REKLAMA

Enklawa

tytuł oryg.: Razorland: Enclave
autor: Ann Aguirre
wydawnictwo: Amber
wydanie: I, Warszawa
data: 18 października 2011
forma: e-book (epub, mobipocket)
liczba stron: 304
ISBN: 978-83-2414306-1

Inne formy i wydania

e-book (epub, mobipocket), I  2011.10.18

Wysokooktanowa powieść akcji, nominowana przez komitet YALSA (stowarzyszenie amerykańskich bibliotek młodzieżowych) do Nagrody dla Najlepszej Powieści dla Młodzieży 2011.

W świecie Karo, enklawie głęboko pod ziemią, prawo do imienia zyskujesz, jeśli zdołasz przeżyć piętnaście lat. Od tej pory jesteś Łowcą, Robotnikiem lub Reproduktorem.

Karo zawsze chciała być Łowcą. Teraz wyrusza na pierwsze polowanie - z tajemniczym Cieniem, chłopakiem, którego dotyk jest tak delikatny, jak sztylet jest śmiercionośny. Ale nawet razem mogą paść ofi arą czających się w tunelach potworów. Zwłaszcza gdy odkryją, że te bezmyślne krwiożercze bestie zmieniły się w zorganizowanych, inteligentnych myśliwych.

Lecz starszyzna nie zamierza tego rozgłaszać. Karo i Cień chcą ostrzec mieszkańców enklawy, więc... zostają z niej wygnani. Nie mają dokąd pójść. W tonących w ciemności, spowitych dymem tunelach czeka ich śmierć. Pozostaje tylko droga na Powierzchnię - skąd jeszcze nikt nie wrócił...

Enklawa, postapokaliptyczny thriller dla fanów "Metra 2033" i "Igrzysk śmierci", rozpalił wyobraźnię czytelników mrożącą krew wizją przyszłości i miłością dwojga młodych bohaterów, którzy w świecie zniszczonym tajemniczą katastrofą mogą liczyć tylko na siebie, na swój instynkt, rodzące się uczucie i mgliste wspomnienia cywilizacji sprzed zagłady...

Fragment

Część I

Pod ziemią

W mrocznym grobowcu ociemniałej matki,

nocą czarną jak śmierć,

w mdłym świetle

alabastrowej lampy,

na świat z kwileniem

przyszła dziewczynka.

George MacDonald Chłopiec Dnia i Nocna Dziewczyna

Karo

Urodziłam się podczas drugiej zagłady. Opowiadano nam legendy o czasach, w których ludzie żyli dłużej niż teraz. Ale ja myślę, że to baśnie. W moim świecie nikt nie dożywa nawet czterdziestki. Dziś są moje urodziny - jak wszystkie poprzednie pogłębiają tylko lęk. W tym roku jest jeszcze gorzej. Żyję

w enklawie, w której najstarszy z nas ma dwadzieścia pięć lat. Jego twarz jest przywiędła, palce drżą przy najprostszych czynnościach. Niektórzy szepcą między sobą, że miłosierdziem byłoby go zabić, ale znaczy to tylko tyle, że woleliby nie oglądać własnej przyszłości wypisanej na jego skórze.

- Gotowa? - Skręt czekał na mnie w ciemności. Ma już swoje blizny; jest dwa lata starszy ode mnie i jeśli zdołał przeżyć rytuał, mnie też się uda. Skręt jest

mały i wątły. Nędza wyryła na jego policzkach głębokie bruzdy, które bardzo go postarzają. Spojrzałam na swoje blade ramiona i kiwnęłam głową. Już czas, żebym stała się kobietą.

Tunele są szerokie i wyłożone metalowymi podkładami. Znaleźliśmy pozostałości czegoś, co wygląda na stare wagony. Leżą przewrócone na bok jak wielkie martwe zwierzęta. Czasami, w razie nagłej potrzeby, można się w nich schronić. Jeśli Łowcy zostaną zaatakowani, zanim dotrą bezpiecznie do enklawy, ciężka metalowa ściana oddzielająca ich od głodnego wroga oznaczy granicę między życiem a śmiercią. Oczywiście nigdy nie byłam poza enklawą. To w tej przestrzeni zawiera się cały znany mi świat tonący w ciemności, spowity dymem. Stare ściany zbudowane są z prostokątnych bloków. Kiedyś kolorowe, z upływem lat poszarzały. Wszystko, co barwne, zostało wygrzebane z głębi labiryntu podziemnych korytarzy.

