REKLAMA

Znów ta miłość

tytuł oryg.: Love, Again
autor: Doris Lessing
przekład: Jolanta Kozak
wydawnictwo: W.A.B
kolekcja: Don Kichot i Sancho Pansa
wydanie: I, Warszawa
data: 11 marca 2009
forma: książka, okładka twarda z obwolutą
wymiary: 123 × 195 mm
liczba stron: 448
ISBN: 978-83-7414561-9

Znów ta miłość. Upragniona, ale niemożliwa. Wzniosła i śmieszna. Chora.

Anglia, rok 1989. W teatrze Zielony Ptak trwają próby. Powstaje sztuka na kanwie pamiętników Julie Vairon, pięknej malarki i kompozytorki, zmarłej tragicznie przed pierwszą wojną światową. W ferworze przygotowań do premiery dyrektorka teatru, sześćdziesięciopięcioletnia Sara Durham, nieoczekiwanie zakochuje się w młodym ekscentrycznym aktorze. Czy Bill, który mógłby być jej synem, darzy ją szczerym uczuciem? A może tylko wciąż odgrywa swoją rolę? Fatalne zauroczenie jest jak choroba. Na szczęście Sara szybko się odkochuje - i zaraz angażuje się w nowy związek, znów z mężczyzną młodszym o całe pokolenie. Oparcie znajduje w przyjaźni ze Stephenem, głównym sponsorem przedsięwzięcia. Stephen jednak też ulega szaleństwu miłości - jest zakochany w Julie, choć może ją znać tylko z jej pamiętników, autoportretów i kompozycji. Granicząca z obłędem fascynacja pogrąża go w głębokiej depresji.

Czy to przypadek, że Sara i Stephen zainteresowali się tragiczną historią Julie Vairon? Co łączy tych ludzi z różnych światów i epok? Okazuje się, że niepokojąco wiele.

Lessing w tym, co pisze, jest bardzo humanistyczna. Stawia swoich bohaterów w obliczu rozpadającego się świata. W sytuacjach granicznych ujawnia się to, co ludzkie: miłość, przywiązanie, współodczuwanie. Dla mnie Lessing jest wielką autorką.

Olga Tokarczuk, Gazeta Wyborcza

Najsilniejszą stroną pisarstwa Lessing są wyprawy w rejony trudnych emocji i relacji międzyludzkich.

Adam Szostkiewicz, Polityka

Lessing przynależy do pokolenia Ingmara Bergmana i Michelangela Antonioniego. Tak jak wielcy filmowcy odkrywa ludzkie przypadłości i choroby zarówno w życiu społecznym, jak w sferze psychicznej i seksualnej.

The Boston Globe

Lessing pisze z punktu widzenia kogoś, kto jest częścią tradycji literatury zachodnioeuropejskiej, a jednak czuje się wobec niej zdystansowany, pisze z jej marginesów. Ta perspektywa ,,marginesu" jest jedną z jej największych zalet jako pisarki, daje swobodę odkrywania i analizowania ,,ośrodków" naszej kultury.

Jeannette King

Jej pisanie jest pełne wrażliwości, którą daje głos kobiet w literaturze, tak jak u nas Zapolskiej czy Nałkowskiej. Inność spojrzenia kobiet daje wrażliwość społeczną i psychologiczną.

Kazimiera Szczuka, Dziennik Polski

Technika, jednym słowem, doskonała.

Saturday Review

Publikacja dofinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Kultura (2007- 2013).

