Mamro - teatralni pasjonaci, wizytówka BOK-u
6 grudnia 2012
"Wychowanie rodziców wymaga dużo czasu i jest tym trudniejsze, im są inteligentniejsi", "Mężczyzna jest jak wilk bez obroży, a kobieta czyni z niego łańcuchowego psa" - te i inne "życiowe prawdy" można usłyszeć na scenie Białołęckiego Ośrodka Kultury w wykonaniu młodych aktorów teatru Mamro.
Specyficzni
"Kompania Teatralna Mamro to grupa specyficznych ludzi, złożona głównie ze studentów, byłych studentów, niedoszłych studentów i wiecznych studentów, która postanowiła z niewiadomych bliżej powodów resztki wolnego czasu spędzać na próbach, spektaklach lub w trasie, tłukąc się nieraz na drugi koniec Polski. Mobilny charakter zespołu sprawia, że spośród białołęckich grup teatralnych, to Mamro jest najczęściej nagradzaną na różnych festiwalach i przeglądach.
Instruktor - Grzegorz Reszka to spiritus movens KTM, choć ze spirytusem ma niewiele do czynienia.
Z wykształcenia: mechanik lotniczy, instruktor teatralny, producent filmowy i telewizyjny oraz muzyk, choć jedynie w stopniu podstawowym. Poza tym dramaturg, reżyser, scenograf, mąż, ojciec, brat, szwagier, syn, zięć, kuzyn i kilka innych epitetów. Obecnie student trzeciego roku reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej" - tak opisują siebie członkowie grupy na stronie internetowej BOK, a patrząc na nich na scenie, nie mamy wątpliwości, że tematu wciąż nie wyczerpaliśmy.
Za półtora roku grupa będzie obchodzić swoje 10-lecie. Przez ponad osiem lat na scenie przewinęło się wiele osób. Dziś Mamro to 23 zapaleńców, którzy na dwie godziny w tygodniu odcinają się od rzeczywistego świata i całych siebie oddają pasji, którą niewątpliwie jest właśnie teatr.
Przyglądaliśmy się próbie do przedstawienia "Libertyn". Niesamowita komedia, w której gra sześciu białołęckich "mamrowców", już od pierwszych chwil rozbraja widza dowcipnymi tekstami i profesjonalną grą. Główny bohater sztuki - pan Diderot (Marcin Turek) nie potrafi oprzeć się kobietom, pomimo żony i dorosłej już córki. Kiedy żona (Danka Wojtarowicz) zaczyna z nim dyskusje na temat zdrad, ten nie przebiera w słowach: "Będzie już ze 20 lat jak sobie brykam, a ty nagle wpadasz jak grom z jasnego nieba...". W rodzinie jest też 20-letnia Angelique (Ola Wolska). To właśnie jej pomysł zajścia w ciążę z przyjacielem ojca zmusza pana Diderota do zastanowienia się nad tematem związku, małżeństwa i rodziny. Co ciekawe główny bohater dostaje propozycję opisania hasła "moralność". Baronette (Daniel Antoniewicz) pilnuje go, by terminowo wywiązał się z obietnicy. Niewątpliwego kolorytu całości dodaje też panienka D`holbach (Iwona Turek), będąca w zmowie z Angelique.
Brak pieniędzy, powrót do korzeni
Kiepska sytuacja finansowa BOK, który od września musiał ograniczyć swoje wydatki, zmusiła grupę do powrotu do starych, wyćwiczonych sztuk (jedną z nich jest właśnie "Libertyn") i aż do nowego roku trzeba poczekać na nowe pomysły i premiery. Na 10-lecie teatru planowana jest reaktywacja "Czerwonych nosów", to jednak dopiero za półtora roku, choć jak twierdzi Grzegorz Reszka, próby powinny zacząć się już niedługo.
- Niestety, musimy się ograniczać. W BOK-u jest wiele grup teatralnych i nie mamy już tak wielu możliwości prób, jak jeszcze jakiś czas temu. Gramy przede wszystkim tutaj, ale jeździmy też po całym kraju - najbliższy spektakl jest w Tłuszczu - mówi reżyser i dodaje, że mimo sporego doświadczenia wciąż przydarzają im się zabawne wpadki.
- Zdarzają się pomyłki w tekstach. W "Hamlecie" jeden z kolegów pomylił kwestię i powiedział "Dajcie mu umieć jak potrafi" - opowiada Marcin Turek.
Aktorzy wspominają też spektakl na Ochocie, gdzie głównym rekwizytem miał być detonator. - Zapomnieliśmy go wziąć, a nie było czasu na dojazd, więc musieliśmy improwizować. Detonator powstał z pudełka po butach i szczotki owiniętej czerwoną taśmą - opowiadają.
Grzegorz Reszka, który z uwagą śledzi poczynania swoich podopiecznych na scenie i interweniuje w przypadku nieprawidłowych gestów, mimiki czy błędnego akcentu, z BOK-iem związany jest od 2002 roku. Przyglądał się budowie sali widowiskowej i dziś opowiada o tym ze śmiechem.
- Człowiek, który projektował salę, nie miał o tym bladego pojęcia. Okazało się, że mamy balkon, z którego prawie nic nie widać. Wymyślił też reżyserkę bez okien. Dopiero po wielu dyskusjach udało nam się go przekonać, że okna to absolutnie niezbędna część tego pomieszczenia - śmieje się Reszka.
Anna Sadowska