Będzie znacznie drożej
11 maja 2011
Temat numer jeden ostatnich dni w autobusach, tramwajach i metrze to drastyczna podwyżka cen biletów. Dobra wiadomość jest taka, że stołeczny ratusz podwyżkę podzielił na trzy etapy.
Warszawski ratusz pozostawia też najpopularniejsze bilety czasowe - od ich wprowadzenia dwa lata temu sprzedają się lepiej niż jednorazowe. Dwudziestominutowa przejażdżka komunikacją publiczną teraz kosztuje dwa złote, od sierpnia o sześćdziesiąt groszy więcej.
Czym ratusz uzasadnia podwyżkę? Wzmożonymi zakupami taboru - do 2017 Warszawa ma mieć blisko 800 nowych autobusów, ponad 180 tramwajów, 210 wagonów metra dla obydwu linii i pociągi na linii do lotniska Chopina. Do tego nowe linie tramwajowe, także przez nieistniejący jeszcze most Krasińskiego. Co ciekawe, taki poziom podwyżek nie był proponowany przez Zarząd Transportu Miejskiego, a przez stołecznego skarbnika.
Podwyżki nie dotkną za to rodzin wielodzietnych, osób po siedemdziesiątce oraz pracowników komunikacji z rodzinami. Oni mają zagwarantowane bezpłatne przejazdy.
Najbardziej uderzy w podmiejskich
Najgorzej mają ci, którzy korzystają z biletów podmiejskich - ich portfele ucierpią najbardziej. Jednorazowy bilet od stycznia 2014 ma kosztować dwa razy tyle, co obecnie - 8,40 zł. Procentowo mniej, ale kwotowo znacznie więcej przyjdzie płacić za długookresówki: teraz miesięczny kosztuje 116 zł - będzie kosztował 156. Bilet 90-dniowy będzie kosztował 370 zł, o 80 więcej niż teraz. A w styczniu 2014 będzie jeszcze drożej.Stołeczny ratusz tłumaczy się kosztami utrzymania nowego taboru i inwestycjami, a i tak wiadomo, że gros pieniędzy będzie pakowane w drugą linię metra. Nikt w urzędzie nie zadał sobie chyba trudu, aby przeanalizować, jak proponowane podwyżki cen biletów wpłyną na ruch w mieście. Parkingów P+R jest wciąż za mało, a na najpotrzebniejszych terenach nie ma ich wcale: Białołęka czy Marki aż proszą się o "uparkowienie", aby przesiąść się do komunikacji miejskiej i nie tłoczyć w centrum. Wpływy do kasy ZTM zmalały, odkąd na autobusach nie ma już wielkopowierzchniowych reklam, na które narzekała część pasażerów, a które stanowiły spore - i pewne - źródło finansowania. Można mniemać, że ograniczenie przywilejów pracowników komunikacji także byłoby zastrzykiem do budżetu - o ile jeszcze kierowcy czy technicy darmowe przejazdy mieć powinni, to czy za darmo muszą też jeździć ich żony i dzieci? Możliwości na znalezienie pieniędzy jest wiele i niekoniecznie trzeba je wyciągać z portfeli pasażerów - ale po co się wysilać, skoro pasażer wyboru nie ma?
(wt)