Fragment

Ciekawa była konfiguracja postaci przy stole. Sara i Mary Ford wymieniały plotkarskie spojrzenia. Obok Mary Ford usiadł Jean-Pierre, nie dlatego, że Mary decydowała o reklamie, ale dlatego, że mu się podobała. Na wprost Billa zajął miejsce Patrick. We Francji nie miał nic do roboty, był w dodatku zajęty pracą nad Heddą Gabler, ale koniecznie chciał przekonać się na własne oczy, jak im idzie. Siedział w pozie tragicznej, zgnębiony sukcesem towarzyskim Billa i tym, że Sandy Grears wcale na niego nie patrzy. Między nimi trzema czuło się więź, niczym trójkąt nakreślony sympatycznym atramentem na mapie emocji. Na skraju siedzieli Sally i Richard - ładna Murzynka i nieśmiały Anglik - pogrążeni w cichej rozmowie. Sara uważnie wybrała miejsce z dala od Billa, za to obok Stephena, który z kolei usiadł tak, żeby widzieć Molly. To, że patrzył na nią z daleka, świadczyło o jego trzeźwej ocenie sytuacji i rozczuliło Sarę do łez - wiedziała jednak, że płacze nad sobą. Odkąd zajęła się Julie Vairon, łzy przychodziły jej z łatwością, chociaż wcześniej prawie ich nie znała. [...] Stephen był atrakcyjnym mężczyzną. Przystojnym. Tylko na tle czeredy młodych mężczyzn wypadał trochę gorzej. Widać było, że podoba się Molly, czy raczej - podobałby się, gdyby nie to, że straciła głowę dla Billa. Bill, w gruncie rzeczy, był zarozumiały tylko o tyle, o ile to nieuniknione przy takiej urodzie. Chłonął zachwycone spojrzenia jak bateria słoneczna i dosłownie błyszczał samozadowoleniem, które byłoby nieznośne, gdyby pod spodem nie skrywał się nerwowy mały chłopczyk, wyzierający chwilami przez te piękne oczy. Przechodnie oglądali się na niego, jakby sprawdzali, czy chłopak jest istotnie aż tak piękny, jak informuje ich o tym świadectwo własnych oczu.

Sara poczuła złość, narastającą niczym wielki, nieodwracalny rak. Sama już nie wiedziała, czy przeważa w niej złość czy pożądanie. Pomyślała, że jeśli on nie przyjdzie do niej tej nocy, ona umrze - w tym stanie rozgorączkowania nie wydawało się to przesadą. A wiedziała, że Bill nie przyjdzie. Nie dlatego, że jest stara i mogłaby być jego babką, ale z powodu niewidzialnego szlabanu - ,,Nie dotykaj mnie!" - którym odgradzał się od świata; taka postawa erotycznej wyniosłości przystoi raczej komuś młodszemu, nastolatkowi, który daje nią do zrozumienia: ,,Ja nie jestem dla was, bezwstydni ludzie, ale gdybyście wiedzieli, co bym potrafił, gdybym zechciał..." - towarzyszy temu cyniczny młodzieńczy uśmieszek, pełen agresywnej seksualności, pożądania i zwątpienia w siebie. Fałszywa czystość. Czy to z powodu niedostępności Billa Sara umieściła go nie w swoim hotelu, tylko w sąsiednim? Sama sobie wmawiała, że przesądziła o tym jej duma i poczucie honoru. Ale za to Molly ulokowała w jednym hotelu ze Stephenem, myśląc: ,,Należy mu się", czyli przyznając Stephenowi prawo do miłosnej przygody w ojczyźnie Julie, którego sobie odmówiła. Gdyby chciała spełnić marzenie Molly, dałaby jej pokój w hotelu, w którym mieszkał Bill. (Nie przydzielała, co prawda, pokoi, tylko do każdego hotelu wysłała listę osób.) Czy uczyniła tak z zazdrości? Miała nadzieję, że nie. W końcu nic nie mogło powstrzymać Molly (ani tym bardziej Billa) przed przejściem paru kroków z jednego hotelu do drugiego. Molly przesiedziała wszak cały dzień na balkonie u Billa. Sara uznała jednak, że Stephen ma na Molly tysiąc razy większą ochotę niż Bill.

Snując te sentymentalne kalkulacje, Sara gawędziła z towarzystwem, śmiała się i ogólnie przyczyniała się do miłej atmosfery. Obserwowała przy tym Stephena i współczuła mu, a także sobie - wiedziała przecież, że usiłuje godzić sprzeczności, które nigdy nie zamieszkają w jednej skórze. Ani głowie. Ani sercu.

