Do kina za 12 zł. Tylko dla wtajemniczonych?
3 października 2018
Kino studyjne na Tarchominie właśnie kończy cztery lata. Ceny są niskie a warunki bardzo dobre, ale tłumów nie widać.
Gdyby spytać przeciętnego warszawiaka, gdzie na Tarchominie jest kino, zapewne odpowie "nigdzie". Jeśli bywa w okolicy albo śledzi bieżące wydarzenia w mieście, wskaże multipleks w Galerii Północnej. Tymczasem przy Van Gogha 1 od października 2014 roku działa studyjne Kino Na Boku. Jeśli ktoś nie wie, gdzie jest Białołęcki Ośrodek Kultury, nie ma szans trafić tam w jesienny wieczór. Budynek jest ukryty w ciemnościach za parkingiem. Żeby dostać się do kina, trzeba przejść przez uchyloną furtkę, wejść do BOK-u i zgadnąć, gdzie może się znajdować sala kinowa. "Zgadnąć" dosłownie, bo wieczorem w holu może nie być żywej duszy a wnętrze budynku jest, delikatnie mówiąc, mało intuicyjne.
W Kinie Na Boku byłem w tym roku dwa razy, na popularnych polskich filmach: "Zimnej wojnie" i "Klerze". Za pierwszym razem sala była prawie pusta, za drugim - pusta tylko w połowie (w weekend!). W kinie, w którym za bilet płacimy 15 zł (w poniedziałek 12 zł), a z praktycznie całego, wielotysięcznego Tarchomina można przyjść na piechotę. Na filmach, na które w multipleksach w weekendy i "tanie środy" bilety były już tylko w pierwszych rzędach. Tymczasem bilety na bardzo dobre miejsca na "Kler", który ustanowił rekord otwarcia polskiego kina po 1989 roku, kupiłem przez Internet półtorej godziny przed seansem. Aż trudno uwierzyć.
Oprócz cen i lokalizacji Kino Na Boku ma jeszcze dwie, wielkie zalety: brak popcornu i charakter. Raj dla osób, które nie lubią klimatu multipleksów, sal na kilkaset osób i przesterowanych basów. Sala na Tarchominie przypomina gabarytowo kino Atlantic czy Wisła, jakość dźwięku i obrazu są typowe dla kin studyjnych, czyli bardzo dobre, bez zbędnych fajerwerków. Polecam kupować, korzystać, wspierać polskie kino, walić drzwiami i oknami.
Dominik Gadomski