REKLAMA

Dziewczyny w bieli

autor: Jennifer Close
wydawnictwo: Prószyński Media
wydanie: 1, Warszawa
data: 1 września 2013
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7961504-9

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket), 1  2013.09.01

Perypetie trzech młodych kobiet, które muszą się zmierzyć ze swoimi problemami... przy dźwiękach marsza Mendelssohna granego podczas cudzych wesel!

Isabella, Mary i Lauren nie mogą się pozbyć wrażenia, że wszystkich wokół ogarnęła ślubna gorączka. Tydzień w tydzień biorą udział w wieczorach panieńskich. Ubrane w pastelowe sukienki, udają zachwyt nad prezentami, jedzą mikroskopijne przekąski i wypijają zdecydowanie zbyt dużo szampana. Ich życie w niczym jednak nie przypomina bajki. Bo w której bajce roi się od koszmarnych szefowych, zakamuflowanych maminsynków i przyprawiających o ból głowy podrywaczy? Autorka błyskotliwie i z humorem opisuje perypetie kobiet u progu dorosłości. Podpatruje ich zakrapiane wakacje i ryzykowne flirty, kreśląc mistrzowski obraz bolesnych rozczarowań i uskrzydlających radości współczesnego życia.

Jennifer Close urodziła się i wychowała na północnych przedmieściach Chicago. Studiowała na uczelniach: Boston College i The New School. Przed swoim literackim debiutem przez wiele lat pracowała w redakcjach nowojorskich czasopism i waszyngtońskich księgarniach.

Fragment

REGUŁY ŻYCIA

Siostra Isabelli, Molly, wychodziła za mąż w asyście dziesięciu druhen w jednakowych sukienkach od Laury Ashley, niebieskich w kwiaty, sięgających za kolano. Isabella uważała, że był to najpiękniejszy ślub, jaki można sobie wyobrazić. Miała wówczas dwanaście lat.

- Wyglądasz piękniej niż księżna Diana - powiedziała z zachwytem matka tamtego ranka, pomagając Molly przy ubieraniu.

- Potrzebuję więcej spinek do włosów - odrzekła na to Molly.

Isabella siedziała na łóżku uczesana we francuski warkocz. Wcześnie rano fryzjerka splotła jej włosy, wsunęła w nie drobne kwiatki gipsówki i spryskała je całym pojemnikiem lakieru. Z boku Isabella wyglądała tak, jakby rośliny wyrastały jej z głowy. Co chwilę dotykała warkocza, żeby sprawdzić, czy wciąż jest na swoim miejscu, i za każdym razem zaskakiwała ją lepka skorupa na włosach.

- Isabello - powiedziała Molly. - Jeśli będziesz tak ciągle dotykała swojej fryzury, to ją zniszczysz.

Isabella opuściła więc rękę i przyglądała się, jak siostra poprawia własne wylakierowane na sztywno włosy. Molly wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, aż w końcu zrobiła się biała na twarzy.

- Dziwnie się czuję - stwierdziła. - Niedobrze mi.

Isabella zeszła na dół, gdzie zobaczyła mamę, biegającą w kółko jak osoba niespełna rozumu, i przechadzającego się tam i z powrotem szybkim krokiem tatę, który próbował udawać, że jest zajęty, żeby na niego nie krzyczano.

- Molly się wydaje, że zaraz zwymiotuje - oznajmiła.

Mama natychmiast pognała do starszej córki, a tata rozciągnął usta w uśmiechu, nie przestając krążyć.

Rodzina Macków przygotowywała się do tego ślubu od ponad roku. Tylko o nim mówili i tylko o nim myśleli. Zaczynało to być męczące. Rodzice Isabelli chcieli, żeby wszystko wypadło perfekcyjnie. Cała stolarka w domu została odmalowana, a ogród urządzony na nowo.

- I po co? - dziwiła się Isabella. - Przecież nikt nie będzie oglądał domu.

W odpowiedzi rodzice jedynie pokręcili głowami, a Molly wymownie wzniosła oczy ku niebu.

