Kochankowie mojej matki
tytuł oryg.: | My Mother?s Lovers |
autor: | Christopher Hope |
przekład: | Ewa Pankiewicz |
wydawnictwo: | W.A.B |
kolekcja: | Don Kichot i Sancho Pansa |
wydanie: | II, Warszawa |
data: | 22 maja 2008 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 123 × 195 mm |
liczba stron: | 496 |
ISBN: | 978-83-7414616-6 |
Inne formy i wydania
książka, okładka miękka, II | 2008.05.22 |
książka, okładka twarda z obwolutą, I | 2008.05.22 |
Afryka, pierwsza połowa XX wieku. Kathleen Healey to kobieta wyzwolona - jest pilotem i znakomitym myśliwym. Wytrzymała na ringu trzy rundy z Ernestem Hemingwayem, zna plemienną Królową Deszczu, Bamadodi, pali cygara, a kochanków przyciąga do Johannesburga z całego kontynentu.
Świat Kathleen fascynuje jej jedynego syna, Alexandra. Opowieści o poszukiwaczach złota, pełne niezapomnianych wrażeń wyprawy na polowania, przyjaźnie z Pigmejami i szamanami, barwne i różnorodne afrykańskie krajobrazy - wszystko to stanowi dla niego punkt odniesienia w dorosłym życiu. Gdy Kathleen umiera, Alexander musi stawić czoła wspomnieniom i ostatniej woli matki.
Kochankowie mojej matki to powieść o silnej, fascynującej kobiecie i przejmująca analiza historii Czarnego Kontynentu. Losy kochanków Kathleen i jej samej stają się dla autora pretekstem do opisania prawdziwych wydarzeń - od wojen burskich, przez dwie wojny światowe, aż do zniesienia apartheidu w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.
Żywiołowa pochwała bezlitosnej prostoty życia w południowej Afryce.
The Times Literary Supplement
Przenikliwa, pomysłowa proza, niezwykli bohaterowie.
The Independent
Powieść Hope'a, ze swoim dynamicznym, kolorowym, kolokwialnym wręcz stylem, to lektura uzależniająca.
Sunday Telegraph
Poważna, ciepła książka, bezlitosna i zarazem subtelna.
The Guardian
Hope świetnie oddał charakter i koloryt czasów. Znakomita powieść.
Daily Telegraph
Pewnego dnia w ogrodzie przyglądałem się lawendzie. Niebo miało niezwykłą złotą barwę, jaką widuje się tylko nad buszem. Dochodziła piąta po południu i trawa, którą właśnie skosiłem, pachniała cienistymi popołudniami mojego dzieciństwa, gdy trawnik pod bosymi stopami oznaczał swobodę i wytchnienie.
Usłyszałem samolot bardzo nisko nad głową. Jakaś cessna zrobiła kilka kół nad domem, potem wzbiła się w niebo, a następnie zeszła na dół nad przewodami telefonicznymi, z których sfrunęły zaniepokojone ptaki.
Kiedy tego wieczoru Cindy usiadła w starym skórzanym fotelu mojej matki ze nogami uniesionymi do góry, zobaczyłem, że nosi nowe lotnicze buty. One przynajmniej były jej własne.
- Pomyślałam, że cię zaskoczę. Wiedziałeś, kto to był?
- Oczywiście. Kiedy zdobyłaś licencję pilota?
- Uczę się od kilku tygodni. Dzisiaj odbyłam swój pierwszy samodzielny lot jako pilot i zdecydowałam się przelecieć nad, żeby uczcić to wydarzenie. Pomyślałeś w swojej mamie?
- Prawdę mówiąc, nie. Jeśli o kimś pomyślałem, to raczej o facecie, który nazywał się Bob Mistry. Słyszałaś o nim?
Pokręciła przecząco głową.
- Opowiedz mi.