Przede wszystkim - była zakochana. Stan ten uważa się powszechnie za niepoważny, a nawet komiczny. A przecież nie ma boleśniejszego doznania ciała, serca i - co najgorsze - umysłu, dyktującego nam zachowania nieroztropne, a nawet kompromitujące. W istocie - myślała Sara, odwracając wzrok od Billa i zagadując Stephena, który z wdzięcznością skierował na nią uwagę - jest to sfera życia zbyt straszna, żeby przyznać się do niej nawet przed sobą. Ludzie często zakochują się i odkochują, nieraz jedno i drugie naraz. Zakochują się w tych, którzy ich nie kochają - tak jakby rządziło tym jakieś niezłomne prawo - to zaś powoduje... stan, w którym ona sama właśnie się znajdowała: gdyby nie błaha etykietka: ,,zakochana", wszystkie objawy wskazywałyby na poważną chorobę.

Z tej centralnej myśli, czy też przestrzeni, wywodziło się kilka ścieżek, a jedna z nich wiodła do faktu, że los nas wszystkich - starość, starzenie się - jest tak okrutny, że całą energię wkładamy w odwracanie go lub odraczanie, z rzadka dopuszczając do siebie bolesną, nagą prawdę: od bycia takim - popatrzyła po młodych osobach - przechodzi się do bycia takim: bezbarwną łupiną, pozbawioną świeżości i blasku. Ja, Sara Durham, siedząc tu dzisiaj w otoczeniu przeważnie młodych (młodych z mojego punktu widzenia) ludzi, znajduję się w tej samej dokładnie sytuacji, co niezliczeni mieszkańcy tego świata, którzy są brzydcy, zdeformowani, kalecy, dotknięci obrzydliwymi chorobami skóry. Albo którym brak tajemniczego seksapilu. Miliony ludzi przez całe życie bytują w brzydkich maskach, tęskniąc za zwyczajną miłością, znaną urodziwym. Niczym nie różnię się w tej chwili od tych, którym wzbroniono miłości, lecz po raz pierwszy dociera do mnie, że przez całą młodość należałam do klasy uprzywilejowanej seksualnie, nie myśląc o tym nawet, ani nie wyobrażając sobie, co znaczy do niej nie należeć. A przecież każdy, każdy, choćby był najbardziej nieczuły i nonszalancki za młodu, dowie się w końcu, jak to jest znaleźć się na pustyni ogołocenia - więc całe szczęście, że w życiowym pędzie ku starości wcale o tym nie wiemy.

Jednak skoro to rzeczywiście takie straszne, tak bolesne, że siedząc tu, czuję się jak nieszczęsny stary upiór na balu, dlaczego przez co najmniej dwadzieścia lat żyłam sobie całkiem przyjemnie w stanie ogołocenia i teraz dopiero znajduję go nieznośnym? Nie widziałam właściwie, że się starzeję. Było mi to obojętne. Za dużo miałam zajęć. Zbyt ciekawe życie. Przy odrobinie szczęścia (to znaczy: gdybym nie weszła do krainy Julie) mogłam żyć sobie dalej wygodnie, jak przy słabnącym świetle, albo dyskretnie dogasającym kominku, i ocknąć się w późnej starości, bez świadomości przemiany. Przypuszczam, że obecna przypadłość wkrótce minie i będę ją wspominać ze śmiechem. Chociaż w tej chwili z trudem wyobrażam sobie śmiech. Niemożliwe, abym zapomniała, jak teraz cierpię - chyba niemożliwe?

