REKLAMA

Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie

tytuł oryg.: Centodieci minuti, una vita. La parabola di Zinedine Zidane
autor: Luca Caioli
przekład: Barbara Bardadyn
wydawnictwo: Wydawnictwo Sine Qua Non
wydanie: Kraków
data: 6 listopada 2013
forma: książka, okładka miękka
wymiary: 150 × 215 mm
liczba stron: 272
ISBN: 978-83-7924102-6

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka  2013.11.06

7 maja, będąc bogiem piłki, żegna się z kibicami Realu Madryt, a kiedy ludzie skandują jego imię, płacze jak dziecko. Dwa miesiące później rozgrywa ostatnie spotkanie w karierze: finał mistrzostw świata 2006 Włochy - Francja na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Ten mecz, tak symboliczny, staje się lejtmotywem książki, która opowiada o wspaniałej karierze Zizou. Podczas tych 110 minut dzieje się wszystko: jest rzut karny, zamieniony na gola podcinką, jest kapitan, który reorganizuje drużynę, jest artysta piłki, wiążący nogi Cannavaro i Gattuso, jest strzał głową w poszukiwaniu takiego gola jak w finale w 1998 roku, jest uderzenie ,,z byka" w klatkę piersiową Materazziego, które oznacza zarazem koniec jego kariery. Opowieść o jednym z największych piłkarzy w historii futbolu, który ze spuszczoną głową zmierza do szatni, zaledwie o kilka centymetrów mijając Puchar Świata, i który nie pojawia się nawet na dekoracji. On nie chce srebrnego medalu.

To biografia w formie wspomnień, w których mieszają się epoki i zdarzenia. Luca Caioli odwiedza Marsylię, Cannes, Bordeaux, Turyn oraz Madryt, opowiadając o życiu i karierze Zinédine'a Zidane'a. Między wątpliwościami a triumfami, między rozsądkiem a szaleństwem, wszystko prowadzi powoli do słynnego dezorientującego i samobójczego uderzenia głową. Oto pasjonująca opowieść, która ukazuje dotąd nieznane strony Mistrza. Przed Wami książka ważna i poruszająca, która pozwala zrozumieć najlepszego piłkarza swojej epoki.

Fragment

Fenomen

Kiedy w 1996 roku obiecujący dwudziestoczteroletni talent francuskiej piłki, Zinédine Zidane, podpisał kontrakt z Juventusem - ówczesnym triumfatorem Ligi Mistrzów - mało kto się spodziewał, że w ciągu zaledwie kilku sezonów stanie się on jednym z najlepszych piłkarzy globu oraz mistrzem świata i Europy. Przeprowadzka do turyńskiego klubu okazała się punktem zwrotnym jego wspaniałej kariery. Kupiony później przez Real Madryt za rekordową kwotę siedemdziesięciu trzech i pół miliona euro, stał się najdroższym piłkarzem świata i nie oddał tego tytułu przez osiem kolejnych lat.

Mimo świadomości własnego talentu Zizou pozostał skromnym, pogodnym człowiekiem - piłkarzem, który grał przede wszystkim dla drużyny, zawsze stawiając jej dobro na pierwszym miejscu. Długo można by mówić i pisać o jego technice, nieprawdopodobnych dryblingach, których nigdy nie dało się przewidzieć, oraz oryginalnym stylu gry. Najbardziej jednak imponuje to, że nawet po wymanewrowaniu kilku rywali naraz i wypracowaniu sobie idealnej pozycji do strzału, Zidane szukał częściej kolegów z drużyny niż okazji do strzału. Zupełnie tak, jak gdyby w swoim repertuarze miał uszczęśliwianie nie tylko kibiców, ale i partnerów na boisku.

Po odejściu z Juventusu Zizou pozostał w Madrycie do końca kariery piłkarskiej, po czym podjął pracę w sztabie szkoleniowym Realu. Nigdy nie zapomniał jednak o klubie, który nauczył go wygrywać. Podczas charytatywnego meczu pomiędzy legendami Realu i Juve, rozgrywanego na Santiago Bernabéu w czerwcu 2013 roku, Francuz zagrał w obu drużynach, czym pokazał, że uważa je za najważniejsze w swojej karierze piłkarskiej.

Jako bezdyskusyjny geniusz futbolu Zidane zasłużył na piękne zakończenie swojej przygody z piłką. Rysą na szkle okazał się jednak finał mistrzostw świata w 2006 roku, kiedy to reprezentacja Francji mierzyła się w Berlinie z Włochami. Zamiast zejść z boiska jako bohater i triumfator, został nazwany przez wielu największym przegranym tamtego pamiętnego wieczoru. Po sławetnym incydencie z Materazzim zszedł samotnie do szatni - z pustymi rękami i spuszczoną głową.

