Level 26. Mroczne początki
tytuł oryg.: | Level 26: Dark Origins |
autor: | Anthony E. Zuiker |
przekład: | Jan Olender |
wydawnictwo: | W.A.B |
wydanie: | I, Warszawa |
data: | 23 lutego 2011 |
forma: | książka, okładka twarda z obwolutą |
wymiary: | 135 × 202 mm |
liczba stron: | 416 |
ISBN: | 978-83-7414840-5 |
W USA od kilkunastu lat działa seryjny morderca. Zabija z niespotykanym okrucieństwem, często ćwiartując swoje ofiary. Wymyka się z miejsc zbrodni, z których wydawałoby się, że nie można uciec, i nie zostawia żadnych śladów. Co więcej, w swoim zbrodniczym postępowaniu jest nieprzewidywalny. Dlatego nie mieści się w 25-stopniowej skali używanej przez policję do klasyfikowania przestępców.
Za wytropienie i zlikwidowanie mordercy władze wyznaczają dwadzieścia pięć milionów dolarów nagrody. Jednak chętnych jest niewielu - również wśród policjantów. Detektyw Steve Dark odszedł nawet ze służby, kiedy z rąk nieuchwytnego kata zginęli jego najbliżsi. Teraz jednak zostaje zmuszony do powrotu. Bo morderca może znów zaatakować, w każdym momencie i miejscu.
Level 26 to thriller multimedialny. Interaktywna gra dobra ze złem. Wplecione w treść linki i hasła pozwalają na śledzenie rozwoju akcji również w krótkich filmach na stronie .
UWAGA! Książka wyłącznie dla czytelników o mocnych nerwach! Zawiera sugestywne obrazy zbrodni, drobiazgowo opisuje pracę detektywów i ekspertów kryminalistycznych.
Ta eksperymentalna powieść z pewnością przyciągnie czytelników o rozmaitych gustach literackich, a swoją interaktywną zawartością może zmienić przyszłość branży wydawniczej.
Dynamiczny thriller, który sprawi, że zostaniesz na krawędzi krzesła, gdzie przysiadłeś na chwilę, i będziesz przewracał kartki w ekspresowym tempie.
Level 26 to nie tylko książka. To doświadczenie. Czytaj, oglądaj, loguj się. I baw się dobrze!
Anthony E. Zuiker
Twórca CSI, Anthony Zuiker, łączy w swojej debiutanckiej powieści porywającą, dynamiczną narrację z nową jakością opowiadania.
Susan Kennedy, mojej nowej wspólniczce w zbrodni
Funkcjonariusze organów ścigania doskonale znają klasyfikację morderców opartą na dwudziestopięciostopniowej skali okrucieństwa. Zaczyna się ona od naiwnych oportunistów z kategorii 1, a kończy na sprawcach zorganizowanych, dokonujących morderstw przemyślanych i szczególnie brutalnych, zaliczanych do kategorii 25.
Jednak niewiele osób wie, że klasyfikacja ta została ostatnio poszerzona. Wyjątek stanowią członkowie elitarnej, tajnej grupy dochodzeniowo-śledczej powołanej do ścigania najgroźniejszych przestępców z całego świata - agenci, którzy nie figurują na żadnych oficjalnych listach płac. Znana im nowa kategoria odnosi się tylko do jednego mordercy.
Potencjalne ofiary: przypadkowe
Sposób zabijania: nie do przewidzenia
Pseudomin: Sqweegel
Klasyfikacja: level 26
Prolog
Dar
Rzym, Włochy
Agent specjalny wiedział, że wreszcie dopadł potwora, który zaszył się gdzieś w kościele.
Mężczyzna zdjął buty najciszej, jak potrafił, i położył je pod drewnianym stołem ustawionym w przedsionku. Buty miały co prawda gumową podeszwę, ale śledczy nie był pewien, czy materiał całkowicie stłumi odgłos kroków na marmurowej posadzce. A potwór jeszcze się nie zorientował, że ktoś go śledzi - tak przynajmniej zakładał agent.