- Mistry, który kiedyś mieszkał w Kongo, był dziennikarzem pracującym dla UPI. Dwie rzeczy przemawiały na jego korzyść: potrafił latać i umiał posługiwać się kamerą filmową. Właśnie to przywiodło go do Konga, gdzie poznała go moja matka. Mistry był jednym z pierwszych reporterów telewizyjnych w Kongo, gdy w latach sześćdziesiątych rozpoczęły się walki o niepodległość. Nadawał relacje o gwałtach, zabójstwach, o zamordowaniu Partice'a Lumumby. Matka zabrała Boba Mistry'ego na polowanie na okapi i przedstawiła swoim przyjaciołom z plemienia Wambuti. Nie był złym strzelcem, ale tym, co w buszu działało przeciwko Bobowi, była jego wyjątkowa drobiazgowość. Był elegancki, lubił ubierać się na biało, miał lśniące ciemne wąsy, wąskie stopy i jędrne pośladki. Był smukły i zaczesywał swoje ciemne włosy do góry, w falę, tak że wyglądały jak z lakieru. Trochę mi przypominał inteligentną fokę w garniturze. Poza tym Mistry szalał za moją matką i chyba jej się podobał.
- Kochała go?
Znowu pytanie, naprawdę dziwne. Zadane przez kobietę noszącą żółty kardigan mojej matki, palącą fajkę mojej matki, siedzącą w fotelu mojej matki...
- Starałem się wyjaśnić to wcześniej. Nie jestem pewien, czy ona w ogóle kogoś kochała. Wielu mężczyzn ją kochało, a ona wielu z nich pochłonęła.
- Mów dalej.
- Gdy skończyła polować na okapi, skończyła też z Kongiem i z Bobem Mistry'm. Tylko on tego nie zrozumiał. Rzucił wszystko i zjechał do Johannesburga. A moja mama, już w innym miejscu, nie miała czasu na wspomnienia o czymś lub o kimś, kogo zostawiła za sobą. Nie tylko odeszła od tego mężczyzny, ale w ogóle nie pamiętała, kim on jest. On zaś wciąż się pojawiał: na przyjęciach, piknikach i na lotniskach. Wszędzie, gdzie spojrzała, widziała Boba w białych butach z jego lśniącymi wąsami, który błagał, aby do siebie wrócili, i był wstrząśnięty, że mojej matka najwyraźniej nie obchodziło, kim on jest. W końcu straciła cierpliwość, której nigdy nie miała zbyt wiele, i powiedziała mu, że jeśli nie przestanie jej dręczyć, kopnie go w jaja. Mistry był przybity i właśnie dlatego zrobił coś tak dziwacznego, że nadal nie całkiem rozumiem, dlaczego się na to zdecydował. Coś potencjalnie okropnego. Coś zupełnie niezgodnego z charakterem tego nadętego i opanowanego człowieka.
Cindy spojrzała tryumfalnie:
- Próbował się zabić?
- Niezupełnie. Tak naprawdę to próbował ją zabić. Pewnie cię to dziwi, ale z jego strony było to sprytne posunięcie. Widzisz, gdyby próbował zabić siebie, na mojej starej nie zrobiłoby to większego wrażenia. Jednak próba zabicia jej była czymś, co ją poruszyło. No i wpadł na pewien sposób. Pewnego razu zadzwonił późnym wieczorem i ja odebrałem, bo ona nie chciała z nim rozmawiać. Przekazałem mu to, co powiedziała, a co oznaczało, żeby poszedł do diabła. W głosie Boba zabrzmiało zadowolenie, co wydało mi się zaskakujące. Potem zrozumiałem, że ten telefon był podstępem: Mistry upewnił się, że matka jest w domu. Poetm okropnie się upił, wskoczył do swojej cessny - dość podobnej do tej, jaką ty latałaś - i wystartował, nie podając żadnego planu lotu. Mieszkaliśmy wtedy na najwyższym piętrze trzypiętrowego budynku w osiedlu Fawn Glen w Parkwood. Mistry przyleciał nad nasz dom około trzeciej nad ranem, gdy byliśmy pogrążeni we śnie, wziął na muszkę nasze mieszkanie i wleciał samolotem prosto w to miejsce.
- Mówisz poważnie?
- Oczywiście. Często o nim myślę po tym, jak tamte samoloty uderzyły w wieże Word Trade Center w Nowym Jorku. Nasz dom był o wiele mniejszy i o wiele bardziej wytrzymały. Został solidnie zbudowany, a Mistry, nieźle pijany, uderzył w niewłaściwe mieszkanie. W sąsiednie. Nie zburzył budynku, nie zrobił nam żadnej krzywdy, zabił jednak mieszkające po sąsiedzku starsze małżeństwo i siebie.
