Nasza pierwsza piosenka
autor: | Ewelina Miśkiewicz |
wydawnictwo: | Replika |
wydanie: | Poznań |
data: | 24 stycznia 2023 |
forma: | książka, okładka miękka |
wymiary: | 130 × 200 mm |
liczba stron: | 304 |
ISBN: | 978-83-6763916-3 |
Inne formy i wydania
e-book (epub, mobipocket) | 2023.01.15 |
książka, okładka miękka | 2023.01.24 |
Po latach otrzymali szansę na nowy początek.
Czy będą potrafili z niej skorzystać?
Nie są już tymi samymi ludźmi, co w studenckich czasach, i nie są już razem. Wtedy zaczęło się od jednej piosenki, którą Grzegorz napisał dla Joanny, a która miała być początkiem ich wspólnej drogi.
Dziś Joanna jest poczytną pisarką, a Grzegorz odnosi sukcesy jako muzyk i wykonawca, ale jako typowy bad boy nie ogranicza się tylko do zawodowych podbojów. O sobie nawzajem wiedzą tyle, ile wyczytają z kolorowej prasy i portali plotkarskich. Oboje uważają, że dobrze im bez siebie. Ich burzliwy związek był trudny zwłaszcza dla Joanny, kosztował ją wiele wyrzeczeń i bólu, a potem mozolnego leczenia się z toksycznej miłości.
I kiedy była już pewna, że uporała się z własnymi traumami - pewnego letniego dnia na rynku w Sandomierzu wróciła do niej przeszłość.
Prolog
Nastanie kiedyś taki dzień, gdy stwierdzi, że Lublin był jedynym miejscem, gdzie czuł się naprawdę dobrze. Ale zanim nadejdzie ten czas, upłyną lata. Być może dopiero pod koniec życia zrozumie, że nigdy nie przydarzyło mu się nic piękniejszego niż okres młodości w mieście, które wówczas potrafił jedynie porównywać z innymi miejscami. Zestawiał Lublin z Warszawą, wówczas wypadał blado, ale gdy porównywał go do Tarnobrzega czy Zamościa, wydawał się miastem większych perspektyw. Przede wszystkim były tu wyższe uczelnie z prawdziwego zdarzenia, od października ściągające tłumy młodych ludzi. Ożywiały Lublin, odmładzały, sprawiały też, że powiedzieć o stolicy Lubelszczyzny, iż jest miastem emerytów, to tak jakby przesadzić z ekspresją. I to grubo.
Istnieje również pewne prawdopodobieństwo, że nigdy nie doceni tego miasta i lat w nim spędzonych tak, jak na to zasługują. Wciąż będzie gonił za czymś, co będzie mu się wydawać piękniejsze i wartościowsze. Aż pewnego dnia wszystko się skończy. Na kilka chwil przed odczuje jedynie zdziwienie, że tak właśnie wygląda koniec. Pospolicie i nagle.
Jednak w tej chwili nie były to problemy, którym poświęcał uwagę. Grzegorz był młody, opuścił rodzinne miasto i dopiero zaczynał życie w Lublinie. O mieście, z którego pochodził, przypominały mu czasem pewne momenty i sytuacje. Jak choćby teraz, gdy siedział w autobusie komunikacji miejskiej, a wokół niego skupiło się grono starszych ludzi - widok, jaki pamiętał z osiedla, gdzie się wychował. Większość jego sąsiadów było bowiem już na emeryturze. Tak, jego rodzinne miasto zestarzało się, zanim on zdążył dorosnąć.
Przez chwilę myślał, że pomylił linie. Z drugiej strony, zwykle nie jeździł o tej godzinie. Może to pora emerytów wracających z jakiejś mszy, wyprzedaży w markecie czy czego tam jeszcze. Zazwyczaj wsiadał do autobusu trochę później, bo zajęcia na uniwersytecie zaczynały się o późniejszej godzinie. We wtorki nawet nie pojawiał się na uczelni, dla niego był to dzień wolny od zajęć uniwersyteckich, wykładów i ćwiczeń. Normalnie wcale by go tu nie było, nie czułby ścisku w autobusie i nie widziałby zrezygnowanych spojrzeń starszych ludzilustrujących go od stóp do głów jakby był intruzem. On sam wciąż jeszcze miał w oczach wyraz nadziei, jeszcze tu nie pasował, choć wielokrotnie wydawało mu się, że w środku jest stary. Ale cóż mógł wiedzieć o melancholii, nostalgii i apatii, które pojawiały się na twarzach ludzi starych naprawdę.
W każdym razie tę porę wybrał z premedytacją, umówił się z tą uroczą dziewczyną specjalnie o tej godzinie, kiedy jeszcze żadne wykłady się nie zaczęły, bo chciał być z nią w holu sam na sam. Wprawdzie jak zawsze, gdzieś tam wśród wieszaków i pozostawionych kurtek i płaszczy, siedział ów przeźroczysty szatniarz, ale on się nie liczył. Nawet jeśli słyszał ich rozmowy, to patrzył gdzieś w dal, jakby nic wokół go nie obchodziło.
Hol o tej porze rzeczywiście był pusty. I cichy. Właśnie ciszy potrzebował najbardziej. Popatrzył na miejsce przy szatni, gdzie jak zawsze powinna na niego czekać, ale jej nie ujrzał. Zwykle go to nie ruszało, bo bywało już tak, że przychodził wcześniej, ale w tej chwili poczuł lekki niepokój. Może po sobotnim wieczorze wszystko się zmieniło? Wystraszyła się?
Nie, nie ona, ona się przecież nie boi. Niczego. A na pewno nie boi się jego.
Być może niepokój by w nim narastał, gdyby musiał czekać w tym holu jeszcze przez pięć koszmarnych minut, ale tuż po chwili się pojawiła. Kiedy go ujrzała, uśmiechnęła się, lecz nieznacznie, jakbypowstrzymywała uśmiech. To takie charakterystyczne dla niej, ta poważna mina, powściągliwość, uniesiona głowa, trochę udawana pewność siebie. Wiedział już bowiem, że jest sporo sytuacji, które ją peszą, udaje pewną siebie, a w środku tak naprawdę jest nieśmiała i krucha. Pociągało go to, choć jeszcze wtedy nie potrafił tego nazwać.
Bez słowa usiadła obok, jak miała w zwyczaju; z czasem stał się to ich wspólny zwyczaj, on też przychodził, siadał obok, a każda rozmowa zaczynała się bez zbędnego ,,cześć", ,,witaj", czy innego słowa, którymi ludzie zwykle rozpoczynają rozmowy. Oni jednak mieli swój język. Może dlatego ten niewidoczny szatniarz nie zwracał na nich uwagi, bo ich nie rozumiał? A może rozumiał aż nazbyt dobrze?
Grzegorz sięgnął do plecaka i wyjął kartkę, po czym jej podał.
- Co to?
- Czytaj - polecił z dumą i konfidencjonalnym spojrzeniem, dającym do zrozumienia, że ona również jest współtwórczynią tego, co za chwilę przeczyta.
Dziewczyna za to popatrzyła na niego badawczo, następnie pochyliła głowę nad zapisaną stroną. Na moment znów ją uniosła, aby spojrzeć mu jeszcze głębiej w oczy, a wtedy kosmyk włosów z grzywki zaczepił się o jej rzęsy. Nie mógł się powstrzymać, odgarnął go z czoła, na co zareagowała zarumienionymi policzkami. Znów próbowała nie dać po sobie nic poznać, jakby nie było tamtej soboty, jakby rzeczywiście nie było między nimi tej chemii, tego przyciągania, które przecież za każdym razem sprawiało, że spotykali się w tym miejscu.
Ale przecież ta ostatnia sobota się wydarzyła. Jemu zawsze będzie kojarzyć się z czerwienią, choć w rzeczywistości przyświecało im żółte światło z lampki nocnej, a czerwony był jedynie jej golf. Potem go z niej zdjął, następnie pozbył się z jej piersi niebieskiego biustonosza, który trochę do tej czerwieni nie pasował.
- Wiersz? - spytała, nie podnosząc głowy i przemierzając wzrokiem zapisane na kartce słowa.
- Piosenka. Napisałem ją po sobocie.
Na jej twarzy znów pojawił się ten nieznaczny uśmiech.
- Mogę przeczytać na głos?
- Czytaj - powtórzył i usłyszał jak słowa, które najpierw były tylko w jego głowie, potem zostały przelane na papier, teraz ożywają w jej ustach. Jego pierwsza w życiu piosenka. Napisana dla niej. Brzmiała tak:
W tę sobotę
Inną niż wszystkie
Przyszedłem do ciebie
Na ramieniu
Niosąc niepewność,
O czasie
Który miał się zatrzymać,
Poznałem smak
Twoich miękkich ust
Zabrałaś strach
Dałaś zapowiedź wszystkiego
Od świtu do zmroku
Tam jest nasze wszystko
Patrzysz i widzisz to samo
W nocy jest światło i mrok
Kochamy to oboje
Splatamy palce
Ściskamy dłonie
Żyjemy jak we śnie
I nie chcę nigdy
Budzić się w pustce
Zostaniesz we mnie?