Epizod ten nie wyrządził jednak trwałej krzywdy jego wizerunkowi. Wieloletnie starania, talent, zdrowe podejście do sławy, pogoda ducha oraz aktywność Francuza w akcjach na rzecz potrzebujących sprawiły, że Zidane do dziś postrzegany jest jako fenomen, którego nazwisko wymienia się obok legend pokroju Del Piero, Platiniego, Raúla czy Beckhama. Przede wszystkim zaś cały czas jest tym samym, skromnym i zupełnie normalnym człowiekiem.

Mateusz Polek

JuvePoland.com

Legenda

Jak wytłumaczyć magię, jeśli nigdy nie widziało się gry Zidane'a? Jak wyjaśnić niemożliwe? Jak opisać piłkarską dostojność i maestrię?

Boiskowe występy Francuza można okraszać mnóstwem górnolotnych słów, ale żadne nie odda jego klasy. Tak jak są książki, które każdy człowiek powinien znać, czy filmy, które wypada choć raz obejrzeć, są też zagrania Zidane'a, które przeszły do historii futbolu i nigdy nie przestaną zachwycać kibiców.

Magia. Tym właśnie była gra numeru ,,5" Realu Madryt. Rulety, przyjęcia, zwody, podania, uderzenia - wszystko, co Zidane prezentował na boisku, było magiczne, wyjątkowe i niepowtarzalne. Nie były to czary z wybuchami i fajerwerkami, ale dostojne i spokojne pociągnięcia magiczną różdżką, za którymi do dziś tęskni madridismo.

Zidane był boiskowym czarodziejem, ale nie robotem, zaprogramowanym by strzelać pięćdziesiąt goli w sezonie i mecz w mecz powtarzać te same zagrania. Jego ruchy, mimo że z pozoru spokojne i powolne, były nie do podrobienia przez innych. Tylko pot, który w każdym meczu spływał hektolitrami po jego czole, dowodził, że Zidane jednak nie pochodzi z innej planety.

Cały świat zapamiętał Zizou przede wszystkim z jego ostatniego zagrania w karierze - ciosu wymierzonego Marco Materazziemu w finale mistrzostw świata. Cały świat z wyjątkiem kibiców Realu Madryt. Dla nich Zidane będzie legendą klubu, jednym z najlepszych piłkarzy w jego historii i tym, który dał Królewskim dziewiąty Puchar Europy.

Gdy Francuz ze łzami w oczach żegnał się z Santiago Bernabéu, tysiące kibiców płakały razem z nim, marząc, by ich idol wrócił. I tak się stało - uczy się u boku Ancelottiego, jest wzorem dla piłkarzy, wspomaga ich swoimi radami i wspiera w walce o upragnioną décimę. A w przyszłości ma zająć miejsce Włocha i, kto wie, może stać się dla Realu Madryt kimś takim, kim dla Barcelony był Pep Guardiola. Madridistas bezgranicznie wierzyli w Zidane'a na boisku i uwierzą też w Zidane'a na ławce trenerskiej.

Mateusz Wojtylak

RealMadrid.pl

9 lipca 2006

Berlin, Stadion Olimpijski

Włochy

(4-2-3-1): Gianluigi Buffon; Gianluca Zambrotta, Fabio Cannavaro, Marco Materazzi, Fabio Grosso; Andrea Pirlo, Rino Gattuso; Mauro Germán Camoranesi, Francesco Totti, Simone Perrotta; Luca Toni.

Rezerwowi: Angelo Peruzzi, Marco Amelia, Cristian Zaccardo, Andrea Barzagli, Massimo Oddo, Simone Barone, Daniele De Rossi, Alessandro Del Piero, Alberto Gilardino, Filippo Inzaghi, Vincenzo Iaquinta.

Trener: Marcello Lippi.

Francja

(4-2-3-1): Fabien Barthez; Willy Sagnol, Lilian Thuram, William Gallas, Éric Abidal; Patrick Vieira, Claude Makélélé; Franck Ribéry, Zinédine Zidane, Florent Malouda; Thierry Henry.

Rezerwowi: Grégory Coupet, Mickaël Landreau, Jean-Alain Boumsong, Mikaël Silvestre, Pascal Chimbonda, Gaël Givet, Vikash Dhorasoo, Mahamadou Diarra, Sylvain Wiltord, Sidney Govou, David Trezeguet.

Trener: Raymond Domenech.

Sędzia: Horacio Marcelo Elizondo (Argentyna).

00.00

Ostatni walc

Czas staje w miejscu. Pozłacana piłka zastygła pod korkami ze złotymi akcentami i niebieskimi getrami. Najpierw jednak była rozgrzewka. Po niej Zidane schodzi z boiska, rzuca okiem na puchar cały ze złota i pozdrawia publiczność. Później ceremonia zamknięcia. Jedenaście minut, niewiele więcej. Muzyka i feeria barw. Śpiewają tenorzy z Il Divo, dudnią bębny, wirują zielone parasole. Shakira, cała na pomarańczowo, porusza biodrami i tułowiem w rytm Hips Don't Lie; Wyclef Jean, czarnoskóry gigant z The Fugees, towarzyszy jej w tych boskich ruchach.

W tunelu prowadzącym na murawę czekają już obie drużyny. Willy Sagnol opiera się o plecy Fabiena Bartheza, obaj żartują. Kapitan, jak ma w zwyczaju, przychodzi jako ostatni. Ustawia się z przodu. Pod pachą piłka, w ręku proporczyk francuskiej federacji. Fabio Cannavaro, drugi kapitan, obserwuje go kątem oka. Zidane wpatruje się w jakiś stały punkt przed sobą. Półotwarte usta, ręka kilka razy przejeżdża po twarzy. Tylko na chwilę się rozprasza: chłopiec za nim, ten, który trzyma za rękę francuskiego bramkarza, ma atak kaszlu.

Na zewnątrz wszystko przygotowane do odsłuchania hymnów narodowych. W loży honorowej Jacques Chirac, prezydent Francji, stoi obok swojej żony Bernadette.

Giorgio Napolitano, prezydent Włoch, jest poważny. Za nimi znajdują się byli prezydenci i sekretarze generalni. Jest Angela Merkel, kanclerz Niemiec, Bill Clinton, Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ, prezydent Republiki Południowej Afryki Thabo Mbeki (to jego kraj będzie gospodarzem mistrzostw świata w 2010 roku), a dalej najlepsi w świecie futbolu.

Po Pieśni Włochów rozbrzmiewa Marsylianka, wszyscy blisko siebie, objęci. Zidane ściska w talii Bartheza, usta zamknięte. Kończy się hymn, kapitan się odwraca, krzyczy do kolegów.

Szybki uścisk dłoni z sędziami i z Cannavaro. Rzut monetą i strony wybrane. Ribéry i Vieira wymieniają proporczyki, ręce dotykają jedne drugich, by nawzajem dodać sobie otuchy. Kilka sekund oczekiwania i zajęcie swoich miejsc: siedemdziesiąt dwa tysiące widzów i dwudziestu dwóch ludzi na placu gry. Wszystko gotowe. Horacio Elizondo, argentyński arbiter zawodów, mówi do podpiętego mikrofonu, patrzy w stronę białego koła. Gwiżdże. Francesco Totti ma obok Lucę Toniego, podaje do tyłu w kierunku Andrei Pirlo.

I już, zaczęło się. Francja - Włochy, finał mistrzostw świata 2006 roku, ostatni walc piłkarza z numerem ,,10".

Zizou odbiera ostatni bilet z wykupionego na trzynaście sezonów abonamentu. Ogłosił to 25 kwietnia 2006 roku.

Od jakiegoś czasu Francuz bardzo mało rozmawia z prasą. Omijał konferencje, które Real Madryt przewiduje mniej więcej raz w miesiącu dla swoich piłkarzy. Po raz ostatni zgodził się przyjść na spotkanie z mediami 17 października 2005 roku. Później już nie. Albo przez negatywne wyniki drużyny, albo przez niekończące się zmiany w klubie, albo dlatego że - jak często powtarza - nie lubi mówić. A poza tym, jeśli nie ma nic szczególnego do powiedzenia, nie ma ochoty stawiać się przed dziennikarzami. Jednak w środę, 26 kwietnia, pojawia się na konferencji. Ma coś ważnego do przekazania. Ze swego miejsca, wobec tylu pytań, odpowiada, że to zupełnie normalne, że ,,to część programu komunikacji klubu". Jednak większość domyśla się powodu tego apelu urbi et orbi. Rzuca futbol. Cadena SER, hiszpańska stacja radiowa, zwykle bardzo dobrze poinformowana, sześć dni wcześniej ogłosiła: ,,To niemal pewne, że Zidane zawiesi buty na kołku". Krążyło mnóstwo pogłosek na ten temat, wzmocnionych dodatkowo w styczniu 2006 roku, kiedy okazało się, że już podczas amerykańskiego tournée w poprzednim roku Francuz spotkał się z Florentino Pérezem, prezydentem Realu Madryt, komunikując mu o swoim zamiarze. Powiedział o tym także trenerowi i kolegom z drużyny. Prezydent poradził mu, żeby jeszcze się wstrzymał. Zizou się zgodził, żeby później powiedzieć suche ,,nie", kiedy Pérez zapytał go, czy zostanie, wypełniając swoje zobowiązania do czerwca 2007 roku.

Pytanie jak najbardziej zasadne, ponieważ Zidane ma jeszcze ważny przez rok kontrakt i wiele razy powtarzał, że o tym, czy będzie jeszcze grał, czy nie, zdecyduje po mistrzostwach świata, ponieważ pewne jest jedynie to, że - cokolwiek się zdarzy - po turnieju w Niemczech odejdzie z reprezentacji.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Wyjazdy sportowe
Wyjazdy sportowe

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA

AMBRA - Twoje Perfumy
AMBRA - Twoje Perfumy