Kobiety nieidealne. Joanna
autor: | Magdalena Kawka, Małgorzata Hayles |
wydawnictwo: | Replika |
seria: | Kobiety nieidealne |
wydanie: | Zakrzewo |
data: | 12 lutego 2019 |
forma: | książka, okładka miękka ze skrzydełkami |
wymiary: | 130 × 200 mm |
liczba stron: | 352 |
ISBN: | 978-83-7674752-1 |
Inne formy i wydania
e-book (epub, mobipocket) | 2019.02.10 |
książka, okładka miękka ze skrzydełkami | 2019.02.12 |
Kobiety nieidealne powracają w wielkim stylu. Tym razem bardziej refleksyjnie i nostalgicznie, jednak wciąż życiowo, zabawnie i optymistycznie.
Spokojna i rozważna Joanna, która przez większość życia pracowała w przedszkolu i dokonywała tylko rozsądnych wyborów, pewnego razu zrobiła coś, czym wprawiła w osłupienie niezawodne przyjaciółki - wzięła ślub z poznanym na wakacjach w Tunisie mężczyzną. Od tej chwili jej stabilne życie, zwykle powoli toczące się swoimi torami, pognało na łeb, na szyję.
Joanna, początkowo przerażona zmianami, po pewnym czasie przekonuje się, że takie tempo bardzo jej odpowiada. Jej nowa codzienność polega głównie na próbach zrozumienia nastoletniej córki oraz - całkiem dosłownie - egzotycznego męża, który dopiero rozpoczął swoją przygodę z językiem polskim. Być może nowo zdobyta pewność siebie pomoże kobiecie pozbyć się ciężaru, który przez lata kładł się cieniem na całym jej życiu.
Doskonale ukazany świat kobiet - bez zbędnych upiększeń i lukrowanych opisów. Szczery, dowcipny i niezwykle fascynujący. Kolejny raz dałam się porwać lekturze. Serdecznie polecam!
Edyta Świętek, pisarka,
autorka m.in. cyklu Spacer Aleją Róż oraz powieści Nowe czasy
- Iza była przerażona. Co ja mówię, wszyscy się przeraziliśmy! Najpierw było sztywno, ale potem, wyobraź sobie, ledwie się zaczęło, goście się rozluźnili. Słuchałeś kiedyś japońskiego chilloutu? Iza kupiła kilkanaście płyt ze wschodnimi motywami i powiem ci, muzyka zen naprawdę coś robi z ludźmi. Twarze gości zrobiły się momentalnie uduchowione, jakby mentalnie się przebrali w skromne kimona, a buty zdjęli i zostawili za progiem. Swoją drogą szkoda, że nie zrobili tego naprawdę. Nie masz pojęcia, jak szpilki niszczą parkiet.
Czułam się dziwnie, gdy mój długo wyczekiwany egzotyczny mąż, który wreszcie dostał wizę do Polski, stał obok mnie. Równie speszony jak ja bliskością, od której odwykliśmy, przypominał mi paczkę otrzymaną na Gwiazdkę. Mężowie na ogół nie przypominają bożonarodzeniowych prezentów. Wystarczy zapytać którąkolwiek z żon. Powiedzą: mój mąż przypomina mi moją matkę. Albo: mój mąż przypomina mi swoją matkę. Czy też: mój mąż przypomina mi wielkie, nieogolone sumienie, które trzeszczy, że nie ugotowałam jeszcze obiadu i nie wywiesiłam prania. Ewentualnie jakaś szczęściara powie, że jej mąż przypomina George'a Clooneya. Ale paczkę z prezentem?
Tymczasem Hamza, tunezyjski ortodonta, którego poznałam na upojnych wakacjach, tym właśnie chwilowo dla mnie był. Niecierpliwie wyczekiwaną, cudowną, ekscytującą paczką, która nie wiadomo, co w sobie kryje. Poza tym miałam świadomość, że cokolwiek znajdę w środku, będzie moje, na dobre i na złe, i że - w przeciwieństwie do nietrafionych gwiazdkowych prezentów - nie zaniosę tego z powrotem do sklepu, prosząc o zwrot gotówki.
Zdenerwowani byliśmy zatem oboje, przy czym jego stres wyrażał się w milczeniu, a mój, jakby dla przeciwwagi, w pełnej wigoru paplaninie.
