REKLAMA

Kobieta, która nie odmieniła losów świata

autor: Karina Obara
wydawnictwo: Replika
wydanie: Zakrzewo
data: 14 czerwca 2019
forma: książka, okładka miękka ze skrzydełkami
wymiary: 130 × 200 mm
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-6621729-4

Inne formy i wydania

książka, okładka miękka ze skrzydełkami  2019.06.14

Prosty język, wielowątkowa intryga i dużo czarnego humoru przyniosą ulgę wszystkim zestresowanym.

Benita jest dziennikarką medialnej korporacji. Wyczerpana coraz gorszą jakością uprawianego fachu porzuca pracę, ale nie wie jeszcze, że firma ma wobec niej plany, które pomieszają jej szyki. Będzie musiała zmierzyć się z własną przeszłością pełną zabawnych przygód na całym świecie.

Przekonacie się, co robiła redaktor Benita Kluczman w gabinecie prezydenta Busha i jaką rolę odegrał w tym wszystkim rosyjski bimber. Poznacie też Miszę Krupowa, który uratował Jasira Arafata i odzyskał szczoteczkę do zębów Józefa Stalina. Raczej nie dowiecie się z tej książki, dlaczego smutny polski generał nigdy nie zdołał się uśmiechnąć, na pewno jednak zrozumiecie, dlaczego reszta kraju straciła poczucie humoru.

Książka pełna zabawnych i absurdalnych sytuacji, które nie miały prawa się wydarzyć, a jednak się wydarzyły. Polecam wszystkim, którzy nieustająco wierzą, że świat można zmienić, a najlepiej jest zacząć od siebie.

Magdalena Kawka, pisarka

Fragment

5 maja 2015 roku

Już nad ranem, gdy otworzyła oczy, wiedziała, że coś jest nie tak. Wiele wskazywało na to, że się zmieniła, ale o piątej dziesięć nie można mieć jeszcze pewności co do spraw, które mogą wywrócić życie do góry nogami.

Wygrzebała się z pościeli i chcąc, jak co dzień, lek­kim krokiem ruszyć w stronę łazienki, zorientowała się, że ciało zastygło jak u ołowianego żołnierzyka marzącego o karierze otwieracza do butelek.

Nie lepiej było podczas mycia zębów. Szczotecz­ka uparcie wypadała z ręki prosto w pianę z pasty rozbryzganej na dnie umywalki. Dalsza część poran­nej toalety również nie przebiegła pomyślnie. Be­nita Kluczman utwierdziła się więc w przekonaniu, że stała się kimś innym, niż była jeszcze wczoraj. Kimś, kto stoi na mokrych kafelkach i zastanawia się, po co je wycierać, skoro lustro podpowiada, że są ważniejsze sprawy do ogarnięcia. Jeśli myślicie, że zwariowała, jesteście w błędzie. Jak w przypadku każdego, kogo uwiera życie, przyszedł czas, aby pod­jęła właściwą decyzję.

Z takim przekonaniem i kawą z ekspresu Benita Kluczman rozpoczęła zwyczajny dzień w redakcji lo­kalnego dziennika ,,Siła Torunia". Jego mocną stroną byli coraz bardziej wyczerpani dziennikarze, słabą - coraz silniejsza władza korporacji, która przyjechała z daleka, aby uczyć tego, co nie sprawdzało się nawet w jej ojczyźnie. Nowa władza najpierw się rozgościła, później zadomowiła, a w końcu zauważyła pierwsze po­trzeby. Na dobry początek kazała zaoszczędzić milion.

Praca dziennikarza to nie jest lekki kawałek chle­ba, ale teraz naprawdę skończyły się żarty. Na efekty oszczędności, zgodnie z życzeniem właścicieli, nie trzeba było długo czekać. Skrócił się czas przygo­towywania informacji do druku i zapchała muszla klozetowa. Gdy produkcja newsa nabrała tempa ja­majskiego biegacza Usaina Bolta, niektórzy zaczęli podejrzewać, że spięcie w starej instalacji elektrycz­nej nie było przypadkiem. Tak czy inaczej ostatni dwaj mężczyźni dziennikarze musieli sikać obok de­ski. Nawet dokładając starań, niełatwo zrobić to pre­cyzyjnie po ciemku. Instalację w końcu naprawiono, ale nawyki trudno wyplenić. A wyglądały one mniej więcej tak:

Szybko żyjesz - wolniej się starzejesz. Chyba że szybciej umrzesz.

