Bell "na twardo"
22 kwietnia 2005
Umiejętności polskich pilotów są wręcz legendarne. Wiedzą o tym Ci, którym przychodzi mierzyć się z Polakami w zawodach sportowych - z reguły przegrywają. Opinia ta dotyczy nie tylko pilotów samolotów, ale i śmigłowców. We wtorek, 12 kwietnia załoga należącego do policji BELL-a musiała zdać najtrudniejszy w życiu egzamin.
Przyczyny wypadku zbada Komisja Badania Wypadków Lotniczych. W kilka dni po zdarzeniu znane są tylko cząstkowe informacje na temat okoliczności, nie ma żadnych oficjalnych informacji na temat przyczyn. Komisja zwykle podaje takie raporty ze swej pracy w kilka tygodni od daty wypadku. Obecnie wiadomo tyle, że pilot próbował awaryjnie lądować, gdyż silnik uległ awarii. Do manewrowania maszyną użył tzw. efektu autorotacji, czyli obracania się rozpędzonych wirników śmigłowca. W terminologii lotniczej takie lądowanie określa się słowami "na twardo".
Maszyna uderzyła o ziemię, przewróciła się na bok, a ogień strawił ją doszczętnie. Potwierdzony jest fakt, że tuż przed katastrofą pilot zdołał nadać sygnał S.O.S oraz wskazać przybliżone miejsca zdarzenia.
Dwuosobowa załoga śmigłowca przeżyła wypadek. Obydwaj odnieśli obrażenia: jeden ma złamaną nogę, drugi ma obrażenia kręgosłupa - zostali hospitalizowani w Centralnym Szpitalu Klinicznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na ulicy Wołoskiej w Warszawie. Według informacji policji załoga BELL-a opuściła pokład tuż przed tym jak śmigłowiec stanął w płomieniach.
W akcji gaszenia płonącego śmigłowca brali udział strażacy z Legionowa, Jabłonny i Kątów Węgierskich.
aski