- Co o niej myślisz? - spytał, gdy w holu znów zapanowała cisza, w której strzepnięcie pyłku ze spodni mogłoby zabrzmieć jak grom w czasie burzy.
Czekał na jej werdykt, jakby był wyrokiem ułaskawiającym, od jej słów zależało jego być albo nie być, nawet oskarżony na sali rozpraw nie przeżywa takich katuszy. Och, ileż od niej zależało! Skończył zaledwie dwadzieścia trzy lata, ale przecież bywało, że czuł się potwornie stary, nawet jeśli to nadal było tylko młodzieńcze wyobrażenie o starości, to drążyło go od środka. Poznał bowiem już smak odrzucenia i krytyki. Wiedział, jak to jest, gdy musisz się bardzo starać, aby uzyskać akceptację osoby, która jest dla ciebie ważna. Bo ostatecznie każde dziecko pragnie, aby jego rodzic był z niego dumny. On zawsze miał w sobie jakiś brak, bez względu na to, co robił, zawsze robił za mało i nie spełniał oczekiwań. Czasem pragnął jedynie, aby ojciec choć raz docenił jego starania, nie efekt, ale sam fakt, że się starał. Jego pragnienia w tej materii jednak zawsze pozostawały niezaspokojone, ojciec wymagał wciąż i wciąż. Tylko przy niej, przy tej dziewczynie, czuł się dobrze, nie musiał udawać kogoś, kim nie był, wiedział, że ona akceptuje go takim, jakim jest, że dla niej mógłby być wszystkim, tym jedynym i wyjątkowym. Dlatego tak obawiał się słów, które miały za chwilę paść. Nie chciał krytyki, lecz uznania.
- To jest piękne - wyszeptała, tłumiąc wzruszenie. Wyznanie było szczere i czuła się wyróżniona, że ten tekst powstał właśnie dla niej. Schlebił jej również fakt, że stała się swego rodzaju muzą, że ich wspólne doświadczenie nie tylko ich zbliżyło, lecz stało się zarzewiem twórczości.
Grzegorz poczuł, jak mięśnie jego twarzy się rozluźniają, a usta układają się w uśmiech.
- Naprawdę - zapewniła, pochylając głowę w jego stronę. - To jest jak poezja... bardzo poetyckie. W dodatku tajemnicze.
- A ja nie lubię poezji. - Zaśmiał się już całkiem głośno.
- W piosenkach musi być poetyckość. Zresztą też przecież jej nie lubię. To mnie jednak urzeka.
Pamiętał, jak mówiła mu o wierszach, o tym, jak jej babka powiedziała kiedyś, że i ona będzie pisać wiersze. Bo ma to po niej, ten talent. A ona nie chciała mieć niczego po kimś, chciała być sobą, tymczasem więzy krwi ciągle gdzieś ją niewoliły. Choćby poprzez to babkowe napomykanie o wierszach. Dlatego ich nie lubiła, nawet jeśli potrafiła się nimi zachwycać.
Więzy krwi. Więzy rodzinne. Pod tym względem mieli coś wspólnego. Oboje chcieli się wyzwolić, uwolnić spod wpływu doświadczeń dzieciństwa, udowodnić sobie i innym, że nie trzeba być jak rodzice, dziadkowie, że nie dziedziczy się ich cech, nie popełnia tych samych błędów, nie przesiąka tymi samymi cechami charakteru. On nigdy nie chciał być jak swój ojciec, a ona jak babka i matka. Gdy mówił jej o tym, widział, jak jej oczy krzyczą, wołają o tym samym. Nie jestem swoimi przodkiniami, w moich żyłach nie płynie ich krew, ja jestem inna, niepokorna, wyzwolona, moja krew jest wzburzona i pcha mnie do zupełnie innych rzeczy. Tak bardzo ją wtedy rozumiał, tak bardzo ona rozumiała jego.
- Też mam coś dla ciebie. - Włożyła rękę do torby, po czym wyjęła plik kartek.