Matka i ojciec Isabelli przeszli na dietę. Codziennie rano spacerowali, a na obiad jedli ryby. Kiedy ojcu Isabelli zdarzyło się zamówić stek albo posmarować chleb masłem, jej matka potrząsała głową i wzdychała:

- Och, Frank.

- Co za różnica? - spytała któregoś razu Isabella. - I tak nikt nie będzie na was patrzył.

Natychmiast po wypowiedzeniu tych słów poczuła się fatalnie. Nie zdawała sobie sprawy, jak nieprzyjemnie brzmią, dopóki nie wyszły z jej ust. Ostatnio często jej się to zdarzało; potrafiła być zdumiewająco niemiła, wcale tego nie chcąc.

Matka Isabelli w holu naprzeciw wejścia powiesiła ślubne zdjęcie. Było ono pierwszą rzeczą, jaką widzieli ludzie wchodzący do domu Macków. Jeśli szybko przebiegło się po nim wzrokiem, widać było jedynie plamy niebieskich sukien i okazałych fryzur. Z czasem zaczęło jednak przypominać zdjęcie z jakiegoś czasopisma, ilustrujące artykuł zatytułowany Nieudane kreacje z początku lat dziewięćdziesiątych. Nawet twarze uwiecznionych na nim osób jakby się zmieniły; druhny sprawiały wrażenie zażenowanych, że dały się uwiecznić w tak niebieskich sukienkach. Nic jednak nie mogły na to poradzić. Tkwiły, uwięzione w ramce, i mógł je oglądać cały świat.

- O kurczę... - mawiali znajomi Isabelli na widok zdjęcia.

- Wiem - odpowiadała. - Okropieństwo.

Zanim Isabella przeprowadziła się do Nowego Jorku, mama kazała jej opróżnić szafę.

- Są tam rzeczy, których nie nosiłaś od lat. Wyciągnijmy je wszystkie, a ja potem te niepotrzebne oddam do Armii Zbawienia. - Powiedziała to takim głosem, jakby chodziło o świetną zabawę. - A kiedy już to zrobimy, poczujesz się znacznie lepiej - dodała.

- Mocno w to wątpię - odparła Isabella.

Isabella przejrzała stare notesy i buty. Wyrzuciła podkoszulki z nadrukami nazw drużyn sportowych (z liceum) i swoje prace plastyczne z gimnazjum. W zakamarkach szafy znalazła to niebieskie paskudztwo w kwiatki. W rzeczywistości wyglądało jeszcze gorzej niż na zdjęciu. Isabella spodziewała się, że z latami kolor spłowieje, ale był tak samo jaskrawy, jak dawniej. Przez chwilę trzymała sukienkę przed sobą w wyciągniętych rękach, a potem zaniosła ją na górę do pokoju zabaw, uznawszy, że może przyda się jej siostrzenicom do przebieranek. Upchnęła ją w kufrze z kostiumami piratów i sukniami księżniczek, po czym całkiem o niej zapomniała.

We wrześniu w Nowym Jorku panował ruch, jakby wszystkim pilno było wrócić do prawdziwego życia po wakacyjnym lenistwie. Isabella lubiła tę atmosferę i ten wszechobecny pośpiech na chodnikach, w który sama także się włączała. Chodziła szybko, podążając wraz z tłumem, jakby i ona musiała zdążyć na jakieś ważne spotkanie. Jakby stanowiła część produktywnej siły tego miasta, podczas gdy tak naprawdę szła jedynie do sklepu z wyposażeniem mieszkań, by kupić zasłonę do prysznica.

Isabella postanowiła zamieszkać w Nowym Jorku, ponieważ nie miała żadnego planu, a Nowy Jork wydawał się całkiem niezłym wyborem. Jej przyjaciółka Mary przeprowadzała się tam, żeby studiować prawo na Uniwersytecie Columbia. Kiedy jej o tym powiedziała, Isabella omal nie padła z wrażenia.

- Idziesz na Columbię? - zapytała. - Jak to możliwe?

- Dzięki - odburknęła Mary.

Isabella jednak wiedziała, że tak naprawdę przyjaciółka wcale nie poczuła się urażona. Ona sama nie uważała jej za tępą, dziwiła się po prostu, że Mary znalazła czas na planowanie życia, uczenie się do egzaminów wstępnych i składanie papierów w szkołach, podczas gdy Isabella ledwie zdołała dokończyć swój projekt fotograficzny w ostatniej klasie liceum.