- A co na to twoja mama? Była pod wrażeniem?
- W jakimś sensie tak. Podobało jej się, że ruszył tyłek i próbował ją wykończyć, ale uważała go za idiotę, by chybił.
- Dlaczego mi to opowiadasz, Alex? Czy jest w tym jakiś sens moralny? Robisz to dlatego, że cię denerwuję? A może myślisz, że chcę ci zrobić to, co Mistry chciał zrobić twojej matce?
Teraz przyszła moja kolej, by zaprzeczyć.
- To nie jest żadna bajka, lecz opis czegoś, co się naprawdę wydarzyło. Właśnie dlatego brzmi tak niesamowicie. Nie chodzi przecież o porażkę, jaką poniósł Mistry, próbując zabić moją matkę. Chodzi o ludzi, których zabił. Okazało aię, że ci starsi ludzie, którzy mieszkali obok nas, byli jego starymi przyjaciółmi. Mężczyzna był szefem działu agencji UPI, gdy Mistry zaczynał pracę. Bob Mistry zabił człowieka, któremu zawdzięczał karierę.
- Jaki wniosek z tego wyciągasz?
- Żaden. Nie wyciągam wniosków ani nie prawię morałów. Było to po prostu coś, co się zdarzyło, a ja jestem zdumiony osobliwością życia i śmierci. - Spojrzałem na nią. - Nie odnoszę tego do matek.
- Powiedz mi, Alex, powiedz mi prawdę. Kochałeś Kathleen?
- Myślę, że tak; wtedy, gdy nie chciałem jej sprzątnąć. Trochę jak Bob Mistry.
- Sprzątnąć?!
- Zepchnąć ją z urwiska. Coś w tym stylu. Widzisz, kochałem ją właściwie dlatego, że były chwile, że chętnie bym ją udusił. Kochałem ją w sposób, w jaki kocha się południowowschodni wiatr, który urywa człowiekowi głowę; kochałem ją tak, jak kocham pioruny, które zabijają ludzi w buszu. Kochałem ją tak, jak kocham nurkowanie w głębokiej, przejrzystej wodzie i leżenie na dnie, aż płuca niemal pękają i czuję się tak, jakbym umierał, a tam na dole jest tak spokojnie i tak wspaniale, że nie mam ochoty wynurzać się na powierzchnię, lecz wiem, że jeśli nie zaczerpnę powietrza, to zginę. Oto, jak ją kochałem: tak jak kocha się coś, co jest cudowne i pociągające, ale często, bardzo często ma się po prostu ochotę, żeby się skończyło.
- Jak sądzisz, dlaczego twoja matka przytulała dzieci?
- Nie wiem.
- Powiem ci, co sądzę. Myślę, że był to jakiś potok miłości, przed którą nie mogła się powstrzymać. Ty jesteś tak nieufny wobec miłości, że nawet tego nie widzisz.
- Uważam, że się gruntownie mylisz. To co mówisz, zakłada, że miała jakieś uczucia dla dzieci. Pozwól więc, że ci powiem, iż była całkowicie pozbawiona uczuć macierzyńskich. Gdybym miał ją porównać z jakimś zwierzęciem, wybrałbym geparda. Gepardzica karmi potomstwo tylko tak długo, jak musi, a gdy małe zaczynają być samodzielne, znika. Następny partner, następny miot, następne życie. Nigdy nie ogląda się za siebie.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka ]Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmiDavid Foster Wallace
-
[ książka ]Dziesiąty grudnia. OpowiadaniaGeorge Saunders
-
[ książka ]Pierwszy człowiekAlbert Camus
-
[ książka ]SpotkanieMilan Kundera
-
[ książka ]Umrzeć na wiosnęRalf Rothmann
-
[ książka ]Księga Dziwnych Nowych RzeczyMichel Faber
-
[ książka ]UległośćMichel Houellebecq
-
[ książka ]Cząstki elementarneMichel Houellebecq
-
[ książka ]Poszerzenie pola walkiMichel Houellebecq
-
[ książka ]PlatformaMichel Houellebecq
-
[ książka ]Mapa i terytoriumMichel Houellebecq
-
[ książka ]Mozliwość wyspyMichel Houellebecq
LINKI SPONSOROWANE