REKLAMA

Twarze w wodzie

tytuł oryg.: Faces in the Water
autor: Janet Frame
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 2 czerwca 2015
forma: książka
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7674454-4

Nigdy nie okazywałam agresji. Nigdy na nikogo nie naskakiwałam. Byłam tylko przestraszona, zagubiona, przygnębiona.

U młodej nauczycielki, Istiny Mavet, zdiagnozowano chorobę psychiczną. Przebywała w szpitalach psychiatrycznych, doznając wiele krzywd, cierpienia i upokorzenia.

Po kilku latach, unikając operacji mózgu - lobotomii, opuściła ośrodek. Twarze w wodzie to przejmująca opowieść o wyobcowaniu i niezrozumieniu. Szpital psychiatryczny nadal jest miejscem objętym społecznym tabu, jednak szpital psychiatryczny początku XX wieku często był również rodzajem usankcjonowanego społecznie więzienia nie tylko dla psychicznie chorych, lecz również dla wrażliwych i nieprzystosowanych umysłów uciekających w świat fantazji. Trudne doświadczenia: zmagania z chorobą, metody leczenia, opieka personelu, panujące warunki na oddziałach psychiatrycznych nie zniszczyły osobowości bohaterki. Jednak nie wszyscy mieli tyle odwagi i szczęścia. Janet Frame ukazała także losy innych pacjentów, przybliżając ich świat, codzienność, lęk i bezradność w obliczu postawionych diagnoz, dając nam możliwość głębokiego współodczuwania ich bólu i bezsilności.

Fragment

CLIFFHAVEN

I

Powiedzieli, że Bezpieczeństwu jesteśmy winni wierność i posłuszeństwo, że jest to nasz Czerwony Krzyż, który zapewni nam maść i opatrunki na rany, który usunie zasiedziałe w naszych głowach obce idee, szklane paciorki fantazji, serpentyny bezsen­su. Na wszystkich drzwiach prowadzących do i ze świata umieścili napisy ostrzegawcze i wyszczegól­nili środki bezpieczeństwa, jakie należy przedsię­wziąć w wypadku skrajnego zagrożenia. Uderzenie pioruna, osamotnienie w śniegach Antarktydy, uką­szenie węża, zamieszki uliczne, trzęsienie ziemi. Nigdy w śniegu nie zapadaj w sen. Ukryj nożyce. Strzeż się nieznajomych. Zagubiona na obcym lądzie kieruj się płynącym ku morzu strumieniem i odga-duj czas, obserwując położenie słońca. Nie szarp się, gdy ktoś ratuje cię z topieli. Po ukąszeniu wyssij z rany jad. Uciekaj pod otwarte niebo, gdy walą się kominy i otwiera ziemia. Ale na dzień ostatecznej zagłady, w którym ,,ci, co spojrzą przez okno, ociem­nieni zostaną", nie mieli dla nas żadnego sloganu.

7

Ulice zatłoczone wylęknionymi ludźmi, rozgląda­jącymi się w panice na prawo i lewo, chowającymi nożyce, ssącymi jad z rany, której nie mogą odna­leźć, odgadującymi czas, obserwując słońce, które jednak samo topi się i ścieka po graniach i żlebach ciemności prosto w niecki wysuszonych mórz.

Lecz dopóki nie ma tego dnia, jak odnaleźć się we śnie i snach, jak ustrzec się przed ich niebezpiecz­ną rzeczywistością pioruna, węży, ruchu ulicznego, zamieszek, zarazków, trzęsień ziemi, śnieżnych za­mieci, brudu, gdy wskroś naszych głów, niczym za­wiłe zagadki, pełzną wszy? Szybko, gdzie nasz Bo-ski Czerwony Krzyż z opatrunkiem i maścią, igłą i nicią, czystym płóciennym bandażem, którym zmumifikuje ropiejące sny? Bezpieczeństwo przede wszystkim.

Będę pisała o porze niebezpieczeństw. Umiesz­czono mnie w szpitalu z powodu wielkiej rozpadli­ny, jaka otworzyła się w krze pomiędzy mną a inny­mi ludźmi, których obserwowałam z ich światem, odpływającym coraz dalej przez fioletowe morze, gdzie ryby młoty w tropikalnym spokoju pływały obok fok i polarnych niedźwiedzi. Byłam sama na lodzie. Uderzyła zamieć śnieżna, skostniałam z zim­na i chciałam położyć się i zasnąć, i zapewne tak bym zrobiła, gdyby nie nadeszli obcy ludzie z no­życami, worami pełnymi wszy, butelkami z truci­zną, oklejonymi czerwonymi etykietkami z trupią

8

czaszką, i z innymi niebezpieczeństwami, z których istnienia nie zdawałam sobie wcześniej sprawy - lustra, płaszcze, korytarze, meble, metry kwadrato­we, zaryglowane minuty ciszy - gładkie i wzorzy­ste, darmowe, promocyjne próbki głosów. Obcy, nie mówiąc ani słowa, rozbili koliste namioty z perkalu i zostali na noc, roztaczając wokół mnie swoje nie­bezpieczne towary.