Pogoń za przestępcą zabrała mu trzy lata. Nie miał przy tym żadnych zdjęć ani innych materialnych dowodów istnienia potwora. Próby ujęcia go przypominały chwytanie dymu. Usilne poszukiwania sprawiały, że znikał, by pojawić się w innym miejscu.
Pościg zagnał śledczego w różne zakątki świata. Niemcy, Izrael, Japonia. Potem Stany Zjednoczone. I wreszcie Rzym, a dokładniej siedemnastowieczny barokowy kościół pod wezwaniem Mater Dolorosa, co po łacinie znaczyło ,,Matka Bolesna".
Trudno byłoby o trafniejszą nazwę dla świątyni tonącej w półmroku. Zacisnąwszy obydwie dłonie na pistolecie, mężczyzna bezszelestnie ruszył wzdłuż pożółkłych murów.
Kartka na drzwiach informowała o zamknięciu kościoła z powodu remontu. Agent znał włoski na tyle, żeby zrozumieć, że odnawiano czterystuletni lat fresk zdobiący sklepienie.
Rusztowanie. Mrok. Cień. Wszystko to stanowiło naturalne środowisko potwora. Nic dziwnego, że wybrał on tę budowlę, chociaż została ona poświęcona Bogu.
Agent wiedział, że morderca nie miał żadnych zahamowań. Przecież nawet w czasach wojny kościoły i świątynie zapewniały schronienie - były bezpiecznymi przystaniami dla tych, którzy w czarnej godzinie szukali ratunku w Panu.
Kiedy tak błądził pod rusztowaniem i kluczył między metalowymi słupami konstrukcji, nie opuszczała go pewność, że przestępca jest gdzieś tutaj. Wyczuwał go.
Nigdy nie wierzył w istnienie zjawisk nadprzyrodzonych ani nie uważał się za medium. Jednak im dłużej trwał pościg, tym lepiej potrafił się dostroić do makabrycznych rytmów, jakie rodziły się w głowie potwora. Umiejętność ta pozwoliła mu dotrzeć dalej niż jakiemukolwiek innemu śledczemu, który usiłował ująć przestępcę. Jednak sukces miał swoją cenę. Im pełniej agent pojmował niepoczytalność monstrum, tym bardziej oddalał się od tego, co normalne. Nie tak dawno mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy ta obsesyjna pogoń nie przywiedzie go przypadkiem do śmierci, ale odegnał od siebie tę myśl.
Determinacja powróciła, gdy zaledwie kilka kroków od kościoła ujrzał ostatnią ofiarę. Widok krwi, rozszarpanej skóry, wnętrzności parujących w nocnym chłodzie i grud tłuszczu przerastających obnażone mięśnie miał wywołać reakcję wymiotną u ratowników medycznych, którzy przybyli na miejsce. Ale sam śledczy zachował zimną krew. Nagły przypływ adrenaliny nastąpił dopiero, gdy, klęcząc nad ciałem, poczuł przez grube lateksowe rękawiczki, że było jeszcze ciepłe.
To znaczyło, że potwór znajdował się w pobliżu.
Agent wiedział, że sprawca nie odszedł daleko. Morderca lubił kryjówki, z których mógł sekretnie rozkoszować się efektem swoich działań. Zdarzało się nawet, że chował się pod samym nosem funkcjonariuszy, którzy przeszukując zabezpieczony teren, nie szczędzili mu wyzwisk.
Mężczyzna wszedł na niewielki dziedziniec nieopodal miejsca, gdzie znalazł ciało ofiary, i pozwolił myślom płynąć swobodnie. Nie było w tym działaniu żadnej dedukcji, żadnych logicznych przypuszczeń, instynktownych domysłów czy nawet przeczuć. Pomyślał po prostu: Dokąd bym poszedł, gdybym był nim?
Potem jego wzrok powędrował w stronę dachów i padł na lśniącą kopułę. Wszystko stało się jasne. Tam. Tam właśnie bym poszedł. Przez jego głowę nie przemknął nawet cień wątpliwości. Dziś to się wreszcie zakończy.
Teraz przesuwał się bezszelestnie między drewnianymi ławkami i słupami rusztowania. Broń w pogotowiu, zmysły postawione w stan najwyższej gotowości. Może i sprawca był niczym dym, ale nawet dym miał kształt, zapach i smak.