Szłam przez ten labirynt za Skrętem, spoglądając po drodze na znajome przedmioty. Mój ulubiony to obrazek z dziewczynką siedzącą na białej chmurze. Nie wiem, co trzyma w rękach, bo ta część obrazka jest bardzo zniszczona. Ale jaskrawoczerwony napis - ,,Niebiańska szynka" - wydaje mi się cudowny. Nie bardzo wiem, co to mogło być, ale sądząc po minie dziewczynki, coś bardzo dobrego. W dniu nadania imienia zbiera się cała enklawa - to znaczy wszyscy ci, którym udało się przeżyć dość długo, by otrzymać imię. Tak wielu umiera w dzieciństwie, że wszystkie młode nazywamy po prostu ,,Chłopcem" albo ,,Dziewczyną" i nadajemy im numer. Nasza enklawa jest mała - i ciągle się kurczy - więc rozpoznawałam wszystkie wyłaniające się z mroku twarze. Starałam się nad sobą panować, ale świadomość czekającego mnie bólu wywoływała ucisk w żołądku. Bałam się, że dostanę okropne imię, które przylgnie do mnie na resztę życia. Proszę, niech to będzie coś dobrego.

Najstarszy, który nosił imię Białaściana, wyszedł na środek kręgu. Stanął przed ogniem; drżące płomienie rysowały na jego skórze przerażające cienie. Gestem dłoni wezwał mnie do siebie, a kiedy podeszłam, powiedział:

- Niech każdy Łowca przekaże swój dar.

Inni natychmiast złożyli przyniesione przedmioty u moich stóp. Góra intrygujących drobiazgów rosła - nie miałam pojęcia, do czego mogły służyć niektóre z nich. Może do dekoracji? Ludzie z dawnego świata mieli chyba obsesję na punkcie rzeczy, które istniały tylko po to, by ładnie wyglądać. Mnie nie mieściło się to w głowie. Kiedy skończyli, Białaściana odwrócił się do mnie.

- Już czas.

Zapadła cisza, tylko w tunelach echem odbijał się czyjś krzyk. Ktoś cierpiał, ktoś nie dość jeszcze duży, by być obecny przy nadawaniu mi imienia. Może stracimy kolejnego obywatela, zanim ta ceremonia dobiegnie końca. Wyniszczają nas choroby i gorączka, a nasz lekarz, jak sądzę, wyrządza więcej szkody niż pożytku. Jednak szybko zrozumiałam, że lepiej nie kwestionować jego metod. Tutaj, w enklawie, niezależność myślenia nikomu nie wychodzi na dobre. Prawa pozwalają nam przetrwać, powiedziałby Białaśśli nie masz ochoty ich przestrzegać, możesz w każdej chwili spróbować szczęścia na powierzchni. Potrafi być wredny; nie wiem jednak, czy zawsze był taki, czy też zmienił się z wiekiem. A teraz stał przede mną, gotów upuścić mi krwi. Nigdy wcześniej nie byłam świadkiem tego rytuału, ale wiedziałam, czego się spodziewać.

Wyciągnęłam przed siebie ręce. W świetle ognia błysnęła brzytwa - jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadaliśmy. Najstarszy dbał, by była zawsze czysta i ostra. Wykonał trzy nierówne nacięcia na moim lewym ramieniu, a ja zdusiłam ból. W końcu zmienił się w niemy krzyk zamknięty w moim ciele. Nie, nie splamię enklawy łzami. Na prawym ramieniu zrobił nacięcie, zanim zdążyłam się przygotować. Zacisnęłam zęby, czując, jak krople gorącej krwi ściekają na ziemię. Nie było jej wiele - rany były płytkie, symboliczne.

- Zamknij oczy - polecił.

Posłuchałam. Pochylił się, rozkładając przede mną dary, a potem chwycił mnie za rękę. Palce miał chude i zimne. Od tego, na co spłynie krew, miałam wziąć imię. Słyszałam oddechy zgromadzonych wokół ludzi; stali nieruchomo, milczący, pełni szacunku. Nieco dalej, w mroku, coś poruszało się z cichym szelestem.

- Otwórz oczy i powitaj świat, Łowczyni. Od dziś już zawsze będziesz nosiła imię Karo. Wtedy zobaczyłam, że trzyma w ręce kartę do gry. Podartą, poplamioną i pożółkłą ze starości. Z tyłu miała ładny czerwony wzór, a na przodzie czerwony czworoboczny kształt. Karta nosiła ślady mojej krwi, co oznaczało, że będę musiała zawsze nosić ją przy sobie. Mamrocząc pod nosem słowa podziękowania, odebrałam kartę od Najstarszego. Dziwne. Już nie nazywam się Dziewczyna. Oswojenie się z nowym imieniem na pewno zajmie mi trochę czasu.