- Nie to miałam na myśli - próbowała się tłumaczyć. Po chwili zastanowienia dodała: - Może ja też się przeniosę do Nowego Jorku? - Nie brała tego wcześniej pod uwagę, ale nagle pomysł wydał jej się całkiem dobry. Miała już współlokatorkę i miasto, a zawsze to coś na początek.

Isabella powiedziała rodzicom o wyprowadzce. Oczekiwała, że będą jej zadawać pytania, zechcą wiedzieć dokładniej, co zamierza tam robić. Jednak była najmłodszą z sześciorga rodzeństwa i jej rodzice bez żalu patrzyli, jak ich potomstwo wyfruwa z gniazda. Za każdym razem, gdy któreś z dzieci odchodziło, inne wracało i powoli zaczynali już myśleć, że nigdy nie będzie im dane pobyć znowu we dwoje.

- Nowy Jork brzmi nieźle - stwierdzili. - Będziemy ci pomagali płacić czynsz, dopóki nie znajdziesz pracy.

Isabella niemal się obraziła, ale w gruncie rzeczy rozumiała rodziców. Chcieli, żeby się wyniosła z domu i zamieszkała na swoim, by nie skończyła tak jak jej brat Brett, który po studiach wprowadził się z powrotem do domu na dwa lata i większość czasu spędzał w piżamie, grając w gry komputerowe. Przez te dwa lata rodzice odbyli wiele szeptanych rozmów, podczas których tata mówił rzeczy w rodzaju: ,,Pięć lat poświęconych na ukończenie college'u, a teraz dzieciak będzie nam tu siedział i dłubał w nosie? Ani myślę na to pozwalać!".

Mieszkanie, które znalazły z Mary, było niewiele większe od pokoju Isabelli, ale pośredniczka zapewniła je, że o niczym lepszym nie może być mowy.

- W tej okolicy, z portierem, możecie liczyć wyłącznie na lokum tego rozmiaru - oznajmiła tonem tak znudzonym, jakby wygłaszała tę kwestię do tysięcy im podobnych dziewcząt, zszokowanych sumą, jaką trzeba było zapłacić za własny, nędzny kąt w tym mieście. Pośredniczce tak naprawdę wcale nie zależało, by przyjęły ofertę, bo wiedziała, że na ich miejsce czeka całe mnóstwo podobnych kandydatek, świeżo przybyłych i rozpaczliwie poszukujących jakiegokolwiek lokum. Gdyby one się nie zdecydowały, z pewnością znalazłaby inne chętne.

Isabella i Mary podpisały umowę najmu i wprowadziły się do mieszkania z szarymi ścianami, które miały uchodzić za białe, i pęknięciem na suficie, biegnącym od drzwi wejściowych do okien wychodzących na podwórze. Stojąc w łazience, Isabella słyszała, jak sąsiadki z góry myją zęby i rozmawiają o tym, jak im minął dzień. Pochodziły z Południa i przez ich akcent wszystko wydawało się jeszcze bardziej zabawne. Isabelli nierzadko zdarzało się przysiąść na brzegu wanny ze szczoteczką do zębów w ręce, by zapomniawszy, po co tam weszła, posłuchać, jak któraś z dziewcząt opowiada o niedawnej randce. Czasami sąsiadki paliły w łazience papierosy, a dym przedostawał się na dół przewodami wentylacyjnymi i u Isabelli powietrze robiło się mgliste.

Dziewczęta pozawieszały na ścianach lustra, żeby mieszkanie wydawało się większe, i kupiły do pokoju dziennego jaskrawożółte zasłony, które miały odciągać uwagę od szarości ścian. Postawiły przepierzenie, tworząc oddzielną sypialnię dla Mary; wąski prostokąt, w którym mieściło się łóżko, biurko i niewiele poza tym. Ścianka była cienka, więc Isabella słyszała, jak Mary kicha albo przewraca stronę w książce. Mary zawsze siedziała zamknięta u siebie i pracowała, co bardzo Isabellę denerwowało.