- Na stoły wjechały cuda wyczarowane przez Kazuo - kontynuowałam niestrudzenie - a tu się nagle okazuje, że nikt jej nie widział. Znaczy Izy. Jakby się rozpłynęła. Kazik wzrusza ramionami, Tadeusz mówi, że zamienił z nią najwyżej dwa słowa pół godziny wcześniej, jak się z nim witała. A potem przepadła. Jej matka, zajęta flirtowaniem z facetem Magdy, oświadcza, że już dawno przestała podążać ścieżkami życia swojej córki. Jezu, co za pseudoliteracki bełkot, gdybyś tylko mógł to słyszeć. Dobrze, że nie czułam jej oddechu za plecami. Tak czy owak, Izy nie ma. Była, ale nie ma, przepadła. Spaliła się z emocji albo rozpuściła z nudy. Z nią nigdy nie wiadomo. Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie, jak ognik nocny przepada... Zaraz, zaraz, jak to powiedzieć po angielsku? Przydałaby się Magda. Ale ty przecież i tak nie zrozumiesz. Zapewne w życiu nie słyszałeś o Mickiewiczu. Nie winię cię, no coś ty! Ja też nie mam pojęcia o tunezyjskich wieszczach. W każdym razie Bill przygotował tort niespodziankę, z ogoniastą, nasyconą pomarańczą krewetką na samym czubku i wianuszkiem z kawioru, wiesz, jak ze Stendhala, czerwone i czarne. Obie lubimy wytrawne słodycze. W sensie Iza i ja. Nie krewetka i ja. Nie mam pojęcia, co lubi krewetka. Miałyśmy razem zdmuchnąć świeczki, ale Izy wciąż nie ma. I wiesz co? Pomyślałam, że nawiała, zdezerterowała i zostawiła mnie samą. Jak jakaś pieprzona egoistka. Choć, jakby tak pomyśleć, to do niej niepodobne.
Rzuciłam okiem na zamykany właśnie lotniskowy bar i ściągnięte surowo graficzne brwi chudej brunetki w różowych adidasach, zaciągającej roletę. Zdaje się, że byliśmy ostatnimi klientami. Czułam, jak pogrążam się w swojej paplaninie. Podobno zawsze tak robię, gdy jestem zdenerwowana. Dużo mówię i drapię się po bliźnie na lewym policzku.
Wypluwałam z siebie angielskie słowa, od czasu do czasu posługując się polskimi, a Hamza podnosił tylko od czasu do czasu wysoko brwi, patrząc na mnie z czymś na kształt podziwu. Był przyzwyczajony do milczących pacjentów, którym majstrował przy szczękach.
- Ostatnio miała pod górkę - ciągnęłam niezrażona. Ten monolog rozpędził się tak, że mogło go zahamować tylko nagłe niedotlenienie. - Rozumiesz, tak emocjonalnie pod górkę. Każdego by ruszyło. Tu ojciec, tam ojciec, i jak tu dogrzebać się prawdziwych korzeni? Na dodatek od jakiegoś czasu nie układało jej się z Tomkiem, choć prawdę mówiąc, nie miałyśmy zielonego pojęcia, że coś w ogóle powinno się układać. No wiesz, że są razem. Nic nie mówiła, a jak pytałyśmy, to się śmiała. Kombinowała, kluczyła, jak to Izaura. Raz tak, raz śmak. No zaiste, żuraw i czapla... A, prawda, ty nie wiesz, o co chodzi. Ale Stendhala chyba znasz?
Boże, co tam Stendhal, jak ja mam spędzić z nim resztę życia, skoro on nie ma pojęcia, kto to Bolek i Lolek czy Reksio...?
W tym momencie skończył mi się wreszcie tlen i zamilkłam. Na szczęście. Spłynął ze mnie cały animusz, na który się starannie zaprogramowałam. Stałam w środku nocy w hali przylotów na poznańskiej Ławicy, histerycznie łapałam oddech i chciało mi się płakać. Nikt, kto patrzyłby z boku, nie zgadłby, że właśnie witam dawno niewidzianego męża. Wyglądało raczej, jakby jakiś Arab przywiózł mi prochy ojca zabitego przez ISIS. Powstrzymywałam łzy, powtarzając sobie w duchu, że oto ziściło się moje marzenie. Starałam się nie myśleć o tym, że powinnam być teraz w naszej knajpie, z cudem odratowaną Izą, ale poczucie winy, uzbrojone - jak to ono - w ostry bagnet, dźgało mnie tak, że w środku się zwijałam.
Naprzeciwko stał mój wyśniony, ziszczony chłopiec z plakatu, mój Hamza. Piękny kochanek z moich snów i z mojej wakacyjnej, egzotycznej jawy. Ale przestrzeń między nami wydała mi się nagle tak bezkresna i obca, że postanowiłam ją zagadać. To było jedyne, co przyszło mi do głowy. Moje koło ratunkowe. Żeby tylko starczyło mi tlenu. Widziałam jego niepewny uśmiech i domyślałam się, że czuje to samo co ja. Z jedną walizką, w nieodłącznej białej koszuli z podwiniętymi rękawami, która, zdaje się, zastępowała lekarski kitel, z czarnymi włosami opadającymi na oko i w zwisających na tyłku dżinsach nie czuł się tu jak wzięty ortodonta, pewny siebie światowy mężczyzna, który przyleciał do Polski, bo taki miał kaprys. Za wszelką cenę starał się udawać, ale widziałam paniczny strach w jego oczach. Na tyle zdążyłam go poznać. Ja również się bałam. Różniliśmy się tym, że ja nie mogłam pozwolić sobie na strach. Tu, w Polsce, musiałam być pewna za nas oboje.
Do tej pory, kiedy ja lądowałam w Tunisie, na tej obcej, czerwonej ziemi, do kości wypalonej słońcem (równie dobrze mogłabym lądować na Marsie, mniej więcej tyle wiedziałam o ojczyźnie mojego męża), on mógł być mężczyzną czekającym na swoją żonę, która w kobiecym roztargnieniu zgubiła drogę. Za chwilę władczo ją zagarnie, objaśni jej zawiłe ścieżki życia, przedstawi rodzicom, pokaże, na czym to wszystko polega. Nawet jeśli ona jest zarabiającą na siebie, samodzielną Europejką, której się wydaje, że cywilizacja rozpoczęła się od matriarchatu. Był u siebie. Nie przyjmowałam do wiadomości, że to nie męskość dodaje mu pewności, tylko alibi jego seksistowskiej kultury. Pozwalałam mu na to. Z pełną świadomością zostawiałam swoją europejską samodzielność na lotnisku w Poznaniu. Nie pozwalałam jej wsiadać ze sobą do samolotu. Miała tam siedzieć i czekać, aż wrócę i znowu pochłonie mnie jesienne błoto, dorosłość kredytów i wywiadówek.
Uwielbiałam tę archetypiczną, samczą władczość i opiekuńczość, tak naprawdę niepodbudowaną niczym konkretnym oprócz spuścizny jego przodków, która na jakiś czas pozwalała mi wyłączyć rozum, a włączyć emocje. Problem polegał na tym, że już nie mogłam sobie na to pozwolić. Teraz powinnam być jak jaskółka, która po cichu, bez aplauzu, lepi gniazdo, udając, że to dzieło pana jaskółka.
- A mogłabyś przestać tyle gadać? Stęskniłem się za tobą.
Opadły mi ręce, kiedy zobaczyłam własne myśli. Tyle emancypacyjnego wysiłku, wolnych kobiecych wyborów, a ja się po prostu rozpłynęłam, kiedy to usłyszałam. Gotowa byłam pocałować go w rękę.
Następnego ranka, ledwie otworzyłam oczy, zadzwoniłam do Izy. Dzwoniłam do niej i w środku nocy, ale miała wyłączoną komórkę. Hamza, śmiertelnie zmęczony nieprzespaną przedpodróżową nocą, lotniskami i nadzieją na nowe życie, uśmiechając się samymi ustami, opadł na łóżko i choć uparcie próbował otwierać jedno oko, po chwili spał jak niemowlę. Pomyślałam z żalem, że nici z namiętnego, porozłąkowego seksu, ale prawdę mówiąc, głowę miałam zaprzątniętą czym innym. Może i dobrze, gdyby nie to, zapewne znalazłabym milion uchybień w moim precyzyjnie wymyślonym scenariuszu spotkania. Miałam czterdzieści lat, a wciąż nie umiałam poradzić sobie z wyobraźnią, która pisała dla mnie egzaltowane scenariusze i na dodatek wymagała, żeby inni karnie obsadzali role, które im wybrałam, choć najczęściej nie mieli pojęcia, że występują na deskach mojego teatru. Hamza miał biec do mnie przez całe lotnisko, z rozwianym włosem, z wielkim bukietem kwiatów, wziąć mnie euforycznie na ręce, jednocześnie nalewając nam szampana do cudem wyczarowanych kieliszków, zapewne unoszących się w powietrzu. Później mieliśmy się kochać do białego rana na wielkim łożu obsypanym płatkami róż.
Iza nie odbierała, więc coraz bardziej niespokojna zadzwoniłam do Magdy. Odebrała po kilku sygnałach.
- Jezu, Aśka, jest środek nocy - zabełkotała, wyrwana ze snu, ale zaraz dodała, nieco przytomniejszym tonem: - Stało się coś? Z Hamzą wszystko okej? Przyleciał?
- Okej, jutro ci opowiem. Jak Iza? Mam straszne wyrzuty sumienia, że ją zostawiłam.
- Niepotrzebnie. Poczekaj, naleję sobie wody, bo mnie suszy po tym sushi, he, he - zaśmiała się Magda. Słyszałam, jak brzdęka szklankami, i wyobraziłam ją sobie w długiej koszuli, która plątała jej się między nogami. Zawsze się śmiałyśmy, że Magda jest z dziewiętnastego wieku. - Nic jej nie jest. Tomek się nią czule zajął, taka korzyść z tego pożaru. Nic dziwnego, że nie odbiera. Harumi pojechał z nami, więc mają wolną chatę, że się tak młodzieżowo wyrażę.
- Młodzieżowo? - zadrwiłam. - Luśka by cię wyśmiała.
- No to jak oni teraz mówią? - zainteresowała się Magda przelotnie, ale zaraz zmieniła temat. - Powiedziałaś Hamzie o tym, co zaszło w restauracji?
Spojrzałam na śpiącego Hamzę. Jego półdługie czarne włosy były rozsypane na poduszce, jakby przez sen gdzieś biegł. Rozczulenie walczyło we mnie z rozczarowaniem. Te kwiaty, szampan i dziki seks...
- Powiedziałam o tym, co się stało, ale nie dodałam, że to zwarcie było nieprzypadkowe. Nie wiem w zasadzie dlaczego. Może nie chciałam, by od pierwszej minuty uznał, że wszyscy prowadzimy tu jakieś sensacyjne życie. Może chciałam, by skupił się bardziej na mnie niż na kłopotach restauracji. Przynajmniej tego pierwszego wieczoru.
- My i sensacyjne życie - prychnęła Magda. - A w tej drugiej kwestii się udało?
- Jakby to powiedzieć, Hamza śpi. Dziwię się, że nie słyszysz jego chrapania. A ja martwię się o Izę. Mam wrażenie, że zostawiłam ją samą z tym wszystkim.
W odpowiedzi Magda prychnęła:
- No teraz to już nas obrażasz! Idź ty lepiej spać, demony karmią się nocą, jutro będzie prościej.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka, e-book ]Kobiety nieidealne. BaśkaMagdalena Kawka, Małgorzata Hayles
-
[ książka, e-book ]Kobiety nieidealne. IzaMagdalena Kawka, Małgorzata Hayles
-
[ książka, e-book ]Kobiety nieidealne. MagdaMagdalena Kawka, Małgorzata Hayles
-
[ książka ]Posag dla PolkiManuela Gretkowska
-
[ książka, e-book ]Dirty DianaJen Besser, Shana Feste
-
[ książka ]Strach przed lataniemErica Jong
-
[ audiobook ]Świąteczne tarapaty w górzystej SnowdoniiLilly Emme
-
[ książka ]SpadającDon DeLillo
-
[ książka ]LibraDon DeLillo
-
[ książka ]Maryna. Polka na carskim tronie cz.3 Wyspa straceńcówPaulina Sarnowska
-
[ książka ]Wszystkie piosenki dla niejMichalina Kowolik
-
[ książka, e-book ]Stara baśńJózef Ignacy Kraszewski
LINKI SPONSOROWANE