Ludzie zaczęli się rozchodzić do swoich spraw, z szacunkiem skłaniając przede mną głowy. Kiedy ceremonia dobiegła końca, nadeszła pora wrócić do polowań i gromadzenia resztek żywności. Nasza praca nigdy się nie kończy.

- Byłaś bardzo dzielna - powiedział Skręt. - Obejrzyjmy twoje ramiona.

Dobrze się złożyło, że ta część ceremonii odbywała się już bez publiczności, bo odwaga mnie opuściła. Za częłam płakać, kiedy przytknął mi do skóry rozgrzany metal. Sześć blizn, które mają dowieść, że jestem dość twarda, by nazywać się Łowczynią. Inni otrzymywali ich mniej; Robotnicy trzy, Reproduktorzy tylko jedną. Odkąd ktokolwiek sięgał pamięcią, liczba blizn pokazywała, jaką rolę odgrywał obywatel. Nie mogliśmy pozwolić, by rany goiły się naturalnie, z dwóch powodów: nie zabliźniłyby się, jak należy i mogłaby wdać się infekcja. Przez lata straciliśmy zbyt wielu z powodu rytuału nadawania imienia. Płakali i błagali; nie byli w stanie znieść rozgrzanego do białości metalu. Skręt nie wahał się już na widok łez, a ja cieszyłam się, że nie zwrócił na nie uwagi.

Jestem Karo. Łzy spływały mi po policzkach, a ból paraliżował. Lecz na ramionach jedna za drugą pojawiały się blizny, dowodząc mojej siły, która pozwoli mi zwyciężyć wszystko, na co natknę się w tunelach. Całe życie przygotowywałam się do tego dnia i ćwiczyłam; umiałam posługiwać się nożem i pałką z jednakową sprawnością. Każdy kęs dostarczonego pożywienia wkładałam do ust ze świadomością, że pewnego dnia nadejdzie moja kolej, by zapewnić

żywność młodym. Ten dzień właśnie nadszedł. Dziewczyna umarła. Niech żyje Karo.

Po ceremonii dwoje przyjaciół urządziło dla mnie przyjęcie. Czekali na mnie we wspólnej strefie. Dorastaliśmy razem, choć później osobowość i fizyczne zdolności sprawiły, że nasze drogi się rozeszły. Wciąż jednak Naparstek i Kamień byli moimi najbliższymi towarzyszami. Z naszej trójki to ja byłam najmłodsza; sprawiało im pewną przyjemność nazywanie mnie Dziewczyną15, kiedy oni mieli już tek była drobną dziewczyną, trochę starszą ode mnie, którą przyjęto do Robotników. Miała ciemne włosy i brązowe oczy. Z powodu spiczastego podbródka i dużych, szeroko otwartych oczu ludzie powątpiewali, czy naprawdę jest już dość duża, by zakończyć naukę wśród młodych. Nie znosiła tego; był to najlepszy sposób, żeby ją wkurzyć.

Palce często miała zabrudzone, ponieważ pracowała rękami; plamy brudu pojawiały się też na jej ubraniu i twarzy. Często widzieliśmy, jak drapała się po policzku, zostawiając na nim ciemny ślad. Nie dokuczałam jej już, ponieważ była wrażliwa. Miała jedną nogę odrobinę krótszą od drugiej i nieznacznie utykała, nie z powodu urazu, tylko tej drobnej ułomności. Gdyby nie ona, mogłaby bez trudu zostać Reproduktorką. Silny i przystojny, choć niezbyt bystry Kamień trafił do Reproduktorów. Białaściana dostrzegł jego potencjał i uznał, że z inteligentną kobietą Kamień zdoła spłodzić dobre zdrowe potomstwo. Zezwalano na to tylko obywatelom, którzy posiadali cechy warte przekazania przyszłym pokoleniom; starszyzna dokładnie przestrzegała zasad dotyczących urodzeń. Nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej młodych, niż potrafiliśmy wyżywić.

Naparstek podbiegła, by przyjrzeć się moim przedramionom.

- Bardzo bolało?

- Bardzo - odparłam. - Dwa razy bardziej niż ciebie.

- Spojrzałam znacząco na Kamienia. - I sześć razy bardziej niż ciebie.