- Co robisz? - pytała zza przepierzenia.

- Uczę się - niezmiennie odpowiadała Mary.

- Znowu? - pytała wówczas Isabella. Mary wzdychała.

- Owszem. Znowu.

Po upływie pierwszego miesiąca Mary zaczęła częściej wychodzić do biblioteki.

- Zbyt łatwo się rozpraszam - wyjaśniła.

Przy tak częstej nieobecności współlokatorki w mieszkaniu było ciszej, ale Isabella nigdy nie czuła się tak naprawdę samotna. A jeśli już jej się to zdarzało, szła do łazienki i przysłuchiwała się pogawędkom sąsiadek, wdychała ich dym i śmiała się wraz z nimi, gdy mówiły: ,,Wszyscy wiedzą, że on jest kołkiem" czy: ,,Znów trzeba uczyć się wszystkiego od początku!".

Isabella dostała pracę jako asystentka dwóch osób pełniących kierownicze funkcje w firmie marketingowej. Nie wiedziała dokładnie, czym się zajmują. Nazywali ją swoją ,,asystentką wykonawczą", a jej główne zadanie polegało na dostarczaniu co rano Billowi zbożowej mufinki z dżemem malinowym, a Sharon mufinki z kawałeczkami czekolady. Bill prosił o swoją mufinkę, a Sharon nie. Takie były reguły gry. Każdego ranka, kiedy Isabella kładła ciastko na biurku Sharon, ta mówiła: ,,Och, nie powinnam!" i zabierała się do jedzenia.

- Byłam po mufinkę dla Billa i pomyślałam, że może też będziesz miała ochotę - odpowiadała wówczas Isabella. Dopóki tego przestrzegała, wszyscy sprawiali wrażenie zadowolonych.

Z czasem dni i tygodnie stały się do siebie podobne, jednak Isabella zawsze miała poczucie, że powinna robić coś innego, że gdzieś tam czeka na nią lepsze zajęcie. Czasami w sobotnie popołudnia chodziły z Mary do parku po drugiej stronie ulicy i jadły na słońcu hot dogi. Mary zawsze zabierała ze sobą podręczniki, robiła notatki i czytała. Isabella po prostu gapiła się na ludzi.

- To pierwsza jesień bez szkoły - powiedziała kiedyś.

- Uhm - mruknęła półprzytomnie Mary. Odwróciła stronę i zdjęła zatyczkę z jaskrawego pisaka.

- Może dlatego cały czas tak dziwnie się czuję... - dodała Isabella.

- Może. - Mary pokreśliła całą stronę żółtymi liniami. Isabella poczuła zazdrość. Nie chciała studiować prawa, ale Mary miała cel i zadania, i tego przyjaciółka jej zazdrościła. Sama miała jedynie dwoje szefów, którzy żądali mufinek. I czasami dżemu.

Ich koleżanki z college'u, Kristi i Abby, mieszkały w tym samym budynku co one. To Kristi poleciła im kwaterę.

- Trzeba mieszkać w domu z portierem - powiedziała do Isabelli takim tonem, jakby to było oczywiste. - Inaczej nie jest bezpiecznie.

Czasami Isabella wychodziła z nimi do miasta, ale ich towarzystwo ją męczyło. Kristi i Abby bez przerwy chciały się stroić i chodzić na sushi albo w miejsca, gdzie wpuszczano wyłącznie ludzi, których nazwiska figurowały na liście. Obie pracowały w public relations i cały czas mówiły o różnych imprezach i o tym, jak się na nich znaleźć, przy czym Kristi z lubością podkreślała konieczność posiadania imiennego zaproszenia.

- Mogę cię wciągnąć na listę - proponowała często Isabelli, ale ta nie chciała się znaleźć na żadnej liście. Chciała się po prostu napić.

Czasami, przy odrobinie szczęścia, Isabelli udawało się namówić Mary na wyjście. Zwykle chodziły wówczas do baru o nazwie Gamekeepers. Przy tej samej ulicy.

- No chodź - kusiła Isabella. - To tak blisko! Dwie minuty stąd. Napijemy się i za godzinę będziemy z powrotem. - Rzecz jasna, zawsze miała nadzieję, że już na miejscu Mary da się przekonać i zostanie dłużej, najpierw jednak należało wyciągnąć ją z domu.