Ale ja lubiłam jeść czekoladę Carmello, gdyż by­łam samotna. Za sześciopensówkę kupiłam dwa­naście baloników. Usiadłam na cmentarzu wśród pęków chryzantem stojących w brązowej wodzie, wciśniętych w pokryte gnijącym szlamem słoiki po dżemie. Spacerowałam po ciemnym mieście, idąc wzdłuż rozświetlonych linii tramwajowych zbie­gających się na horyzoncie ze światłem ulicznych lamp i tworzących z nimi strzałkę. Tramwaje bły­skały nagłymi snopami iskier, rozpylając nad moją głową tęczowe bryzgi światła, tak że zdawało mi się, iż patrzę poprzez łzy. Ale przemawiały do mnie wi­tryny sklepów i deszcz spływający po wewnętrznej stronie szyby stoiska rybnego, i czysty mech, i pa­proć za szybą kwiaciarni, i niegustowne, obwisłe, dwuczęściowe ubrania, i staromodne płaszcze wi­szące na wiekowych, gipsowych manekinach w ta-nich sklepikach, których właścicieli nie stać było na oświetlenie wystawy, więc stłoczyli towary ciasno na półce, oznaczając je ogromnymi, czerwonymi, ostrzegawczymi napisami. Wszystkie do mnie mó­wiły: ,,Strzeż się wyprzedaży", ,,Strzeż się cen oka­

9

zyjnych". Wystrzegaj się ruchu ulicznego i zarazków; jeśli znajdziesz upuszczoną chusteczkę, pod­nieś ją ostrożnie, chwytając kciukiem i czubkiem palca wskazującego i tak trzymaj, dopóki nie zgło­si się właściciel. Na przeziębienie wsmaruj sobie w pierś i plecy balsam Frairs. Nie siadaj na sedesie w publicznym szalecie. Niebezpieczeństwo. Linie wysokiego napięcia nad głową.

Ja nie byłam jeszcze ucywilizowana, więc zamie­niłam własne bezpieczeństwo na szklane paciorki fantazji.

Byłam nauczycielką. W drodze do domu szedł za mną dyrektor szkoły; roztroił swoją twarz i swoje ciało, by w trójnasób grozić mi niebezpieczeństwa­mi - właściwie szło za mną trzech dyrektorów; dwóch po bokach, a trzeci deptał mi po piętach. Raz czy dwa odwróciłam się, pytając nieśmiało: ,,Chciał­by pan gwiazdkę za dobre sprawowanie?". Przez cały wieczór siedziałam w swoim pokoju i wyci­nałam ze złotego papieru gwiazdy, naklejałam je potem na ścianę i w poprzek drzwi, i w poprzek ulubionej komódki mojej gospodyni, i w poprzek oczu i twarzy jej otomany na sprężynach - aż cały pokój oklejony był gwiazdami, umeblowany nimi jak prywatna noc, jak urok rzucony na trzech dy­rektorów, przez których każdego ranka w towarzy­stwie pedagogów z pokoju nauczycielskiego mu­siałam popijać gorzką herbatę, i którzy chodzili na palcach, w sandałach, wzdłuż granicy z nagietków, kiełkując zjadliwymi uwagami, radami i banała­

10

mi. Łapówkami dobrego sprawowania, które sobie wymyśliłam, za pomocą wody i mąki posklejałam mocno gwiazdy w papierową galaktykę akceptacji; i sobie samej wręczałam setki nagród, gwarancji, środków bezpieczeństwa, polis ubezpieczenio­wych, ponieważ sama byłam złem, sama byłam widziana, słyszana i odzywałam się, zanim ktokol­wiek do mnie przemówił, i sama, bez niczyjej proś­by, kupiłam fantazyjne ciasteczka i rozkleiłam je na ścianie.

Mój pokój śmierdział podpaskami. Nie wiedzia­łam, gdzie je schować, więc poupychałam je w szu­fladach orzechowej toaletki mojej gospodyni, w gór­nej szufladzie, w środkowej szufladzie i w dolnej szufladzie; wszędzie unosił się odór zaschłej krwi i nieświeżego jedzenia zrzuconego z półek jakiegoś domostwa, w którym nie było lokatorów ani mebli, ani przyszłości, ani nadziei, że kiedyś znajdzie się najemca.

Dyrektor zatrzepotał skrzydłami; zwracano się do niego imieniem świszczącym jak myszołów, da­jącym mu władzę nad martwymi; władzę zbierania kości tych, co skonali na pustyni.

Przełknęłam strumień gwiazd; to było łatwe; za­snęłam snem dobrze wykonanej pracy i wzorowe­go sprawowania.