Jak mogłam być tak nonszalancka? Za młodu, i nieco później, stale ktoś się we mnie kochał, a ja brałam to za oczywistość, właśnie tak jak teraz Mary Ford uśmiechająca się życzliwie do Jean-Pierre'a, jak Molly robiąca słodkie oczy do Stephena, jak Bill siedzący z rękami założonymi za głowę, wpatrzony w gwiazdy (przyćmione niewątpliwie z racji zanieczyszczenia atmosfery - gwiazdy Julie z pewnością świeciły jaśniej) - Bill, który wie doskonale, że wszyscy na niego patrzymy, że nie możemy oderwać od niego oczu, i tylko udaje, że nie jest tego świadomy. Kiedy mężczyzna spoglądał na mnie w ten szczególny sposób, oskarżycielsko, agresywnie, całym ciałem wyrażając: ,,pragnę cię" - czy poświęcałam mu choćby jedną współczującą myśl? A przecież wiedziałam, jak straszną rzeczą jest miłość; nic mnie nie usprawiedliwia. Atrakcyjność fizyczna rodzi niebywałą arogancję, a my nie ganimy jej za to, lecz przeciwnie - wychwalamy.

Zrobiło się późno. Parkingi na placu pustoszały. Nagle miało się wrażenie, że chodniki, kafejki i hotele wzniosły się ponad wzgórza, gwiazdy i drzewa. Ludzie rozchodzili się pomału, tłumacząc się potrzebą snu - snu dla urody. [...]

Była to noc prawdziwie wielkich cierpień. Być zakochaną - to zawsze bolesne, jeśli wyimaginowane pocałunki nie znajdują potwierdzenia w życiu. Ale nienawidzić się za to... Sara przypomniała sobie Billa: jak podchodzi i obejmuje ją, strzelając okiem na amerykańskiego krezusa.

A gdyby tak Bill przyszedł teraz pod jej drzwi... Nie przyjdzie... Lecz... cierpliwości. Wiele lat temu, gdy została wdową, całymi miesiącami, latami, myślała, że jeśli nie może mieć przy sobie w nocy ukochanego męża, do którego tak przywykła, to nie ma po co żyć. Potem przyszło nowe uczucie: jeżeli nie zasypiam w ramionach mężczyzny, to... Aż wreszcie, jak się należało spodziewać, doceniła samotne zasypianie i uznała je za wielką łaskę, nie dowierzając wręcz, że tak niedawno ze łzami tęskniła za męskim ciałem u boku. Nadeszły lata błogiego spokoju. [...]

No i gdzie się teraz podziała ta roztropna kobieta? Jej erotyczne ja odżyło, jakby nigdy nie zostało wypchnięte za drzwi. Już nie była rozdarta między rzeczywistością a fantazją. Jej fantazje stały się romantyczne jak w czasach panieńskich, nasycone erotyzmem jak w rozkwicie kobiecości - i była w nich sobą, sobą w tej chwili, a to dlatego, że Bill uścisnął ją i poczuła siłę jego pożądania. Leżeli usta w usta; jego członek tkwił w niej głęboko, dotykał serca. Pożądanie i gniew ogarniały Sarę falami, rozpływając się w czułości.

Tak mocno czuła obecność Billa, że trudno jej było uwierzyć, że go tu nie ma, że nie zastuka do jej drzwi. Tak musiały powstać legendy o inkubach i sekubach - z takiego potwornego pragnienia. Gdyby żyła kilkaset lat temu, z łatwością dałaby się przekonać, że jej łoże nawiedza demon seksu i zwierzęcej żywotności... Ta zwierzęca żywotność Billa - cóż takiego jej przypominała? Jej własne fotografie z młodości, gdy odznaczała się tą samą tryskająca urodą, zwierzęcym powabem ciała, arogancją, okrucieństwem wobec patrzących - i pożądliwością. Jeśli to prawda, że zakochujemy się we własnych podobiznach (co widać na co dzień), to Sara zakochała się w tej chwili w dziewczynie, której dumnie uniesiona głowa i śmiało patrzące na fotografa oczy przekazywały komunikat: ,,Tak, wiem o tym, ale ręce przy sobie".

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Top hotele na Lato 2024
Top hotele na Lato 2024

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe