - mówi radna dzielnicy. - Po co robić spotkanie komisji w sprawie, która nikogo nie interesuje i nie ma żadnego znaczenia? Nie mam wątpliwości, że niektórym radnym chodzi tylko o pobranie diety i wmówienie mieszkańcom, że coś robią.
"Jedyny normalny"
- Prosiliśmy przewodniczącego o odwołanie w tym tygodniu sesji, ale śmieje się nam w twarz i mówi, że wszyscy powariowali - dodaje wiceburmistrz jednej z dzielnic. - Nie ma żadnego powodu, żeby sesja się odbywała i żadnego powodu, żebyśmy na niej siedzieli. To tylko teatr.
Dla jednych teatr, dla innych zarobek. Radni muszą regularnie pojawiać się na sesjach i spotkaniach komisji, by móc podpisać listę i w rezultacie pobrać dietę. Za swój "głos doradczy" dostają obecnie ok. 2300 zł miesięcznie.
(dg)