Potwór wpatrywał się w czubek głowy myśliwego, zwisając z upstrzonego farbą drewnianego pomostu - długie, silne palce rąk i nóg wczepił w szpary między deskami.
Niemal życzył sobie, żeby agent spojrzał w górę.
Wielu go ścigało w ciągu tych lat, ale ten mężczyzna różnił się od reszty. Był wyjątkowy. Inny.
I w pewnym sensie znajomy.
Potwór chciał znów zobaczyć jego twarz, ale tym razem pragnął stanąć z nim oko w oko. W gruncie rzeczy doskonale znał wygląd myśliwych, którzy go ścigali. Miał pokaźną kolekcję zdjęć zrobionych z ukrycia i filmów o każdym z nich - ujęcia w pracy, w przydomowym ogródku, w drodze na stację benzynową, gdy podwozili dzieci na szkolne mecze czy kupowali alkohol. Podchodził wystarczająco blisko, żeby zidentyfikować ich zapachy, rozpoznać płyn po goleniu, którego używali, i ulubioną markę tequili. To stanowiło część jego gry.
Do niedawna sądził, że nowy myśliwy to zwykły przeciętniak. Jednak agent zaczął go zaskakiwać postępami w śledztwie, jakimi wcześniej nikt nie mógł się pochwalić, dzięki czemu zbliżył się do niego bardziej niż inni. Zmniejszył dystans do tego stopnia, że potwór stracił zainteresowanie pozostałymi śledczymi i całą uwagę skupił na jedynym zdjęciu myśliwego, które posiadał. Wpatrując się w nie uparcie, usiłował odgadnąć słabe punkty przeciwnika. Ale fotografia przestała mu wystarczać. Pragnął na własne oczy zobaczyć twarz mężczyzny, dopóki ten jeszcze żył, poznać jego bliskich, poczuć w nozdrzach jego zapach.
A potem go zabić.
Agent podniósł wzrok. Mógł przysiąc, że wysoko w cieniu rusztowania coś się poruszyło.
Kopuła nad jego głową nie była typowym przykładem siedemnastowiecznej architektury. Dziesiątki okalających ją witraży pochłaniały całe światło wpadające do środka, aby następnie skupić je w najwyższym punkcie sklepienia i sławić Boga jego blaskiem. W dzień widok musiał zapierać dech w piersiach. Pełnia przypadająca tej nocy dodała witrażom upiornej poświaty, ale wszystko poniżej kopuły skrył złowieszczy cień, który przypominał o miejscu człowieka we wszechświecie - nisko, pośród niezbadanych ciemności.
Sklepienie zdobiła panorama niebios, pełna skrzydlatych cherubinów, serafinów i chmur, potęgująca drwinę z rodzaju ludzkiego.
Zaraz.
Kątem oka agent dostrzegł jasny refleks i rozpoznał ledwie słyszalny odgłos rozciąganej gumy.
Tam, w górze. Nad ołtarzem.
Ten gość jest nieeezły - pomyślał potwór ulokowany już w nowej kryjówce. - No, znajdź mnie. Pokaż mi swoją gębę, zanim ci ją wyrwę z czaszki.
Nieprzenikniona cisza, która otulała kościół, pulsowała niczym serce żywego stworzenia. Agent poderwał się błyskawicznie i rozpoczął wspinaczkę po rusztowaniu, broń wetknięta w otwartą kaburę gotowa była do strzału w każdej chwili. Pod palcami wyczuwał nierówną, szorstką fakturę desek, metalowe opiłki oraz kurz pokrywający słupy.
Ostrożnie, powoli przeszedł pomost i ruszył wyżej, wypatrując jakiegoś śladu monstrum, jakiejś wskazówki, ale brak światła utrudniał mu zadanie. Wziął szybki, urywany wdech, podciągnął się do następnego poziomu i, nie zważając na ryzyko, wysunął głowę nad krawędź konstrukcji, choć w ten sposób wystawił się na cios. Gdyby tylko zdołał go dostrzec...
Ja cię widzę - pomyślał potwór. - Ale czy ty widzisz mnie?
I wtedy to się stało.