- Jednak napisałaś wiersz? A nie, tyle kartek to pewnie poemat. - Zaśmiał się, udając złośliwość, ale w rzeczywistości był to zwyczajny żart. Miał nadzieję, że choć na chwilę zetrze z jej twarzy tę powagę, którą zdecydowanie powinna zachować na późniejsze lata. I może faktycznie tak się stanie, przeżyje coś, co sprawi, że ta powaga nie będzie taka udawana. Ale przecież oboje byli młodzi, nie wybiegali za daleko w przyszłość. Cieszył ich ten moment razem, teraz, pod tą szatnią, w ciszy, tuż na chwilę przed rozpoczęciem zajęć, kiedy hol zaczną przemierzać inni studenci, spiesząc do sal wykładowych.
- Opowiadanie. A właściwie dwa. Jedno jest o sobocie. - Zaczerwieniła się, wymawiając ostatnie słowo. Po chwili dodała: - Zapisałam wszystko, jak było, ale też coś dodałam.
- Co takiego?
- To, co jeszcze powinno być. - Rumieniec nie schodził z jej policzków.
- A co powinno? - spytał, przypominając sobie smak jej ust. I to prowokacyjne pytanie, które padło przed pocałunkiem: ,,Nie pocałujesz mnie?". Nie mógł się oprzeć i złączył swoje wargi z jej delikatnie drżącymi. Tak mało brakowało, aby było coś więcej, ale wtedy jeszcze nie potrafił tego zrobić, choć pragnął jej najmocniej na świecie. Nikogo wcześniej tak nie pożądał, a mimo to się powstrzymał.
- Przeczytaj opowiadanie.
Przejął od niej kartki.
- A drugie o czym jest?
- O nim. - Wskazała na niewidocznego szatniarza. Naprawdę był jak cień. Trochę przypominał
nieruchomy sprzęt, który od zawsze gdzieś stoi i tak się wtapia w tło, że staje się jego nieodłącznym i jednocześnie niewidzialnym elementem.
- A co on ma z nami wspólnego?
- Może nic, a może całkiem dużo. Opowiadanie zatytułowane jest ,,Ona".
- Miało być o nim.
- I jest. O jego miłości, o dziewczynie, której obraz nosi i pielęgnuje w sobie od zawsze. Jest jego ideałem, który utracił i którego nie może odnaleźć, choć szuka go w każdej napotkanej kobiecie. A właściwie szukał, bo dał za wygraną, żadna nie była taka jak ona.
- A co stało się z nią?
- Przecież nie streszczę ci całego opowiadania.
- Dobrze, przeczytam i się wypowiem - odparł, choć bardziej ciekawiło go opowiadanie o ich ostatniej sobocie.
Przyzwyczaił się, że podczas rozmowy na żywo bywała chłodna, ale rekompensowała to w wysyłanych SMS-ach, a także opowiadaniach, które zawsze inspirowane były ich relacją. Schlebiało mu to, on również był jej muzą, natchnieniem. Już zawsze będzie istniał w jej słowach, we wszystkim, co napisze, nawet jeśli nie będzie to bezpośrednio o nich.
- A ta piosenka? Ma jakąś melodię? - Wróciła do poprzedniego tematu, znów patrząc na niego w ten swój przedziwny, badawczy sposób, jakby chciała sprawdzić, jakie wrażenie robią na nim jej słowa.
Na sąsiedniej półce
-
[ książka ]Gniazdo sierotEwelina Miśkiewicz
-
[ audiobook, e-book ]Tam gdzie pada cieńEwelina Miśkiewicz
-
[ książka ]Sen przychodzi nad ranemEwelina Miśkiewicz
-
[ książka, e-book ]Na karuzeli spojrzeńEwelina Miśkiewicz
-
[ e-book ]Pora na przyszłośćEwelina Miśkiewicz
-
[ e-book ]Każdy nowy dzieńEwelina Miśkiewicz
-
[ e-book ]Wszystko pod kontroląEwelina Miśkiewicz
-
[ e-book ]Nagła zmiana planuEwelina Miśkiewicz
-
[ książka ]Córka powietrza. Seria Córki żywiołówDorota Gąsiorowska
-
[ książka ]Wiatr nadziei. Wydeptane ścieżki tom 2Agnieszka Stec-Kotasińska
-
[ książka ]Patrycja. Dziewczyna znikądAnna Stryjewska
-
[ książka ]W cudzych ogrodachKatarzyna Majewska-Ziemba
LINKI SPONSOROWANE