Bar był jasno oświetlony, z neonami na ścianach i podłogą z czarno-białych kafelków. W sali znajdującej się w głębi całą ścianę zajmowały półki zapchane chyba wszystkimi grami planszowymi, jakie kiedykolwiek wyprodukowano. Pierwszego wieczoru, gdy się tam znalazły, Isabella i Mary stały i gapiły się na tę niesamowitą kolekcję. Mieli największe przeboje - Scrabble'a, Trivial Pursuit, Monopol - oraz wiele starszych, jak Operacja, Boggle, Życie i Sorry!

- No nie! - westchnęła Mary, kiedy patrzyły na półki. - To jakieś wariactwo.

Wszędzie wokół nich, przy długich drewnianych stołach grali ludzie, rzucając kostkami i wykładając karty.

- O mój Boże! - zawtórowała jej Isabella. Zdjęła z półki jedno z pudełek. - Patrz, mają Świnki. Nie do wiary.

- Co to jest? - spytała Mary, patrząc na pudełko.

- To właśnie ta gra. Chyba z lat siedemdziesiątych. Rzucasz świnkami jak kostkami i dostajesz punkty za różne rzeczy.

- Dziwne - stwierdziła Mary.

- Bo lata siedemdziesiąte były dziwne - powiedziała Isabella. - Chodź, zagramy.

Rzucały świnkami, ale Isabella widziała, że Mary gra nie wciąga. Przysiedli się do nich dwaj faceci; z początku było miło, ale potem zaczęli chrząkać i kwiczeć za każdym razem, gdy któraś ze świnek zatrzymała się w pozycji mogącej uchodzić za sprośną.

- Mam ,,robienie bekonu"! - zawołała radośnie Isabella, co tylko pobudziło ich do głośniejszego rechotu. Jeden był tak pijany, że chwiał się i obijał o stół, rozchlapując drinki i zakłócając przebieg gry.

- Chyba powinnyśmy już iść - powiedziała Mary. - I tak muszę wcześnie wstać, żeby się uczyć.

- Dobrze - zgodziła się Isabella. Oddała świnki chłopcom, żeby sami mogli nimi porzucać.

- Wychodzicie? - zapytał ten bardziej pijany. Zamknął oczy, a kiedy Isabella zaczynała się już zastanawiać, czy przypadkiem nie zasnął, otworzył je ponownie i powtórzył: - Wychodzicie?

- Owszem - potwierdziła Isabella. Mary czekała na nią przy drzwiach. - Mam jutro mnóstwo rzeczy do zrobienia - dodała. - Wyjątkowo pracowity dzień.

Isabella poznała chłopca imieniem Ben i umówiła się z nim na randkę. Chciała wypełnić czymś pusty weekend, kiedy Mary się uczyła, a Kristi i Abby robiły rzeczy zupełnie dla niej nieciekawe, jak odwiedzanie siłowni czy zakupy w SoHo. Isabella raz wybrała się z nimi do siłowni; Kristi ćwiczyła na bieżni w kolczykach i w naszyjniku, co tak przeszkadzało Isabelli, że nie potrafiła się zmusić, by pójść tam ponownie.

- Nigdy wcześniej nie byłam na randce - powiedziała do Mary, szykując się tamtego wieczoru do wyjścia.

- Byłaś na mnóstwie randek - odparła Mary.

- Nie - upierała się Isabella. - Bywałam w restauracjach z moimi sympatiami, ale nie można tego nazwać randkowaniem. To było zaledwie równoczesne jedzenie.

Mary podniosła wzrok znad książki i przechyliła głowę.

- Równoczesne jedzenie - powtórzyła. - Aha. Czasami myślę, że powinnaś zostać prawnikiem.

Isabella i Ben zaczęli spędzać ze sobą dużo czasu, ale Benowi tak naprawdę nigdy nic się nie chciało. Wystarczało mu przesiadywanie na sofie w mieszkaniu dziewcząt.

- Może powinniśmy gdzieś pójść? - sugerowała czasem Isabella.