Agent po raz pierwszy go zobaczył. Para świdrujących źrenic wyzierała z pustki, zupełnie jakby ktoś wziął gorące żelazko i rozprasował nim rysy twarzy, omijając jedynie oczy.
Obraz zniknął. Chwilę później potwór wspinał się po rusztowaniu niczym pająk po swojej sieci.
Agent zapomniał o rozsądku. Ruszył za celem z szybkością, która zadziwiła nawet jego samego, podciągał się na trawersach, chwytając jedynie za krawędzie desek, jakby był na szkoleniu agentów FBI w Wirginii.
Znów go dostrzegł. Blada, biała kończyna mignęła na końcu pomostu jakieś dwa poziomy wyżej.
Ruchy agenta były teraz szybkie, gwałtowne, jeszcze bardziej gorączkowe. Tymczasem potwór zbliżał się do niebiańskiej kopuły. Tyle że tym razem droga do Królestwa Niebieskiego okazała się ślepym zaułkiem. Wszystkie wyjścia znajdowały się w dole.
Po raz pierwszy od wielu lat potwora ogarnął prawdziwy strach. Jak to możliwe, że myśliwy go wyczuł? Skąd wziął tyle odwagi, żeby wspiąć się za nim aż tutaj?
Twarz agenta miała teraz zupełnie inny wyraz. Nie był już tylko wiedzionym przeczuciem funkcjonariuszem organów ścigania, do którego uśmiechnął się los. Czaiło się w nim coś nowego, niezwykłego. Potwór zachichotałby pewnie z podniecenia, gdyby nie obawa, że to utrudni ucieczkę.
Ta cudowna chwila, w której nie potrafił przewidzieć, co się stanie, przypomniała mu dzieciństwo. Wystarczy, że myśliwy skieruje pistolet pod odpowiednim kątem, a potem naciśnie spust. I to będzie koniec. Mimo licznych talentów potwór nie był odporny na kule.
Czy to mój koniec? Czy to ty mnie zabijesz?
Agent był coraz bliżej.
Czuł, jak nad jego głową drży deska na ostatnim poziomie rusztowania, które sięgało niemal kopuły. Pokonał dwa ostatnie trawersy i wyciągnął broń.
I wtedy go zobaczył - leżącego płasko na najwyższym pomoście. Ich oczy pokonały ciemność i spotkały się na krótką chwilę. To trwało zaledwie ułamek sekundy, ale ożywiło pierwotną więź, jaka rodzi się między łowcą i jego zwierzyną tuż przed rozwiązaniem, gdy jedno ma triumfować, a drugie - ponieść śmierć.
Padły dwa strzały.
Zamiast zacząć krwawić, potwór po prostu eksplodował.
Brzęk tłuczonego szkła natychmiast uświadomił mężczyźnie, że pociski trafiły w lustro, które konserwatorzy wykorzystywali przy pracach remontowych. Mógł tę pomyłkę przypłacić życiem. Odwrócił się, żeby oddać kolejny strzał, ale potwora już nie było. Usłyszał, jak zbieg tłucze witraż, żeby wydostać się na dach. Kiedy strzelał na oślep w stronę rozbitego okna, jeden z kolorowych odłamków ugodził go koło oka. Kula nie dosięgła celu i poszybowała w niebo. Przez chwilę dał się słyszeć odgłos kroków na kopule... A potem wszystko ucichło.
Mężczyzna zbiegł po rusztowaniu, chociaż w głębi ducha wiedział, że nic już nie można zrobić. Potwór przemierzał teraz dachy Rzymu wolny, ulotny jak dym, znów nie pozostawił po sobie żadnego śladu.
Część pierwsza
Morderca w kombinezonie
Dwa lata później
Rozdział pierwszy
Gdzieś w Stanach Zjednoczonych/Pracownia
Piątek/21.00
Wynędzniały, suchy jak wiór mężczyzna, którego agenci FBI przezwali Sqweegel, pochylał się nerwowo nad maszyną do szycia swojej babki. Terkot uporczywie pracującej igły wypełniał niewielką sypialnię na drugim piętrze.
TraktaktaktaktaktakTAKTAK.
TAK.
TAK.
TAK.
