Rozgoryczenie w "Osadzie sąsiedzkiej": deweloper nas oszukał
12 czerwca 2015
"Deweloper oszukuje, strzeżcie się!", "zapłacone, nie zrobione", "tu miała być droga", "tu miał być chodnik" - transparenty wiszące na Osiedlu Osada Sąsiedzka to wyraz sprzeciwu a tak naprawdę bezradności ludzi wobec dewelopera, który zrobił ich w przysłowiowe bambuko.
Rozczarowania przychodziły etapami.
- To że drogi i chodnika wciąż nie ma, to w sumie drobiazg przy problemach, które pojawiały się w czasie budowy. Ostatni dom na naszym osiedlu został wybudowany z półtorarocznym opóźnieniem. Biorąc od uwagę zapisy umowy można więc powiedzieć, że na drogę czekamy ponad trzy lata. Okazało się, że firma Budmen z powodzeniem stosowała zasady piramidy finansowej: z wpłat kolejnych klientów opłacała wcześniejsze budowy. Po rozpoczęciu ostatniego budynku, finansowanie urwało się, bo nie było kolejnych chętnych - relacjonują mieszkańcy.
Masa drobiazgów
W pierwszym domu po okresie gwarancji zaczął przeciekać dach. Normą są awarie hydrauliki i elektryki, bo stosowano najtańsze materiały. W zawieranych umowach nie da się wszystkiego dokładnie opisać i to - zdaniem mieszkańców - deweloper wykorzystał. Pojawiły się ukryte koszty.
- Dopłaty do różnych rzeczy, które wyskakują "nagle" w czasie budowy. Dodatkowy punkt hydrauliczny, inaczej otwierane okna, więcej punktów elektrycznych itd. Na samej elektryce każdy dopłacał mu po 5 - 8 tys zł - mówi jeden z mieszkańców.
Pojawiają się też typowe "bareizmy". Jak np. zbyt duże drzwi wejściowe.
- Murarz musiał rozebrać częściowo ścianę z cegły klinkierowej i wymurować od nowa. Ostatnia cegła ma wycięty narożnik, bo nadproża nie dało się rozebrać i wymurować od nowa. Ale drzwi wejściowe są? Są. Nie było dyskusji - opowiadają mieszkańcy.
Deweloper zaprzecza
Włodzimierz Sitarz, prezes spółki Budmen, nie ma sobie nic do zarzucenia. Jego zdaniem, wszystkie informacje są zawarte na stronie internetowej lub w umowie klienta.
- Wewnętrzne instalacje wodno-kanalizacyjne oraz elektryczne wykonujemy z materiałów powszechnie stosowanych w budownictwie mieszkaniowym. Doszło to tego, wszyscy unikali zadrażniania sytuacji, bali się mówić, bo listy ubytków były tak długie, że na mniejsze ludzie machali już ręką. Byle tylko wreszcie poprawiono najpoważniejsze, bo i to nie było pewne. Są one dokładnie opisane w zatwierdzonych pozwoleniami projektach, a te stanowią załączniki do umów - mówi Włodzimierz Sitarz. Według jego oceny usterki to jednostkowe przypadki, niekiedy także powstałe z winy mieszkańców, bo np. nie wykonali prac konserwacyjnych. Jak tłumaczy ukryte koszty?
- Załącznikiem do umowy jest szczegółowa specyfikacja wyposażenia domu. Jeśli w trakcie budowy klient stwierdzi, że potrzebuje dodatkowe instalacje, spełniamy jego życzenia za dodatkową opłatą - tłumaczy prezes. Dodaje też, że właśnie rozpoczęła się budowa drogi i chodnika.
Mieszkańcy: partacze nie fachowcy
- Pojedyncze? To chyba żart! Tylko w jednym budynku zepsuł się elektrozawór, spłuczki, popękały ściany na łączeniach płyt, posypały się baterie w łazienkach. Do tego przeciek na źle wykonanym łączeniu hydrauliki. Po moim telefonie zajął się tym podwykonawca, a po miesiącu od roboty sufit popękał - tacy fachowcy. Farbę na sufit musiałem sam kupić, bo jak stwierdził malarz, firma dała badziewie, najtańszą, nie kwalifikująca się do sufitów w kuchniach i łazienkach. Gwarancja spłuczek upłynęła, bo dom miał 1,5 roku poślizgu w budowie. Doszło to tego, wszyscy unikali zadrażniania sytuacji, bali się mówić, bo listy ubytków były tak długie, że na mniejsze ludzie machali już ręką. Byle tylko wreszcie poprawiono najpoważniejsze, bo i to nie było pewne. A deweloper tylko korzystał z ogólnikowych zapisów w projekcie i specyfikacji - opowiada jeden z mieszkańców.
AS