- Do muzeum albo do zoo, albo jeszcze gdzieś indziej? - Ben tylko się śmiał i klepał ją po kolanie.

Bywali w barach ze stołami do drużynowych zawodów w piciu piwa i szafami grającymi piosenki Neila Diamonda. Tańczyli na parkietach wysypanych trocinami i pili drinki o wymyślnych nazwach w rodzaju Baby Guinness czy Buttery Nipples(1). W ciągu tygodnia zwlekali się z łóżka, kupowali bajgle w sklepie na rogu i jechali do pracy różnymi liniami metra. W weekendy spędzali w łóżku większą część dnia; wstawali dopiero późnym popołudniem, żeby coś zjeść.

Przebywali głównie w mieszkaniu Isabelli, ponieważ lokum Bena cuchnęło japońskim rosołem i brudnymi skarpetkami, a do tego nad drzwiami wisiała tabliczka z napisem: ,,Uwaga na kieszonkowców i rozwiązłe kobiety". Miał dwóch współlokatorów, rosłych osiłków, którzy siedzieli na kanapie w bokserkach, zawsze z wielkimi michami płatków, i oglądali programy sportowe. Nic nie wskazywało na to, by obecność Isabelli im przeszkadzała, ale też właściwie nie zauważali gościa. Każda podejmowana przez nią próba nawiązania rozmowy kończyła się zniechęcającym mruknięciem, więc w gruncie rzeczy Isabella była zadowolona, że Ben woli jej mieszkanie.

Czuł się swobodnie w jej łóżku; spał z otwartymi ustami, z kołdrą skopaną na bok. Czasami Isabella budziła się z bólem głowy i nienawidziła go za to, że może tak po prostu spać. Bywało, że wślizgiwała się za przepierzenie do Mary i wchodziła do jej łóżka.

- On chrapie - usprawiedliwiała się szeptem, na co Mary mruczała coś sennie i odwracała się na drugi bok.

Jednak im więcej czasu spędzał u nich Ben, tym częściej Mary przesiadywała w bibliotece. Mieszkanie, ciasne już dla dwóch osób, z trudem mieściło trzy. Isabella odnosiła wrażenie, że Mary jest na nią coraz bardziej zła, wytyka jej przepełniony kosz na śmieci, robi uwagi w stylu: ,,Chyba pójdę dokupić papieru toaletowego", i zdecydowanie głośniej zamyka drzwi po powrocie do domu. Kiedyś w środku nocy Ben zostawił podniesioną deskę klozetową i Mary korzystając z toalety, wpadła do sedesu. Isabella próbowała jej to zrekompensować, sprzątając łazienkę i kupując cukierki. Widziała, że Mary docenia jej starania, ale w mieszkaniu nadal panował tłok, a Mary wciąż zdarzało się głośno wzdychać albo utyskiwać na brudne naczynia, w zależności od humoru.

Isabella dziwiła się, że potrafi wykonywać swoją pracę w stanie permanentnego kaca. Nie była pewna, czy to odkrycie powinno ją cieszyć, czy skłonić do ucieczki. Tak czy inaczej, uzyskiwała doskonałe oceny za wywiązywanie się ze służbowych obowiązków.

- Wytrzymaj przy mnie rok, a daleko zajdziesz - mawiał do niej Bill. Miał wielki brzuch i codziennie jadał na lunch grecką sałatkę, po której nieodmiennie śmierdział cebulą. Isabella wiedziała, że Bill uważa grecką sałatkę za superzdrowe danie, i współczuła mu szczerze. I żałowała, że facet śmierdzi.

Sharon była mniej bezpośrednia.

- Mam oczko w rajstopach - ogłaszała. A potem gapiła się na Isabellę z wypisanym na twarzy pytaniem: ,,I jak wybrniemy z tej sytuacji?", dopóki ta nie zaproponowała, że pójdzie kupić nową parę.

Stojąc w drogerii i wybierając rajstopy dla innej kobiety, myślała: ,,To się dzieje naprawdę". Wzięła takie ze wzmocnioną górą, dobrze trzymające pośladki, i poszła zapłacić.

(...)

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Zapraszamy na zakupy

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

City Break
City Break