Nieduża, bosa stopa Sqweegela napierała na pedał. Paznokcie miał krótko przycięte. Na jego skupioną twarz padało światło biurowej lampki. Delikatne dłonie mężczyzny przesuwały materiał do przodu, kierując część przy zamku dokładnie pod drgającą stopkę, która prowadziła igłę. Chciał to zrobić porządnie.
Nie. Inaczej.
Chciał to zrobić perfekcyjnie.
Rozgrzane części maszyny cuchnęły spalonym kurzem. Smród mieszał się z metaliczną wonią krwi.
Ciemnoczerwona plama na tworzywie wciąż się lepiła. Materiał był mocny, ale nie niezniszczalny. Sqweegel zahaczył suwakiem o ostrą krawędź i rozpłatał dwuipółcentymetrowy czarny pasek łączący zamek z resztą lateksowego kombinezonu. Wokół rozdarcia nie było widać krwi. Co najwyżej zdarł parę warstw naskórka. Ale nawet to było nie do przyjęcia. Z przybornika wyjął zapalniczkę, zbliżył płomień do metalowej krawędzi i odczekał chwilę, aż komórki, które na niej zostały, znikną bezpowrotnie. Musiał zatrzeć wszelkie ślady. Potem wrócił do domu.
Teraz zaszywał rozdarcie.
W drodze powrotnej z mieszkania tej żałosnej kurwy położonego na obrzeżach miasta, ani na chwilę nie przestał myśleć o wpadce. Kiedy pakował kombinezon, bezskutecznie próbował wepchnąć skręcony kawałek materiału z powrotem na miejsce. Zamknął walizkę i usiłował skupić się na czymś innym, ale okazało się to trudniejsze, niż przypuszczał. Strzęp materiału utkwił w jego głowie niczym czarna flaga łopocząca na wietrze w księżycowa noc. Sqweegel był tak przejęty, że chciał zjechać na pobocze, aby zajrzeć do walizki i kolejny raz spróbować naprawić rozdarcie.
Ostatecznie oparł się pokusie. To nie byłoby mądre posunięcie. Wiedział przecież, że niedługo będzie w domu.
Gdy tylko zatrzasnął frontowe drzwi, zaniósł kombinezon do pracowni. Naprawa nie mogła czekać.
Sqweegel używał maszyny swojej babki, bo spisywała się równie dobrze jak w dniu, kiedy ją zamówiono z katalogu Sears and Roebuck w 1956 roku. To był model Kenmore 58 w cenie osiemdziesięciu dziewięciu dolarów dziewięćdziesięciu pięciu centów z opcją ściegu wstecznego i wbudowaną lampką. Wystarczyło zapuścić parę kropli oleju do wnętrza mechanizmu i odkurzyć obudowę raz na parę tygodni. Zaopiekuj się czymś dobrze, a posłuży ci przez lata.
Podobnie było z kombinezonem.
Niewielka stopa mężczyzny zamarła na pedale maszyny. Głowica zaczęła zwalniać, aż wreszcie całkiem się zatrzymała. Sqweegel pochylił się nad materiałem i z nosem przy tkaninie podziwiał swoje dzieło.
O, tak.
Po dziurze nie było śladu.
Należało jeszcze zmyć krew tej brudnej suki.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, e-book ]WilczycaMieczysław Gorzka
-
[ książka, e-book ]Przyszedł list z MonachiumHakan Nesser
-
[ książka, e-book ]Marzenia z brązuCamilla Lackberg
-
[ książka ]Agnes Sharp i morderstwo w Sunset HallLeonie Swann
-
[ książka, e-book ]Srebrna kość. Tajemnice KijowaAndrij Kurkow
-
[ książka ]JoSzymon Grot
-
[ audiobook ]Ostatnia marionetkaAndreas Ek
-
[ książka ]Punkty zbieżneJacek Dubois
-
[ książka, audiobook ]Apartament w stylu HamptonDagmara Andryka
-
[ książka, audiobook ]Za nadobnePiotr Borlik
-
[ książka, audiobook, e-book ]Grzechy sąsiadówSaskia Noort
-
[ książka ]Casino RoyaleIan Fleming
LINKI SPONSOROWANE