Zawsze żartował, że ma najłatwiejszą pracę w enklawie, i miał rację, ale ja nie chciałam dźwigać ciężaru odpowiedzialności za to, by nasz lud przetrwał do następnego pokolenia. Poza płodzeniem młodych odpowiadał też za opiekę nad nimi. Wątpię, bym ja zniosła tyle śmierci. Młode były niezwykle delikatne. W tym roku Kamień spłodził jednego i nie wiem, jak radził sobie ze strachem o potomstwo. Sama prawie nie pamiętałam swojej rodzicielki;

zmarła młodo nawet jak na nasze standardy. Kiedy miała osiemnaście lat, przez enklawę przeszła jakaś choroba, prawdopodobnie przyniesiona przez handlarzy z Nassau, która zabrała wielu naszych ludzi. Niektórzy obywatele uważali, że potomstwo Reproduktorów powinno dziedziczyć po nich funkcję. Wśród Łowców pojawili się tacy, którzy chcieli mieć własne młode - Łowca, który stał się zbyt stary, by brać udział w patrolach, mógłby spłodzić kolejne pokolenie Łowców.

Ja przez całe życie walczyłam z takimi myślami. Odkąd nauczyłam się chodzić, patrzyłam, jak Łowcy znikają w głębi tuneli, i wiedziałam, że to jest moim przeznaczeniem.

- To nie moja wina, że jestem przystojny - powiedział, uśmiechając się szeroko.

- Przestańcie już. - Naparstek wyjęła prezent zapakowany w kawałek spłowiałego materiału. - Proszę.

Tego się nie spodziewałam. Unosząc brwi, wzięłam paczkę, zważyłam ją w dłoni i powiedziałam:

- Zrobiłaś mi nowe sztylety.

Spojrzała na mnie gniewnie.

- Nie cierpię, kiedy to robisz.

By ją udobruchać, rozwinęłam materiał.

- Są piękne.

Naprawdę. Tylko Robotnica mogła wykonać coś tak wspaniałego. Odlała je specjalnie dla mnie. Wyobraziłam sobie długie godziny, które spędziła przy ogniu, a potem przy formach odlewniczych, i w końcu przy całym tym hartowaniu, polerowaniu i ostrzeniu. Sztylety lśniły w świetle pochodni. Wypróbowałam je - były doskonale wyważone. Wykonałam kilka ruchów, by pokazać jej, jak bardzo mi się podobają, a Kamień podskoczył, jakbym

mogła go przypadkiem trafić. Czasami zachowywał się jak idiota. Łowczyni nigdy nie trafi w coś, w co nie celuje.

- Chciałam, żebyś miała najlepsze z nich wszystkich.

- Ja też - dodał Kamień.

Nie zawracał sobie głowy pakowaniem, jego prezent był po prostu za duży. Pałka nie dorównywała jakością wyrobom Budowniczych, ale Kamień miał talent do rzeźby, a na trzon wybrał solidny kawał litego drewna. Podejrzewałam, że Naparstek musiała pomóc mu z metalowymi opaskami u dołu i na górze, jednak wymyślne figurki wycięte w drewnie były bez wątpienia jego dziełem. Nie rozpoznawałam wszystkich zwierząt, ale pałka była piękna i mocna. Mając ją na plecach, poczuję się bezpieczniej. Kamień wtarł w płaskorzeźby jakiś barwnik, dzięki któremu były lepiej widoczne. Wiedziałam, że

ornamenty utrudnią utrzymywanie broni w czystości, ale Kamień był Reproduktorem i nie mogłam oczekiwać, że pomyśli o takich rzeczach.

Uśmiechnęłam się z uznaniem.

- Jest cudowna.

Oboje mnie uściskali, po czym wyjęli przysmak, który chowaliśmy na dzień nadania mi imienia. Naparstek zdobyła go drogą wymiany dawno temu - z myślą o tej okazji. Już sam pojemnik dostarczał niezwykłej przyjemności - błyszczał czystą czerwienią i bielą, intensywniej niż większość rzeczy, które znajdowaliśmy tu na dole. Nie wiedzieliśmy, co jest w środku; był tak dokładnie zamknięty, że potrzebowaliśmy narzędzi, by go otworzyć. Z wnętrza dolatywał rozkoszny zapach. Czułam go pierwszy raz w życiu, był świeży i słodki. Ale w pojemniku nie znaleźliśmy nic poza kolorowym pyłem. Nie mieliśmy

pojęcia, co to mogło kiedyś być, ale sam zapach sprawił, że dzień, w którym otrzymałam imię, stał się wyjątkowy.