Szybko piszesz - napiszesz jeszcze szybciej. Pod wa­runkiem, że wystarczy ci cierpliwości, aby przeczytać przynajmniej instrukcję obsługi spinacza biurowego.

Szybko myślisz - szybciej zapomnisz. Jeśli w ogóle myślisz, co nie jest dobrze widziane w branży.

Szybko się męczysz - szybciej znajdą się inni na twoje miejsce. Jakby na to nie spojrzeć, wciąż rodzą się nowi ludzie, którzy muszą gdzieś pracować.

Kiedyś tym wszystkim zajmował się sztab dzienni­karzy, teraz zostały trzy osobniki wyglądające jak zombie w parku rozrywki. W nocy najczęściej śniły im się literówki, a tym bardziej ambitnym - długie ciągi zdań pisane od końca. Żyli szybko, lecz śnili po­woli. I były to, nie ma co ukrywać, sny popaprańców.

W mieście została już tylko jedna kobieta, która zajmowała się fachem dziennikarskim nazywanym przez wszystkich ugrzecznionych - podupadającym. Ona zaś dziś rano zdała sobie sprawę, że to, co robi, nie ma nic wspólnego z rzetelnym informowaniem społeczeństwa o bieżących wydarzeniach. Zostawia­jąc łazienkę w stanie klęski żywiołowej, upewniła się, że w ogóle nie rozumie, co się w mieście dzieje, bo nie ma czasu, aby choć przez chwilę o tym pomyśleć.

Tego dnia w redakcji lokalnego dziennika Benita zebrała swoich ostatnich dwóch dziennikarzy na ko­legium i powiedziała:

- To koniec.

- Jak to? A co będziesz robić? A kredyt? - zapy­tał z przymrużonymi oczami pierwszy z nich. Miał na imię Paweł. Czekał na odpowiedź, mrużąc wciąż oczy, bo skończył pracę o czwartej nad ranem. Wła­śnie wybiła dziewiąta na zegarze, ale jeszcze nie do­szedł do siebie.

- Ach tak! - wykrzyknął drugi. Miał na imię Grze­gorz i, co było silniejsze od niego, bez względu na sytuację, w jakiej się znalazł, reagował śmiechem na każdą nowość. Nie zważał przy tym na to, że pre­zentuje rząd wybrakowanych czarnych pieńków. - Wreszcie! - Cieszył się jak dziecko, bo czekał na to od dawna. Na kryzysie zawsze ktoś zarobi, a on właśnie zapragnął być tym kimś.

- Mam dość pracy ponad siły i widzę, co tu się wy­prawia - powiedziała głośno, wstając. - Chciałabym być mądra, a jestem coraz głupsza!

A później opowiedziała ze szczegółami o sprawie, która nie dawała jej spokoju.

- Wymyśliłam, że zrobię cykl wywiadów z najmą­drzejszymi ludźmi. Takimi, co wiedzą więcej niż inni i chcą się tym podzielić. Dajmy na to... dziesięć osób.

- Znajdziesz tyle? - zapytał Grzegorz.

- To wymaga czasu - zauważyła Benita.

- Tego towaru w tej robocie nie znajdziesz - stwierdził Paweł i uświadomił sobie, że właśnie zro­bił coś, czego się po sobie nie spodziewał - po raz pierwszy od dawna nie skłamał.

- Szef zapewnił, że weźmie. Dwadzieścia złotych za sztukę.

- Majątek! - Grzegorz wyszczerzył pieńki.

- To by było jakieś dwieście złotych, ale kazał przejść na firmę, bo już nie ma wierszówki dla tych na etacie - powiedziała Benita.

- To by było minus dziesięć procent - obliczył szybko Paweł.

- Minus koszty paliwa - przypomniała Benita. - Jeśli pożyczysz mi samochód.

- Zostanie ci tyle, ile płacę miesięcznie za parking!

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA