Bezglutenowy problem białołęckiej oświaty

Nie zawsze dociera do nas, z jakimi trudnościami borykają się na co dzień nie tylko rodzice, ale i maluchy. O swojej sytuacji zdecydowała się nam opowiedzieć jedna z matek, której syn jest bezglutenowcem.

- Nasze dziecko jest na diecie bezglutenowej i zawsze pilnuję, by dostawało właściwe posiłki. Nie ukrywam, że mieliśmy problemy, żeby dostać się do publicz-nego przedszkola w naszej dzielnicy, właśnie z powodu specjalnych posiłków dla dziecka - tłumaczy matka. Chłopca nie udało się na Białołęce zapisać do przed-szkola publicznego, więc rodzice poszukali innego rozwiązania.

- Odsyłano nas na Grochowską, ale o tym nie było mowy ze względu na dojaz-dy. Na szczęście mieliśmy możliwość wysłania go do przedszkola prywatnego, gdzie miał odpowiednią opiekę - mówi mama chłopca.

Niestety, nie wszystkich rodziców w takich lub podobnych przypadkach stać na to, by posłać dziecko do przedszkola niepublicznego. Skazani są więc albo na do-wożenie malucha do innej dzielnicy albo na siebie. Przedszkole to nie koniec kłopo-tów, kolejne czekają na rodziców chorych dzieci w szkole.

- W ubiegłym roku syn poszedł do zerówki. Oczywiście proponowano mi inną szkołę oraz szkołę specjalną, ale w końcu dyrektorka zgodziła się - wspomina ko-bieta. - Głównym problemem było podawanie posiłków dostosowanych do diety. Ponieważ szkoła wynajmuje stołówkę ajentowi, tam kazano mi uzgodnić szczegóły. Jedna osoba miała się zajmować przygotowaniem posiłku dla mojego dziecka, ale trwało to tylko przez tydzień, bo kobieta ze stołówki zrezygnowała - mówi matka chłopca. - Sama robiłam dziecku posiłki i dowoziłam do szkoły, trzeba było je tylko odgrzać i podać. Raz zdarzyło się, że posiłek dla syna zjadło inne dziecko, a moje zostało głodne. Efekt tego był taki, że nauczycielka musiała podgrzewać i podawać dziecku posiłek, a w tym czasie zostawić 30 innych dzieci. Cofnęłam dziecko do ze-rówki przedszkolnej, bo musiałam znaleźć lepsze rozwiązanie - opowiada kobieta.

Dzisiaj syn naszej czytelniczki chodzi do podstawówki. Posiłki podaje dziecku wynajęta przez rodziców osoba, do której matka chłopca ma zaufanie. W praktyce powinno być tak, że rodzic ma szansę porozumieć się ze szkołą i nic dziwnego, że oczekuje od niej pomocy i wsparcia. Jak widać na taką pomoc w praktyce nie ma co liczyć.

Zaś według urzędniczej teorii jest tak: - Rodzice dzieci z cukrzycą, astmą, czy na specjalnych dietach, wynikających z uczulenia na pewne produkty mają szansę na dostanie się do przedszkola po indywidualnej rozmowie z kierownikiem placówki - mówi Katarzyna Pieńkowska z wydziału prasowego urzędu miasta. - Podobnie jest w przypadku uczęszczania dziecka do szkoły podstawowej, jest to kwestia rozmo-wy z dyrektorem szkoły. W tym przypadku jest łatwiej niż z dostaniem się do przedszkola, bo w szkole jest pielęgniarka. Oprócz tego w Warszawie są przed-szkola oferujące indywidualną dietę dla dzieci z alergiami. Ich wykaz znajdziemy na stronie www.edukacja.warszawa.pl - podsumowuje urzędniczka.

Barbara Kiliszek

Nasz komentarz

Nie pierwszy to przykład na sposób myślenia władz miasta - jeśli coś znajduje się w centrum stolicy, to znaczy, że jest ogólnodostępne. Przecież można dziecko co-dziennie dowozić wiele kilometrów do przedszkola czy szkoły. To, co sprawdza się w urzędniczej teorii - w praktyce jednak nie zdaje egzaminu. W opisywanym przy-padku egzaminu z życzliwości i zdrowego rozsądku nie zdały białołęckie przed-szkola publiczne, a szkoła wciąż się poci nad zrozumieniem pytań banalnego testu.

Czekamy na emaile i telefony od innych rodziców, którzy spotkali się z po-dobnymi problemami. A może są tacy, których doświadczenia są zgoła odmienne? Telefon 22 392-08-39, email: echo@gazetaecho.pl.