- Co to? - spytała Naparstek.

Z wahaniem dotknęłam różowego kurzu.

- Myślę, że dzięki temu mieliśmy lepiej pachnieć.

- Posypuje się tym ubranie? - Kamień pochylił się i pociągnął nosem.

Naparstek zastanawiała się przez chwilę.

- Tylko na specjalne okazje.

- Jest tam coś jeszcze? - Pomieszałam palcem w pojemniku, aż dotknęłam dna. - Jest!

Podekscytowana wyciągnęłam kwadratowy kawałek sztywnego papieru. Był biały i zapisany złotymi literami, które miały dziwny kształt. Nie potrafiłam ich odczytać.Niektóre wyglądały tak, jak powinny; inne zakręconei powyginane, myliły wzrok.

- Odłóż to - powiedziała Naparstek. - To może być ważne.

Było ważne, choćby dlatego że z dawnych czasów zostało nam niewiele kompletnych dokumentów.

- Powinniśmy to zanieść do Strażnika Tradycji.

Chociaż nabyliśmy ten pojemnik legalnie i uczciwie, jeśli był cenny dla enklawy, i tak mogliśmy wpakować się w tarapaty. Kłopoty prowadziły do wygnania, a wygnanie do rzeczy niewyobrażalnych. Za zgodą nas wszystkich włożyliśmy papier z powrotem do puszki i zamknęliśmy ją dokładnie. Wymieniliśmy poważne spojrzenia, świadomi możliwych konsekwencji. Nikt z nas nie chciał zostać oskarżony o zawłaszczanie.

- Zajmijmy się tym od razu - zdecydował Kamień. - Niedługo będę musiał wracać do młodych.

- Daj mi chwilkę.

Ruszyłam biegiem, by poszukać Skręta. Znalazłam go w pomieszczeniach kuchennych, w czym nie było nic dziwnego. Nadal nie przyznano mi prywatnej przestrzeni na mieszkanie. Teraz, kiedy miałam już imię, mogłam dostać własny kubik. Koniec z noclegownią dla młodych.

- Czego chcesz? - spytał.

Starałam się nie odczuwać urazy. Fakt, że miałam już imię, nie oznaczał, iż z dnia na dzień wszyscy zaczną mnie lepiej traktować. Dla niektórych jeszcze przez parę lat będę kimś niewiele ważniejszym od młodych. Do czasu, kiedy zacznę zbliżać się wiekiem do starszyzny.

- Powiedz mi tylko, gdzie jest mój kubik.

Skręt westchnął, ale uprzejmie poprowadził mnie przez labirynt. Po drodze mijaliśmy się z innymi i kluczyliśmy między ściankami działowymi oraz prowizorycznymi budkami. Moja była wciśnięta między dwie inne, jednak te dwa metry mogłam nazwać własnymi. Kubik miał trzy surowe ściany zbudowane ze starego metalu i wystrzępioną szmatę, która miała dawać namiastkę prywatności. Wszyscy mieszkali podobnie; pomieszczenia

różniły się tylko ozdobami. Ja głęboko skrywałam słabość do wszystkiego, co błyszczy. Zawsze byłam gotowa wymienić się na coś, co lśni i migocze w świetle.

- To wszystko?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruszył z powrotem w stronę kuchni. Wzięłam głęboki oddech i weszłam za zasłonę. Miałam szmaciany worek i skrzynkę na swój skromny dobytek. Ale nikt nie miał prawa wejść tu bez mojego zaproszenia. Zapracowałam na swoje miejsce. Mimo zmartwienia, układając nową broń, uśmiechałam się do siebie. Tutaj nikt niczego nie ruszy, a do Strażnika Słów lepiej nie wybierać się z pełnym uzbrojeniem. Podobnie jak Białaściana starzał się już i czasami dziwnie się zachowywał. Czekające nas przesłuchanie ani trochę mnie nie cieszyło.

Na sąsiedniej półce

Szukasz książki, audiobooka? Skorzystaj z wyszukiwarki
;

REKLAMA

LINKI SPONSOROWANE

REKLAMA

Kup bilet

REKLAMA

Najnowsze informacje na Tu Stolica

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Kup bilet

Znajdź swoje wakacje

Powyższe treści pochodzą z serwisu Wakacje.pl.

Polecamy w naszym pasażu

REKLAMA

REKLAMA