Być może mogłam zanurkować w fioletową mor­ską toń i popłynąć ku oddalającym się ludziom świata, lecz pomyślałam: ,,Bezpieczeństwo przede wszystkim, popatrz w lewo i popatrz w prawo, jesz­

11

cze w lewo, jeszcze w prawo". Niknący ludzki tłum machał do mnie brudnymi chusteczkami, ujętymi przezornie między kciuk i czubek wskazującego palca. Cóż za rozwaga! Kiedy kichali, usta i nos za­krywali ręką, ale ich stopy były bose i przemarz­nięte. Przyszło mi do głowy, że może nie stać ich na buty czy pończochy, pozostałam więc na swo­jej krze, nie chcąc ryzykować niebezpieczeństwa nędzy, patrząc uważnie w prawo i lewo, bacząc na szalony ruch uliczny panujący na tej samotnej, polarnej pustyni; aż w końcu mężczyzna o złotych włosach powiedział do mnie: ,,Musisz odpocząć od cmentarnych chryzantem i równoległych linii tram­wajowych biegnących strzałką hen ku morzu. Mu­sisz odpocząć od piasku, łubinów, szafek, opłotków i parkanów. Pani Hogg ci pomoże. Pani Hogg, macio­ra berkszyra, której usunięto wole. Powinnaś zoba­czyć ten strumień śmietanki, jaki wypływa z otwo­ru w jej krtani, powinnaś usłyszeć powabny świst jej oddechu".

- Błąd - mówi pani Hogg uniesiona na palcach, z głową wysoko w powietrzu - może i mam ryżo­we wąsiki, ale nigdy żadna śmietanka nie wyciekała mi z otworu w krtani. Powiedz mi, proszę, na czym polega różnica między geografią, elektrycznością, zziębniętymi stopami, upośledzonym dzieckiem śli­niącym się w czerwonym drewnianym autku na be­tonowym podwórku a elegią Gwideriusza i Awiragusa:

12

Nie lękaj się już słońca skwaru,

Nie lękaj się okowów zimy...

Nie skrzywdzi cię już egzorcysta

Nie skrzywdzi cię już wiedźmy zmowa.

Nie skrzywdzi przodka duch w zamczyskach

Już nie położy cię choroba.

Bałam się pani Hogg. Nie wiedziałam, na czym polega różnica, o którą mnie pytała. Krzyknęłam do niej:

Hej, wariacie, szalej zdrów

Ty swój masz interes, a ja swój...

Co jest interesem wariata? Wariata w Cliffhaven - ,,szalej zdrów" - gdzie pociąg zatrzymuje się na dwadzieścia minut, by wyładować i załadować pocztę, i dać podróżnym możność popatrzenia sobie na błąkających się po stacji wariatów, zbijających się w grupki, ziewających, gapiących się, ciągle czymś zaabsorbowanych.

Przepraszam, która godzina? Błyszczący dzwo­nek szkolny rozbrzmiewa donośnie, bijąc sercem o wieniec. Czy zdążyłam na lekcje? Kwiaty czereśni wśród połyskujących liści wydają pierwsze owoce, kwitną welwetowe migdałki lwich paszczy, kojący wiatr wwiewa słoneczne światło w rzędy zielonych, prężnych topoli rosnących na grobli tuż obok drogi. Widzę je z okien podniesionych najwyżej na sześć

13

cali. Dlaczego drzwi są zamykane na klucz przez ludzi ubranych w różowe uniformy, noszących przy-czepione do paska grube pęki kluczy w kangurowa­tych torebeczkach? Czy minęła pora na podwieczo­rek? Fioletowe światło, żółta ozdobna pigwa, dzieci na ulicy grające długo w klasy, w piłkę lub w korale, aż zapadający zmierzch pokryje wszystko. Nawet żółtą ozdobną pigwę?

Ludziom na tym drugim świecie włożę na stopy ciepłe wełniane skarpety; ale śnię i nie mogę się przebudzić, i ktoś strąca mnie z ostrego klifu, i wi­szę zaczepiona nad przepaścią dwoma palcami, po których tańcuje i depcze Wielka Nierzeczywistość.

Nie pozostawało więc nic innego jak błagalnie szlochać. Szlochałam, błagając, by stopił się śnieg, by nadeszli poważni radni i usunęli zewsząd ostrze­gawcze napisy. I nigdy nie odpowiedziałam pani Hogg, na czym polega ta różnica, ponieważ znałam jedynie podobieństwo, jakie łączyło te rzeczy; reszta uleciała, rozpłynęła się w powietrzu i obumarła na wietrze, pozostawiając tylko owoc podobieństwa, niczym kotka leszczyny zostawiająca po sobie orzech laskowy.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

Kambukka Olympus
Kambukka Lagoon

REKLAMA